Czerwone ze złości oblicze komendanta, przystojna twarz Balińskiego, zakrwawiona Agnieszka, patrzący szklistym wzrokiem Ramiszewski i pluskwa na biurku komendanta, podsłuch znaleziony w dużym pokoju w domu. Zaraz!
Tego przecież nawet jeszcze nie odkleił!
Mili panowie z wewnętrznego ukryli go za komódką. Gnoje zrobili przecież rewizję także po to, żeby założyć podsłuch, a nawet może przede wszystkim w tym celu.
Dobrze, że rano rozmawiał z żoną przy windzie. Co by było, gdyby usłyszeli, o czym!
Zwlókł się z kanapy, sięgnął za mebel. Przedmiot odkleił bez trudu. Poszedł po skrzynkę z narzędziami. Zaczął uważnie oglądać urządzenie. Ale mdła lampka okazała się zbyt słabym źródłem światła. W pokoju Patryka przy komputerze powinna być halogenówka. Poszedł tam.
Patrzył długo na jasną głowę syna.
Kochany chłopak. Zdolny, ambitny i dobry. Że też trafił na rodziców, którzy nie potrafią się normalnie porozumieć. Pogładził delikatnie włosy małego, pochylił się i pocałował go w czoło. Patryk mruknął coś przez sen, odwracając się do ściany.
Michał wrócił do dużego pokoju, włączył halogenówkę. Teraz o wiele lepiej. Na niskiej ławie położył śrubokręty, szczypce i małe kombinerki. Roześmiał się pod nosem.
Zapewne, jak zwykle przy takiej precyzyjnej robocie, najbardziej przydatnym narzędziem okaże się młotek. Lita skorupa może nie ustąpić podczas delikatnych zabiegów. A jednak może nie.
Na spodzie, pod warstwą przylepca, są maleńkie śruby. Tylko jakieś dziwne. Ani starego typu, z łebkiem podzielonym na pół, ani krzyżakowe, ani nawet amerykańskie sześciokątne. Mają trójkątne wgłębienia. Gdzieś już takie widział. Tylko jak je ruszyć?
Spróbował małym zwykłym płaskim śrubokrętem. Nie ruszyło. Narzędzie ślizgało się, nie miało się gdzie zaczepić. Maleńki krzyżakowy wszedł i sprawiał wrażenie, że się obraca. Obracał się, i owszem, ale po wyjęciu okazało się, że po prostu zestrugał śrubkę na okrągło.
To znaczy – już po herbacie.
Zdenerwowany Michał wyjął duże kombinerki.
Przecież nie ma tego naprawiać, tylko chce zajrzeć do środka! Muszą tam być przecież jakieś znaki, symbole. A nuż da się coś z tego wyczytać.
Już miał pluskwę ścisnąć z całej siły, uderzyć z wierzchu młotkiem, kiedy przyszła mu do głowy pewna myśl. Zdąży jeszcze ją zniszczyć. A prawdopodobieństwo, że wewnątrz będą jakiekolwiek oznakowania jest niewielkie, jeśli to typowy sprzęt szpiegowski. Zamiast żelaznych narzędzi lepiej użyć nowoczesnej. techniki.
Wyjął z komody aparat cyfrowy. Położył pluskwę na białej kartce i zaczął robić zdjęcia. Sfotografował ją z każdej strony, bardzo dokładnie.
Starszy, elegancko ubrany mężczyzna przechadzał się niespiesznie wzdłuż murów zamku.
Kiedy był tutaj ponad dziesięć lat temu obiekt wyglądał nieco mniej żałośnie, chociaż już wtedy uwagę zwracała zaniedbana elewacja. Ostatni remont przeprowadzono pod koniec lat siedemdziesiątych, w czasach, kiedy był rezydentem konsulatu we Wrocławiu. Zaproszono go wtedy na uroczyste oddanie zabytku. Robił wspaniałe wrażenie. Doskonale odrobione sgrafitta w kształcie prostokątów o pięknej, żółtopomarańczowej barwie aż kłuły w oczy.
Tak właśnie teraz wygląda niedawno odnowiona, przylegająca do zamkowego łącznika część kościoła. Ten łącznik to zresztą interesująca konstrukcja. Stanowił przejście dla kobiet z tak zwanego Domu Wdów. Jeden z czeskich książąt zbudował go podobno na potrzeby starej księżnej matki i jej farucymeru.
Wrócił wspomnieniami do dnia oddania wyremontowanego zamku. Były wówczas pompatyczne przemówienia i wystawne przyjęcie dla specjalnych gości.
A dzisiaj ściany zamku wyglądają tak żałośnie.
Odrapane, pokryte zaciekami, a od strony najbardziej narażonej na wiatr i deszcze tynk poodpadał, strasząc wyglądającymi spod zaprawy cegłami. Wstyd, pomyślał, taki piękny kompleks architektoniczny, a taki zaniedbany. Z okna na pierwszym piętrze wyfrunął papier, zanim plastikowa butelka.
Spojrzał niecierpliwie na zegarek. Czy temu facetowi wydaje się,że to randka, na którą można się spóźnić? Jeszcze trochę i ktoś się zainteresuje człowiekiem łażącym bez celu wokół zamku, na dodatek z samego rana.
– Kurwo pierdolona! – usłyszał głos z tego samego okna, z którego wyleciały śmieci. – Ci dam grzebać tutaj! Ci jebnę to zobaczysz.
Zmarszczył brwi. Co tam się dzieje? Co tam teraz jest?
Za jego bytności mieściło się w zamku Centrum Wyszkolenia i Wychowania Związku Harcerstwa Polskiego. Nie przyszło mu do głowy przed przyjazdem sprawdzić, czy to się zmieniło. Zresztą to przecież bez znaczenia.
– Ma pan ogień? – rozległo się za plecami. – Bo gaz mi się skończył w zapalniczce.
Nareszcie! Odetchnął z ulgą.
Hasło oznaczające, że wszystko jest w porządku.
– Mam zapałki – odparł – ale nie wiem, czy lubi pan posmak siarki w tytoniu.
– Mnie nie przeszkadza. Przy tym, co teraz sypią zamiast tytoniu siarka może być miłym urozmaiceniem.
– Spóźnił się pan, panie Jerzy – rzekł z wyrzutem patrząca przybysza. – Jeszcze chwila i odszedłbym z kwitkiem, a pan miałby niezłe kłopoty.
– Nie spóźniłem się – pokręcił głową przybyły. – Pan jest bardzo niecierpliwy, panie Filipie. A ja po prostu sprawdzałem, czy nie ciągnie się za panem ogon.
– Sam to sprawdziłem, zanim tu dotarłem. Ma mnie pan za amatora?
– Ostrożności nigdy za wiele – Jerzy uśmiechnął się krzywo. – Warto poświęcić dziesięć minut czasu, żeby zyskać dziesięć minut życia.
– Napisał czcigodny mędrzec Li Pong, w rozdziale trzecim „Mądrości Wschodu” – rzekł z przekąsem mężczyzna nazwany Filipem. / Ma pan tego więcej w rękawie?
– Mam – padła beztroska odpowiedź. – W policji mamy sporo podobnych powiedzeń.
– Mnie bardziej od waszych przysłów interesuje, jak się zachowuje pana kolega zza biurka.
– Kiedy się u was zatrudniałem, miałem za zadanie obserwować działalność różnych radnych i kacyków, a nie donosić na przyjaciół.
– Kiedy cię zwerbowałem – uściślił Filip, porzucając uprzejme formy – a nie zatrudniałeś się, sytuacja wyglądała nieco inaczej. Teraz się zmieniła, zatem i twoje zadania są nieco inne.
– Kurwa, wypierdalaj! – przerwał mu wrzask z okna.
Spojrzał w górę.
– Co tu się dzieje? Co tam jest?
– Ochotnicze Hufce Pracy – wyjaśnił Jerzy. – Od lat mieszka tutaj tak zwana trudna młodzież. Od czasu do czasu wywiną coś ciekawego i mamy na komendzie trochę roboty.
– Też coś – prychnął Filip. – Tak zasrać taki ładny obiekt! Az zewnątrz to już wygląda, jakby przetoczyła się przez Oleśnicę wojna. Czy nikt o to nie dba? Nie wstyd żeby perełka architektury tak się sypała?
– A pan co się tak przejmuje? Władze nie chcą dać pieniędzy na remont. Tak to pana boli?
Filip zmrużył oczy.
– Boli – syknął. – Nie wiesz, chłopcze, ale z wykształcenia jestem historykiem sztuki. A to cacko jest jednym z piękniejszych obiektów na Dolnym Śląsku. Mieszkasz tu od urodzenia, a zdajesz sobie chociaż sprawę, jaki to styl?
– Ja wiem? – Jerzy wydął wargi. – Renesans, barok czy inna cholera.
– Manieryzm, chłopcze – Filip był wyraźnie zgorszony. – Ten zamek jest zbudowany, a raczej rozbudowany, w stylu manierystycznym. Powinni tego uczyć w szkołach. Patrz. Na założeniu zwykłej średniowiecznej twierdzy piastowskiej, czescy Podiebradowie dokonali cudu. Przebudowy musiały trwać przynajmniej kilkadziesiąt lat, a pewnie i dłużej. Ale warto było. Z warownego kurnika uczynili piękny kompleks pałacowy. Te wszystkie przybudówki, wykończenia, rzeźby i płaskorzeźby. Spójrz na to – wskazał ścianę nad ich głowami. – Widzisz? Tam masz scenę walki. Ni to renesansową, ni antyczną, taki miszmasz, ale jakże urokliwy. W kilku postaciach opowiedziana cała historia. Miejscowa ludność mogła tutaj przychodzić, podziwiać kunszt artysty, chłonąć opowiedzianą przez niego historia To musiało kosztować. Ładny gest wielkiego pana w stronę poddanych.