Wroński kiwał głową. Ależ gaduła z tego gościa!
– Może przejdźmy dorzeczy?
– Ach, prawda! Ma pan szczęście, że trafił na mnie. Lata pięćdziesiąte to mój konik. Pisałem doktorat na temat pracy grupy dochodzeniowej z komendy w Oławie. Ale przy okazji przestudiowałem chyba wszystko, co było w archiwum. Niech pan powie, o co dokładnie chodzi, może będzie szybciej.
– Dokładnie nie wiem, jak to zostało zakwalifikowane, ale podobno w latach pięćdziesiątych w Oleśnicy miała miejsce seria tajemniczych zgonów, zapewne nigdy niewyjaśnionych.
Mentor Michała zmarszczył brwi, szukając w pamięci.
– Takhh. – mruknął. – Coś tam było, o ile nie zlewają mi się informacje. Ale chyba nawet nie wdrożono żadnego śledztwa. Zaraz.
Usiadł do komputera, palce zatańczyły na klawiaturze.
Michał patrzył z podziwem i zazdrością. Gdyby on miał taką technikę pisania, nie zalegałby z raportami i pozostałą papierkową robotą.
Tymczasem archiwista wywołał jakąś listę, zaczął ją przeglądać, pomagając sobie palcem. Musiał to robić bardzo często, bo ekran był straszliwie wypalcowany.
– O, chyba mam! Numer R dwadzieścia siedem łamane przez pięćdziesiąt siedem. Tak myślałem. Czasy tuż po odwilży. Zaraz znajdziemy odpowiednie mikrofilmy.
Wyszedł, mrucząc coś do siebie. Wroński zapatrzył się w listę na komputerze.
Dopiero w tej chwili dotarło do niego, ile miał szczęścia, że trafił akurat na tego człowieka. Sam pewnie by szukał samych tylko śladów spraw kilka dni. A jak znał siebie, porzuciłby pracę po paru godzinach. Zawsze go szlag trafiał przy podobnych wyzwaniach.
Archiwista wrócił z czarnym pudełkiem. Wyjął ze środka kilka zwojów mikroskopijnej taśmy fotograficznej, załadował do przeglądarki.
– Proszę – odsunął się, robiąc miejsce przed ekranem komisarzowi.
Michał usiadł na krześle obok.
– Poradzi pan sobie dalej, prawda? Ja muszę wracać do swoich zajęć.
– Dziękuję – Michał spojrzał z niekłamaną wdzięcznością. – Bardzo panu dziękuję.
A potem zagłębił się w dokumentach. Czytał stare protokoły milicyjne z wprawą. Niewiele się zmieniło od tamtych czasów w sposobie ich zapisywania i prowadzenia teczek. Komputeryzacja komputeryzacją, a pewnych rzeczy nie da się załatwić inaczej niż kilkadziesiąt lat temu. Bardziej niż rzędy liter widział kryjących się za nimi ludzi. Funkcjonariuszy mozolnie zbierających dowody, mocujących się z tajemniczą materią.
Znajdowano zwłoki. W podobnych miejscach, jak prawie pół wieku później. Ciała ludzi nieznanych, niemożliwe do zidentyfikowania, szczególnie biorąc pod uwagę ówczesną technikę.
W dokumentacji była mowa o pięciu trupach. W tamtych czasach było to całkiem sporo. Przecież władza trzymała rękę na pulsie, wiedziała, a w każdym razie usiłowała wiedzieć o każdym ruchu obywateli. Koszmar kontrolowany. Ale tym razem najwyraźniej nie można było znaleźć tropu. Pięć ciał i pięć zagadek. Zagadek nigdy nie wyjaśnionych. Nie wyjaśnionych? A może po prostu zbyt ważnych, żeby je pozwolić rozwiązywać zwykłym funkcjonariuszom? Przeglądał raporty i odkrywał za każdym zdezorientowanego, zagubionego w gąszczu domysłów człowieka. Jakiś porucznik, jego odpowiednik, usiłuje ustalić, kim jest tajemniczy denat.
Przeczucia okazały się słuszne. Rozwiązania nie było, przynajmniej nie tutaj. Teczki z dochodzeniami kończyły się w przedziwny sposób. Po raz pierwszy zobaczył coś podobnego.
Podłużna pieczęć delegatury Służby Bezpieczeństwa we Wrocławiu i niewyraźny podpis, ten sam na każdym dokumencie. Ale nie to było najdziwniejsze. Bezpieka mogła kontrolować poczynania podrzędnych milicjantów tak, jak jego sprawdzał Baliński i wewnętrzni. Świadczy to tylko o wyjątkowości sprawy.
Jednak w prawym dolnym rogu maleńkimi literami wypisany był rząd liter i cyfr. Kilka znaków łamania między nimi i jeszcze jeden podpis. Co to może być? Procedury nie przewidują i z pewnością nie przewidywały takich dopisków.
Za to zupełnie brak informacji o sposobie zakończenia spraw! Jakby dokumentacja nie była kompletna. Brakowało bardzo istotnej części. Owszem, są notatki i protokoły z oględzin miejsc znalezienia zwłok, jakieś nieśmiałe wnioski, ale gdzie zeznania świadków? Nawet jeśli ludzie nic nie widzieli, przeprowadza się rozpytania i przesłuchania.
Gdzie raporty z obdukcji i sekcji zwłok? Gdzie wreszcie zdjęcia? Przecież ekipa techniczna musiała je robić. Gdzie formularze przekazania do bazy danych o osobach zaginionych?
– Proszę pana – zawołał półgłosem. – Może mi pan pomóc?
– Jasne – mężczyzna wstał od komputera. – Co się stało?
– Ta dokumentacja jest niekompletna. A na aktach są jakieś dopiski. Może pan wie, oc o w tym chodzi?
Archiwista przyglądał się chwilę rzędom literek i numerków. Cmoknął, wyraźnie zmartwiony.
– Zaraz. to może być… – wziął karteczkę, ołówek, przepisał symbole z wyświetlanego dokumentu. – Jeśli się nie mylę, będzie ciężko zdobyć resztę materiałów.
W stukał w komputer przepisane znaczki.
Ekran zamigotał, przebiegły po nim rozmazujące się strony z wykresami, a potem pojawił się czerwony prostokąt z migającym miarowo białym kursorem.
– Jeśli ma pan uprawnienia do dostępu do ściśle tajnych akt, to możemy je sprowadzić z Warszawy. W przeciwnym razie nie będę mógl panu pomóc.
– Nie rozumiem. Przecież to wydarzenia sprzed prawie pięćdziesięciu lat! Dlaczego są utajnione?
Archiwista wzruszył ramionami. Wskazał kartkę z przepisanymi znakami.
– Reszta dokumentacji została przeniesiona do ściśle tajnych archiwów któregoś wydziału kontrwywiadu. To właśnie ich numery. Najpierw interesowała się tym wrocławska Służba Bezpieczeństwa, wydział drugi.
– Kontrwywiad – mruknął Michał.
– Zgadza się, kontrwywiad. Ale chyba rzecz ich przerastała, bo wszystkie te dochodzenia przejęła Warszawa. Od tamtej pory papiery są u nich. Tu mamy jedynie kopie, ale bez dalszego ciągu. Żeby otrzymać pełną dokumentację, musi być pan objęty klauzulą dostępu do akt tajnych. Żeby było śmieszniej, nawet gdyby pan posiadał uprawnienia, ja nie mogę tego załatwić. Musi pan się zwrócić do mojego kierownika, bo ja jestem za krótki. Przytakich sprawach ściśle tajnych spec-znaczenia on z kolei melduje wyżej i dostaje pozwolenie na ściągnięcie fotokopii albo oryginałów. Albo nie dostaje, bo różnie bywa.
– No to po herbacie – mruknął Wroński. – Szkoda.
– Tak to u nas jest. Przykro mi.
– W każdym razie bardzo dziękuję. Oszczędził mi pan kupę czasu.
Sam bym sobie chyba nie poradził.
– Nie ma sprawy. Panu chętnie pomogłem. Ale tamtemu sztywniakowi w mundurze w życiu bym niczego nie ułatwił. Niech się sam morduje ze swoimi analizami.
Wroński uścisnął rękę mężczyzny. Wyszedł z głową pełną skłębionych myśli. Archiwista zasiadł do komputera. Skasował stronę z czerwonym prostokątem, wszedł w oprogramowanie biblioteczne.
Przerwało mu chrząknięcie za plecami…
– Coś jeszcze? – spytał nie odwracając głowy, przekonany, że to Michał chce o coś zapytać. – W czym mogę pomóc.
– Mam pytanie – głos nie należał do niedawnego gościa.
Archiwista odwrócił się. W progu stał niepozorny człowieczek z sali ogólnej,
– Słucham – pracownik archiwum powiedział to nieprzyjemnym tonem. Nie podobał mu się ten cichy, jakby przytłumiony osobnik. Kojarzył się z przyczajonym wyliniałym szczurkiem. Wrażenie podkreślała wytarta, szara marynarka o zbyt krótkich rękawach.
– Czego szukał tamten facet? Ten, który przed chwilą stąd wyszedł.