Выбрать главу

– Dobrze już – Jerzy miał ochotę ziewnąć rozmówcy prosto w twarz – przekonał mnie pan. A teraz do rzeczy. Nie fatygował się pan tutaj osobiście, żeby wypytać mnie o Michała Wrońskiego. To byłoby śmieszne.

Mówił coraz wolniej, a po chwili zamilkł, zmrożony spojrzeniem Filipa.

– To ja decyduję, co jest ważne, a co śmieszne. W moim fachu nie ma rzeczy nieistotnych. Słucham.

– Ja naprawdę niewiele wiem – Jerzy rozłożył ręce. – Michał jest nieufny, a odkąd znalazł podsłuch, nie mówi mi kompletnie nic. Nie ufa chyba już nikomu.

– Podsłuch? – Filip drgnął. – Co to znaczy?

– Ktoś założył nam w pokoju pluskwę. Myślałem, że to może robota pana ludzi.

– Do diabła, robi się gęsto – mruknął do siebie Filip, a głośniej dodał: – To nie moja robota! Nie przyszło mi do głowy podsłuchiwać, skoro mamy ciebie. Ale kiepsko się spisujesz.

– Może dlatego, że kiepsko płacicie. Wiedziałem, że oszczędność leży w niemieckiej naturze, ale żeby we francuskiej?

– Zamknij się – warknął Filip. – Za dużo klepiesz jęzorem. Przy następnym spotkaniu masz być lepiej poinformowany co do poczynań kumpla. Rozumiemy się? A na pojutrze przygotujesz pełny raport na jego temat. Wszystko, co wiesz.

Jerzy kiwnął głową.

– A o co chodzi właściwie? Czemu on jest taki ważny?

– Nie twoja sprawa. I nie Wroński jest ważny, ale informacje, które może posiadać. Nie zadawaj za dużo pytań. A teraz idź. Sam zapłaczę nad ruiną w jaką popada wasz zamek.

Jerzy odwrócił się.

– Jeszcze jedno – rzucił za nim Filip.

– Słucham?

– Nie pij tyle. Zbyt łatwo o niedyskrecję, kiedy człowiek zanadto nasączy się alkoholem.

Jerzy nie odpowiedział. Odszedł, a jego rozmówca jeszcze kilka minut kontemplował sgrafitto przedstawiające scenę batalistyczną.

* * *

Dywanik u szefa wszedł już chyba do codziennego rytuału. Znów patrzył na rozwalonego za biurkiem komendanta.

– No to opowiadaj – stary uśmiechnął się szeroko.

– O czym?

– Po co cię wczoraj wezwali do Wrocławia? Wiem, że zamordowano Ramiszewskiego, ale co ty masz do tego?

– A co by chciał pan usłyszeć?

– Prawdę, komisarzu, całą prawdę. Jako twój przełożony powinienem to wiedzieć.

– Niech pan zapyta Balińskiego. Jecie sobie z dzióbków, powinien chyba puścić farbę.

Widać było, że trafił w czuły punkt.

– Ty się nie wymądrzaj tylko gadaj!

– A po co panu ta informacja?

– Gówno ci do tego. Jesteś moim podwładnym. Rozkazuję ci mówić.

– Podwładnym tak, ale to nie znaczy niewolnikiem, komendancie. Ta różnica chyba się panu czasem odrobinę zaciera.

– Nie pyskuj, bo wre… wreszcie zamknę ten twój niewyparzony dziób! Jako policjant nie pracujesz przy tokar… tokarce, ale pełnisz służbę! A to nakłada pewne obowiązki i wymusza posłuszeństwo.

– Zapewne. Ale wymusza też tajemnicę służbową! A ta zakazuje mi rozmawiać na temat zabójstwa doktora.

– Prze… przede wszystkim podlegasz mnie!

– Przede wszystkim podlegam własnemu sumieniu, a potem dopiero jakiemuś oficerowi, choćby najwyższemu rangą.

Komendant dyszał przez chwilę. Uspokajał się powoli.

– On ci zabronił mówić? Nasz nadzorca?

– Nasz? Myślałem, że to mój osobisty stróż.

– Daj spokój – stary machnął ręką. – Mówiłem przecież. Potrzebny mi jak… Nawet nie wiem, jakie ma zadanie.

Michałowi nagle uczyniło się żal komendanta. Biedny pierdziel. Coś się dzieje, a on najwyraźniej nie wie dokładnie – co gorzej – wygląda, że w przybliżeniu też się nie orientuje. A przecież przyzwyczajony był wiedzieć wszystko. Pewnie oddałby duszę diabłu, żeby chociaż liznąć tajemnicy po wierzchu.

– Nic panu nie powiem – powiedział cicho Wroński.

Stary spojrzał bystro. Nie zobaczył na twarzy podwładnego zwyczajnego irytującego uśmieszku. Michał był zupełnie poważny.

– Dobrze pan wie, że nie mogę.

Stary kiwnął głową, gestem odprawił komisarza. Od niego nic się nie wydobędzie prośbą ani groźbą, jeśli jest przekonany o swojej racji. Trzeba było do tego zastrzelonego przydzielić jednak Jerzego. Albo jeszcze lepiej Mira.

A myślał, że zrobi tym krzywdę Michałowi.

– Zaraz – zawrócił go w drzwiach – a jak postępy w twoim dochodzeniu?

– A jakie mają być, jeżeli nie mam czasu się tym zajmować? Nawet nie wiem, czy przyszły analizy balistyczne.

– Przyszły. Ale nie czytałem, nie mam czasu. Marta zaniosła je do ciebie. Zajmij się wreszcie tą sprawą! To rozkaz!

* * *

Jerzy siedział za swoim biurkiem udając, że jest bez reszty pogrążony w papierkowej robocie.

Nos miał jeszcze mocno spuchnięty, na rozciętej wardze dwa szwy. I zasiniony lewy oczodół. Michał jakoś nie mógł sobie przypomnieć, żeby uderzył go w to miejsce. Był pewien, że tam akurat nie trafił. Ale diabli wiedzą. Może gdzieś zawadził przy upadku.

Przerzucił teczkę z raportem balistycznym. Za chwilę do niego wróci, ale jest pilniejsza sprawa. Włączył komputer i wszedł w pocztę.

Trzy nowe wiadomości.

Jedna z banku, druga o jakiejś niesamowitej pornograficznej stronie internetowej i trzecia z wrocławskiego sklepu ze sprzętem elektronicznym. Nazwa „sprzęt elektroniczny” mogła być myląca, a na pewno stanowiła pewne nadużycie. Ktoś, kto by chciał konfigurować komputer raczej nie miałby tam czego szukać. Właściciel zajmował się bowiem przede wszystkim zaopatrywaniem w różne gadżety prywatnych detektywów. Kamery, minikamery, wszelakie podsłuchy, mikrofony kierunkowe i podobne urządzenia.

Najśmieszniejsze zaś, że sklep prowadził były esbek, który przeszedł weryfikację po osiemdziesiątym dziewiątym i pracował przez kilka lat w jednym wydziale z Michałem. W sumie sympatyczny gość, ale irytował Wrońskiego ciągłym gadaniem, jak to za komuny bywało lepiej. A potem poszedł na zasłużoną emeryturę i zajął się robieniem biznesów. Michał był pewien, że Rogalski równie ochoczo sprzedaje sprzęt detektywom i przestępcom.

E-mail zawierał jedno słowo: „zadzwoń”.

Wyszedł przed budynek komendy. Rogalski odezwał się już po drugim sygnale.

– Stary – zawołał bez powitania – skądżeś to wytrzasnął?

– Znalazłem.

– Nie gadaj! Znaleźć to można dychę na ulicy albo w szafie kochanka żony. A to jest, szlag jasny, coś, czego nikt znajdować nie powinien. To jakbyś na pustyni zobaczył łysego wielbłąda albo…

– Daruj sobie barwne porównania i mów, o co chodzi.

– Człowieku! To jest ruski podsłuch. KGB takich używa. To znaczy nie jest to może szczyt techniki i miniaturyzacji, bo u mnie dostaniesz dużo dyskretniejsze zabawki, ale ma świetny zasięg i przede wszystkim długo pracuje. Skuteczne ścierwo. Ale nie słyszałem, żeby poza kagiebistami, no i może jeszcze GRU, ktoś się tym zabawiał.

– A ty skąd wiesz takie rzeczy?

– Wiem po prostu. A skąd, to już nie twoja rzecz. Ciesz się, że ci o tym mówię. Gdybyśmy się tak dobrze nie znali, usłyszałbyś jakiś drętwy bajer. To powiedz teraz, gdzie to znalazłeś.

– We własnym domu.

Po drugiej stronie rozległ się przeciągły gwizd.