Выбрать главу

Ta cała papieromania, co raz większe wymagania formalne.

Zawsze zastanawiał się, po co wydawane są te wszystkie okólniki, ciągle żądania jakichś dziwnych sprawozdań, dlaczego pracę policjanta topi się w zalewie dokumentacji.

Teraz przyszła do głowy pewna myśl.

Czy nie chodzi o to, żeby przyzwyczaić ludzi do traktowania rzeczywistości przez pryzmat papierów właśnie? Już trzydzieści lat temu znakomity satyryk śmiał się, że papierowy ustrój oznacza papierowy dobrobyt. Miał na myśli rządy socjalistów i propagandę sukcesu. Jednak nie przewidział, że tamta biurokracja jest niczym w porównaniu z teraźniejszością. Papierek musi być na wszystko.

Jakiś czas temu rozmawiał ze znajomym, który zatrudnił się w połowie lat dziewięćdziesiątych w pewnej ważnej instytucji. To były czasy, kiedy zdawało się, że w Polsce może być normalnie, a przynajmniej normalniej.

Nikt nie pytał człowieka, czy ma zaświadczenie o znajomości języków, ale czy język zna. Szef nie grzebał w dokumentach kandydata, ale brał go na rozmowę i w praktyce sprawdzał umiejętności. Tak właśnie tamten facet znalazł pracę. Był inteligentny, potrafił sobie radzić, a to wystarczało, żeby przełożony go doceniał.

Dzisiaj jest zupełnie inaczej.

Wróciło stare, ale w znacznie nasilonej formie. Kursy, szkolenia, zaświadczenia. Możesz być tępy jak but, ale masz papierek, więc automatycznie zyskujesz przewagę nad fachowcem, który ma lata praktyki, umiejętności, ale nie zadbał o odpowiednią obudowę.

Społeczeństwo przywykło już do takiego traktowania świata.

A to najprostsza droga, żeby ustalić zwyczaj, iż liczy się tylko i wyłącznie to, co na papierze czy w komputerze. Jeśli nie ma takiego śladu, rzecz po prostu nie istnieje.

O wiele łatwiej rządzić ludźmi biorącymi podobną fikcję za rzeczywistość niż takimi, którzy poszukują materialnych dowodów.

W takich Stanach Zjednoczonych już zdarzają się przypadki, że człowiek usunięty z baz danych nie jest wstanie funkcjonować, bo dla aparatu administracji przestaje istnieć. Coraz powszechniejsze są kradzieże tożsamości, po których ludzie są pociągani do odpowiedzialności za nie swoje uczynki.

Kiedyś było to nie do pomyślenia. Glina przyszedłby do delikwenta, wypytał sąsiadów, sprawdził stan rzeczywisty i napisał kilka słów, że taki a taki John Smith jest realnie istniejącym bytem, a wszelkie inne służby na tej podstawie działałyby na korzyść tego Johna.

Dzisiaj pan Smith musi się liczyć z tym, że jeśli nawet policjant ustali stan rzeczywisty, wszelkie firmy ubezpieczeniowe, opieka społeczna i fiskus mogą tego nie wziąć pod uwagę. Nie masz numerka w systemie – nie ma cię na świecie, drogi panie. Ale jeśli ktoś na twoje konto popełni przestępstwo, wezmą za tyłek właśnie ciebie, nie oglądając się naprawdę.

Pewnie – przyszła natychmiast refleksja – to są przypadki skrajne. Ale są, temu nie da się zaprzeczyć, a pewnie z czasem, w miarę rozrastania się biurokratycznych rozporządzeń, staną się powszechne.

Czy tak płaci się za postęp? Kiedyś jednak, żeby wyprodukować dokument, trzeba było wziąć kartkę, formularz, długopis albo włożyć papier w maszynę do pisania, wystukać, wsadzić w kopertę i wysłać. To trwało dłużej. Dzisiaj wklepiesz kilka słów w komputer, często na tak zwanym gotowcu, klikniesz myszką i dokument może pójść mailem w ułamku sekundy.

A jeśli go drukujesz, też trwa to krócej niż kiedyś. Może ludzie przestali po prostu szanować przestrzeń osobistą, cenny czas? Zarzucają się nawzajem nawałem nieistotnych słów, żądają na nie natychmiastowej odpowiedzi, a potem dziwią się, że dzień jest za krótki. A może to jednak celowe działanie jakichś tajemniczych korporacji albo nieformalne porozumienia rządów różnych państw? Łatwiej panować nad umysłami pogrążonymi w chaosie.

Michał potrząsnął głową. Musi być naprawdę w kiepskiej formie, skoro przychodzą mu do głowy takie paranoiczne myśli, jeżeli wracają wspomnienia przeczytanych kiedyś publikacji pewnej grupy dziennikarzy wszędzie i we wszystkim wietrzących spisek.

Bardziej prawdopodobne, że to świat głupieje, a raczej ludzie w swojej masie. Pewnie – to jest na rękę sprawującym władzę – ale czy byliby oni w stanie celowo doprowadzić do takiego stanu? Na to na pewno nie znajdzie odpowiedzi. W każdym razie nie na siłowni.

Trzeba się zbierać. Magda czeka z obiadem.

Kontrwywiad, zastanawiał się, wychodząc spod prysznica do szatni. Wydział drugi Służby Bezpieczeństwa. To by wskazywało na powiązania trupów z działalnością agenturalną. UB była mocno wyczulona na podobne sprawy. Ciekawe, czy w końcu to rozpracowali, czy zostali z ręką w nocniku.

Przecież w obcych wywiadach nie pracują i nie pracowali idioci. Kiedy się zrobiło za gorąco, musieli się zwinąć. Ale o co chodziło? Czy możliwe, żeby o to samo, o co w tej chwili?

Czego szukali kontrwywiadowcy ze stolicy w takiej dziurze jak Oleśnica? I czego szukali agenci obcych służb?

W szatni dostrzegł dwie znajome sylwetki. Westchnął ciężko. Znowu! Chyba znajdują niewysłowioną przyjemność w kontaktowaniu się z nim.

– Pójdziesz z nami! – wstał Flap.

– Pójdzie pan z nami – powtórzył natychmiast Flip, stawiając nacisk na „pan”.

– Który z was się we mnie zakochał? – Wroński odrzucił ręcznik i sięgnął po slipki. – To się nazywa natarczywość, chłopaki. Nie wyobrażajcie sobie Bóg wie czego. Uprzedzałem za pierwszym razem, że jestem hetero. Wiem, to niemodne, ale nic nie poradzę. Nawet taki przystojniak jak ten goryl – wskazał Flapa – tego nie zmieni.

– Bez kpin – odezwał się mniejszy. – To poważna sprawa. Chodzi o zabójstwo doktora Ramiszewskiego.

– Złożyłem w tej sprawie zeznania. Nie widzę potrzeby.

– Ale my widzimy. Mamy kilka pytań.

– To zwyczajne szykanowanie. Chcę zobaczyć jakiś papier. Wezwanie na przesłuchanie. I, oczywiście, nie na dzisiaj. Macie mnie za kretyna? Znam procedury. Już raz zwinęliście mnie bezprawnie.

Rzucił slipki na podłogę, usiadł, zarzucił sobie ręcznik na biodra.

– Trudno, zgarniemy pana siłą.

– I nagiego zaniesiecie do samochodu?

– Kurde, damy ci jakiś seksowny szlafroczek! – zagrzmiał Flap.

Zbliżyli się z dwóch stron. Wroński spiął się w sobie. Łatwo im nie pójdzie. Gnojki. Czy wydział spraw wewnętrznych składa się w całości z takich kindybalów? Pewnie tak, bo to obrzydliwa robota.

Wyciągnęli ku niemu ręce, duży szczęknął kajdankami.

W tej chwili w wejściu zapanował ruch. Do szatni wtłoczyło się czterech ogolonych na łyso dresiarzy. Stanęli zdezorientowani w progu.

Michał natychmiast odrzucił ręcznik.

– Spieprzajcie, pedały! – wrzasnął. – Gdzie z łapami, zboczeńcy! Swoje mamuśki wymacajcie!

Wśród dresiarzy rozległ się wrogi pomruk. Wewnętrzni zatrzymali się, zdumieni. A Wroński nie odpuszczał.

– Na pomoc, chłopaki! Te pedryle chcą mi się dobrać do dupy!

Łysi ruszyli z zaciśniętymi pięściami.

Flip i Flap zaczęli się rozglądać na boki. Znienacka znaleźli się w rozpaczliwym położeniu. Trudno liczyć, że młodzieńcy o grubych karkach dadzą się przekonać, iż to pomyłka. A służbowych legitymacji lepiej przy takich nie wyciągać.

Wyższy sięgnął pod marynarkę przy lewym ramieniu, do kabury.

– Możecie prysnąć przez siłownię – poradził cichym głosem komisarz. – Tam jest kantorek właściciela z wyjściem prosto na ulicę.