Выбрать главу

– Taką mamy najszczerszą nadzieję – przytaknęła Tula.

– Wiecie co, powinniśmy byli wykorzystać sytuację – westchnął Heike z bladym uśmiechem. – On był przecież całkiem unieszkodliwiony! Powinniśmy byli pójść dalej i odszukać to jego naczynie!

– Nie, to by się nam nie udało – zaprotestowała Tula. – W każdym razie nie z tobą, tak poważnie rannym.

– Masz rację, ja bym już dalej iść nie mógł – zgodził się Heike.

– My z Tulą myśleliśmy wtedy tylko o jednym – wtrącił Viljar. – Zabrać stamtąd ciebie, dziadku, i Belindę, i sprowadzić was bezpiecznie na dół. Was, zranionych przez tego diabła.

– Tak było – rzekła Tula. – Muszę tylko jeszcze dodać, że sami też chcieliśmy ujść stamtąd z życiem. Ja w każdym razie nie zamierzałam pozostać w dolinie ani minuty dłużej.

Siedziała i rozmyślała o demonach. Dlaczego nie zabrały jej ze sobą w dolinie? Dlaczego pozwoliły jej wrócić do Grastensholm?

Czy dlatego, że taka była umowa?

Możliwe. Ale prawdopodobnie też dlatego, że była potrzebna w drodze powrotnej. Tych dwoje młodych miałoby poważne kłopoty z ciężko chorym Heikem. To Tula przejęła teraz wszystkie jego środki lecznicze. Po raz pierwszy skarb Ludzi Lodu należał do niej. Przygotowywała dla niego lekarstwa i smarowała maściami rany. Wyglądało na to, że oddech owej złej istoty był palący, w każdym razie dla Heikego, na którym skupiła się największa furia Tengela Złego. Heike miał niezliczone paskudne rany na rękach i twarzy.

Alraunę jednak Viljar oddał dziadkowi. Należała do Heikego. Tula zapytała, czy życzy on sobie zabrać amulet do grobu, zawsze bowiem była taka szczera, za nic miała dyskrecję czy delikatność. Heike jednak potrząsnął przecząco głową. Skoro Tula nie chce alrauny, to powinna ją dostać Saga.

Tula nie chciała, z cierpkim uśmiechem oświadczyła, że należy przecież do najciężej dotkniętych, więc alrauna nie czułaby się przy niej dobrze. A zresztą nie pozostało jej już wiele czasu…

Wtedy Heike ujął jej rękę i długo ściskał. W jego smutnych, dobrych oczach pojawiły się łzy.

Heike wiedział tak wiele!

Belinda była w drodze powrotnej jeszcze bardziej niepewna niż zwykle. Spoglądała na Ludzi Lodu zdumiona, trochę przestraszona, ale prawdę powiedziawszy oni nie mieli czasu się nią zajmować. Chętnie czuwała przy Heikem na wozie, gdzie chory przeważnie spał albo majaczył nieprzytomny. Nigdy nie było tak do końca wiadomo, w jakim naprawdę jest stanie. Jak zawsze chętna była do wszelkiej pomocy, o cokolwiek ją prosili. Ale podczas ich długich rozmów siedziała milcząca, skulona w jakimś kącie.

Aż któregoś wieczora, w jakiejś gospodzie już niedaleko domu, Viljar zapytał:

– A ty Belindo, co ty o tym wszystkim sądzisz? O tym, co przeżyłaś w dolinie?

I wtedy mogli się przekonać, że Belinda w ogóle nic nie miała do powiedzenia na temat swego tak gwałtownego spotkania z Tengelem Złym. Viljar bardzo się starał, żeby jej niczego nie brakowało po drodze. Wciąż się o nią troszczył i z każdym dniem, który mijał, dziewczyna stawała się bardziej i bardziej częścią jego życia. Jego podopieczną, o którą umierającej Vindze obiecał dbać. Odnosił się do tego zadania z największą powagą.

– Ja… nie bardzo rozumiem, co się stało – szepnęła skrępowana. – Czy to Stary Eirik się nam ukazał?

Viljar jęknął pełen wyrzutów sumienia.

– Dziecko drogie, jak my się z tobą obchodzimy! Wciągamy cię w najokropniejsze przeżycia, jakich człowiek w ogóle może doświadczyć, pozwalamy ci oglądać rzeczy przekraczające zdolności ludzkiego pojmowania, uważamy za normalne, żebyś w tym wszystkim uczestniczyła, i nie wyjaśniamy ani słowa!

– Masz rację – powiedziała Tula. – To okropne. Viljarze, dzisiejszej nocy ty zajmiesz moje łóżko. Ja będę czuwać przy Heikem, a ty opowiesz tej dzielnej, oddanej nam dziewczynie całą straszną historię Ludzi Lodu! Masz na to całą noc, jeśli taka będzie potrzeba, ale musisz wytłumaczyć jej wszystko bardzo dokładnie.

– Bardzo dobrze, tak powinieneś zrobić – poparł Tulę Heike.

Viljar był na siebie wściekły. Oto on, ten szlachetny i tyle rozumiejący, za jakiego się w głębi duszy uważał, zachowuje się dokładnie tak jak wszyscy, których krytykował i którymi pogardzał: absolutnie nie liczy się z Belindą, jakby była człowiekiem o mniejszej wartości.

Wstał.

– Chodź, Belindo – powiedział łagodnie. – Porozmawiamy sobie. Będziesz mogła pytać o wszystko, nad czym się z pewnością wielokrotnie zastanawiałaś.

Objął jej drobne ramiona i poprowadził do pokoju pań.

Zrobiła się późna noc. Viljar i Belinda leżeli w ubraniach, każde na swoim posłaniu z rękami pod głową, i Viljar opowiadał. Belinda słuchała, a od czasu do czasu zadawała jakieś uściślające pytania. W końcu Viljar zwrócił do niej w ciemnościach twarz.

– Rozumiesz teraz trochę więcej z tego wszystkiego?

– Tak – odparła drżącym głosem, a potem westchnęła tak ciężko, że serce się krajało: – Nieszczęsne kobiety, które rodzą te straszne, obciążone dziedzictwem dzieci. I nawet ich nie mogą zobaczyć!

Viljar także westchnął. Słowa Belindy sprawiły, że poczuł dławiącą pustkę w gardle. Bezradny wyciągnął rękę i poszukał jej dłoni. Powoli uniósł ją do ust. Poczuł, że drży, ale zauważył też, jaka jest silna i ciepła.

– Dobranoc, Belindo – powiedział przyjaźnie i poczuł się nagle bardzo, bardzo zmęczony.

– Dobranoc, Viljarze – odparła, a jej głos brzmiał cieniutko i jakoś bardzo żałośnie.

Mimo zmęczenia Viljar leżał i myślał o Belindzie. Czuł, jak bardzo jest mu potrzebne jej ciepło, jej bliskość, ona cała. I wiedział, że by go przyjęła, choć została wychowana tak surowo. Nie opierałaby się. Wiedział o tym, bo jej oczy w każdej chwili tej wspólnej podróży wyrażały coraz większą tęsknotę i… miłość.

W żadnym razie jednak nie wykorzystałby jej słabości. To nie leżało w jego naturze. Nie mógł jej także wziąć w ramiona, przytulić i powiedzieć, jak bardzo jest do niej przywiązany, bo nie byłby później w stanie się opanować.

Teraz chciałby wyjść z tego pokoju, wrócić do Heikego, ale nie mógł. Bo to by zraniło Belindę, a poza tym jego własne łóżko było zajęte przez Tulę.

Czuł gorąco i był pewien, że bije ono od tej małej istoty na sąsiednim posłaniu. Od tej, która miała tyle do ofiarowania, ale nikogo, komu mogłaby to wszystko dać.

Viljar nie mógł być tym, który przyjmuje jej ciepło, bo zniszczyłby w ten sposób całą jej przyszłość. Zranienie Belindy było ostatnią rzeczą, której by pragnął.

Pod sam koniec podróży, gdy już wkrótce mieli zobaczyć pierwsze zabudowania parafii Grastensholm, Belinda zawołała z wozu:

– Zatrzymajcie się! Heike potrzebuje pomocy!

Przestraszeni otoczyli wóz, Tula wyjmowała lekarstwa.

– Podsadźcie go! Żeby miał świeże powietrze.

Heike widział ich niewyraźnie, słyszał głosy jak z oddali. Dlaczego się zatrzymali? Przecież do domu już tak blisko!

Skąd tyle ludzi na skraju drogi? Dlaczego stoją w świeżym śniegu? Towarzysze podróży rozpłynęli się jakby we mgle. Obcy zbliżali się do wozu…

Uśmiechali się przyjaźnie.

– Witaj, Heike z Ludzi Lodu – powiedział jeden z mężczyzn, którego Heike dobrze znał. – Czekaliśmy na ciebie bardzo długo!

– Tengel Dobry – szepnął Heike z uśmiechem. – I mój przyjaciel Wędrowiec? I Dida… Ingrid… Ulvhedin. Villemo. Trond! I Sol, i… jesteście wszyscy!

– Dla nas to wielki dzień – rzekł Wędrowiec, ujmując dłoń Heikego. – Nikt nie jest tu serdeczniej witany niż ty!

Heike widział Shirę i Mara, znowu zobaczył Tarjeia i jego serce przepełniła wielka radość. Witali go wszyscy jak wytęsknionego przyjaciela!