Znowu uważnie przepatrywali zbocza. Bardzo niewiele pozostało tu pamiątek po przeszłości. Nic, co by mogło wskazywać drogę.
– Myślę, że nie powinniśmy popadać w sentymentalizm – powiedziała Tula. – Proponuję iść prosto do celu.
– Dobrze – zgodził się Heike. – Byłoby przyjemnie rozejrzeć się, jak Ludzie Lodu kiedyś żyli, ale nie mamy czasu. Pierwsze, co powinniśmy zrobić, to odszukać grób Kolgrima pod skalnym uskokiem.
– Tak. A potem będziemy posuwać się dalej od szczytu tego nawisu. Podobnie zrobił Ulvhedin. Ale tak był odurzony narkotykami, że nie pamiętał potem, gdzie to było.
Droga pod górę okazała się mozolną wspinaczką przez stary brzozowy zagajnik. Pnie drzew poszarzały ze starości, gałęzie były czarne, pokrzywione, niemal pozbawione liści. Wystarczyło mocniej pchnąć pień, żeby się ze skrzypliwym trzaskiem zwalił na ziemię, tak bardzo były spróchniałe. W górach jesień już się kończyła, ostatnie złote liście ledwo się trzymały gałęzi i przy każdym podmuchu wiatru spadały z szelestem. Ziemia w zagajniku porośnięta była miękkim mchem, który też już stracił kolor. Na początku wspinaczki mijali coś, co musiało być porośniętymi mchem resztkami zabudowań. Tula zatrzymała się i coś tam szeptała, nie powiedziała Heikemu, co robi, a on nie pytał.
Znalezienie właściwego wzgórza w tej leśnej okolicy okazało się sprawą bardzo skomplikowaną. Wczesnym popołudniem jednak stanęli u stóp kolejnego wzniesienia, sami już stracili rachubę, którego.
– Tutaj leży Kolgrim – oświadczył Heike. – Tutaj wibracje śmierci są niewiarygodnie silne, choć wszystko wokół zarosło.
– Nie wszystko – zaprotestowała Tula. – Został wolny od trawy trójkąt, pewnie ten sam, o którym piszą w księgach. Ale krzyża, który Dan postawił na grobie, nie ma.
– Może też niezbyt dobrze go umocował – powiedział Heike. – Ale teraz musimy iść dalej. Dzień coraz wyraźniej chyli się ku zachodowi.
Od dawna wyczuwali coś jakby opór. Słaby, kiedy weszli w dolinę, narastający w miarę, jak zbliżali się do celu. Opór, złość, która teraz niemal nie pozwalała im oddychać. Oto są, dwoje obciążonych dziedzictwem potomków Ludzi Lodu, na terytorium Tengela Złego. Gdzieś tutaj, w tej okolicy, ukrył naczynie z wodą zła. Jego duch, siła jego myśli strzeże tego miejsca. Fantom, niemal tak samo silny jak on sam. Zarówno Tula, jak i Heike przez całe życie byli poddawani działaniu siły myśli Tengela Złego, wiedzieli, że jest ogromna i śmiertelnie groźna.
Teraz ją wyczuwali. Tak mocno, jakby była rzeczywistą mocą, szczelnie owijającą ich ciała, jakby była cieczą, wypełniającą ich bez reszty. Ostrą, trującą i ciężką od nienawiści. Gdziekolwiek Tengel Zły się teraz znajdował, w Słowenii czy gdzie indziej, to wiedział o ich obecności w Dolinie Ludzi Lodu. Widział ich z tego miejsca, w którym spoczywał, oni zaś odczuwali coraz wyraźniej, że bardzo go to denerwuje. Zwyczajni śmiertelnicy, którzy zapuściliby się do tej zapomnianej doliny i wędrowali wśród owych ponurych gór, nie mieli dla niego znaczenia. Poza tym raczej nie należało się obawiać, że znajdą ukryte naczynie, a po drugie zła siła Tengela bez trudu mogła ich unieszkodliwić, gdyby stali się zbyt natarczywi. Ale ci dwoje obciążeni dziedzictwem? Ci odszczepieńcy, którzy opowiedzieli się po stronie dobra, przychodzili tu, żądni walki ze złem… W każdym razie Heike. Tula była przypadkiem z pogranicza. Ale tutaj nie przyszła, żeby popierać Tengela Złego. Wprost przeciwnie! I nieśli ze sobą wodę Shiry.
Tych dwoje, którzy wdarli się do jego doliny, można powstrzymać jedynie zwielokrotnioną siłą myśli. To wymagało najwyższej koncentracji i przybysze odczuwali to wyraźnie.
Wspinaczka na strome zbocze zabrała im sporo czasu. Raz Tula przystanęła, żeby odetchnąć, i oczyma wyobraźni zobaczyła tragiczny upadek Kolgrima ze skały. Dolina leżała teraz skąpana w intensywnym blasku księżyca, niesamowicie piękna, wymarła, przerażająca. Liczne lodowce wysoko w górach, ponad doliną, odbijały księżycowe światło niemal wszystkimi kolorami tęczy: błękitem, seledynem, szafirem, a w jednym miejscu dostrzegła sinoróźowy cień jak złowieszczą przestrogę. Żadne z nich jednak nie poddawało się lękowi.
Cienka powłoka śniegu sprawiła, że zbocze stało się śliskie. Heike nie sprawiał wrażenia zmęczonego, ale mimo wszystko miał przecież siedemdziesiąt cztery lata i wspinaczka nie mogła być dla niego igraszką. Idąc ku górze nie rozmawiali ze sobą.
Nareszcie Heike mógł się wyprostować. Znalazł się na samym szczycie wystającej skały. Ruchem ręki powstrzymał Tulę, która nadchodziła tuż za nim.
Popatrzyła w ślad za jego spojrzeniem i stanęła jak wryta.
Na krawędzi skały coś było. Coś czarnego i skulonego. A może to kamień? Nie, bo w kamieniu odbijałoby się światło księżyca. To, co tam siedziało, było po prostu czarne albo ciemnogranatowe i nie było to ani zwierzę, ani powyginany pień drzewa.
Kiedy przypomnieli sobie własne rozważania sprzed kilku minut, wszystko wydało się całkiem zrozumiałe. To oczywiste, mógł to być jedynie Tengel Zły, który siedział tam zgięty wpół, otulony swoim czarnym płaszczem, i ani nie odbijał światła, ani nie rzucał cienia. Wszystko się zgadzało.
Przez chwilę stali bez ruchu, nie będąc w stanie zebrać myśli, wreszcie Tula zaczęła mówić szeptem. Nie wydało im się to wcale przesadą, że szepcze na tym pustkowiu. Nastrój tej chwili taki był, tak to odczuwali.
– On tu trzyma straż – mówiła Tula. – Nie zamierza dopuścić, byśmy zaczęli szukać miejsca, w którym schował naczynie. Na wszelki wypadek chce zatrzymać nas tutaj.
– Masz rację – przyznał Heike. – Ale to wyjaśnia mi jeszcze coś innego, nad czym wielu z Ludzi Lodu łamało sobie głowy.
– Co takiego?
– Że on bardzo dobrze to miejsce zna. Że był tu tamtego dnia, kiedy Kolgrim zranił Tarjeia.
– Myślisz, że to on wcisnął Kolgrimowi do ręki nóż?
– To by mnie wcale nie zdziwiło. Tarjei był najinteligentniejszym z potomków Ludzi Lodu, jaki się kiedykolwiek narodził. Wprawdzie nie był ani wybranym, ani obciążonym, ale miał najbardziej przenikliwy umysł. Wszystko wskazuje na to, że Tarjei znalazł miejsce, w którym zostało zakopane naczynie z wodą zła, i że ten, co siedzi tam na skale, przybył tu osobiście, by mu nie pozwolić posunąć się dalej. Kolgrim był jedynie narzędziem, odgrywał rolę wasala.
Tula spojrzała spod oka na nieruchomą postać.
– Myślę, że masz rację.
Heike patrzył na płaską powierzchnię ponad uskokiem.
– Co teraz zrobimy?
– Ja bym się nim nie przejmowała. Niech sobie tam siedzi, jak chce, a my chodźmy dalej. W górę. Bo przecież Kolgrim zbiegł z góry, prawda? Tamtędy – pokazała.
– Na to wygląda. Ale jak się tam dostaniemy?
Tula zastanawiała się przez chwilę,
– A niech to! – prychnęła. – Musimy przejść koło niego.
Spojrzeli w drugą stronę, ale tam zobaczyli tylko stromą, gładką ścianę, bez żadnych możliwości oparcia stopy gdziekolwiek. Istniała jedna jedyna droga na tamto płaskie wzniesienie i wiodła przez ów fatalny szczyt skały. O żadnym potajemnym przemknięciu się nie było nawet mowy!
– Powinienem był zabrać ze sobą alraunę – syknął Heike przez zęby.
– Nic by ci to nie pomogło. Pamiętaj, że Kolgrim zabił się z alrauną na szyi.
– Ona nigdy nie należała do niego. Alrauna zawsze zwalczała tę pokrakę na górze,
– Heike, licz się ze słowami!
Zdawało się, że dziwna istota uniosła się trochę, jakby spęczniała, kiedy została nazwana pokraką. Potem znowu opadła do dawnych rozmiarów.
– On słyszy wszystko, co mówimy – szepnął Heike.
– Uważasz, że powinniśmy zawrócić?