Flip dał znak i po chwili biegli we wskazanym kierunku. Dresiarze puścili się za nimi z przekleństwami na ustach, ale widząc, iż obaj zniknęli już w pakamerze właściciela, dali spokój.
– Panie – spytał z przejęciem jeden – naprawdę chcieli pana wyruchać?
– A jak! – odparł Michał, ze wszystkich sił starając się nie wybuchnąć śmiechem. – Mieli zamiar przykuć mnie kajdankami do tej niskiej rury dla niepełnosprawnych pod prysznicem. Żeby zerżnąć mi tyłek, bo przecież nie po to, żebym im zaśpiewał ostatni hit Eminema albo opowiadał kawały o pedałach!
Dresiarze zarechotali zgodnym chórem.
– Dzięki, chłopaki – Wroński podniósł się. – Macie u mnie przy okazji duże piwo.
– Nie ma sprawy – gość z pokrytą bliznami czaszką, widocznie przywódca, klepnął go w ramię. – Zawsze chętnie pomożemy. A lepiej niż piwo, niech mi pan skasuje mandat.
– Wie pan, że jestem gliną? – zdziwił się Michał.
– Przesłuchiwał mnie pan kiedyś. Parę lat temu. Za kradzież wódki zesklepu. Gówniarz wtedy byłem, w gimnazjum.
Michał przyjrzał się uważnie. Możliwe. Facet wyglądał jak tysiące podobnych osobników. Jakby ich diabły klonowały w przedsionku piekła.
– Okej – odparł – nie ma mandatu. Tylko muszę wiedzieć, kiedy, za co i znać nazwisko.
– Dwa dni temu za szybką jazdę. A tutaj jest moja wizytówka.
Co za czasy! Wroński był zaskoczony. Nawet taki dres ma wizytówki! Rzucił okiem na kartonik. Import-eksport, hurt-detal. Akcesoria samochodowe.
– Widzi pan? Wyrosłem na porządnego człowieka – powiedział z dumą łysy.
– Widzę – parsknął Wroński.
– Handel trefnymi samochodami i kradzionymi częściami.
Pozostali dresiarze łypnęli wrogo, gotowi na znak szefa dać nauczkę temu bezczelnemu psu. Ale tamten roześmiał się głośno.
– Równy z pana chłop – zagrzmiał. – A towar mam prima sort, jakby kiedyś trzeba coś było.
– Będę pamiętał. Jeszcze raz dziękuję za pomoc.
– Kto grzebał w notatkach doktora? – głos zza żarówki należał do mniejszego.
Zwinęli go jednak. Zajechali mu drogę prawie przed samym wejściem na klatkę schodową. Tym razem nie dyskutowali. Dostał gazem po oczach, zanim się zorientował, siedział na luksusowej kanapie czarnej limuzyny. Teraz jeszcze łzawił, a skutki pozostałości gazu na śluzówkach wzmacniało ostre światło.
– Kto grzebał w notatkach doktora? – powtórzył Flip.
– Spieprzaj, człowieku – wściekł się wreszcie Wroński. – Nie mam pojęcia! Poczytajcie sobie protokół. Składałem zeznania nadkomisarzowi Majewskiemu z Wrocławia Śródmieścia.
– A nam się zdaje, że wie pan więcej niż chce powiedzieć.
– O czym mam wiedzieć więcej?
– O okolicznościach śmierci Ramiszewskiego. To nie był napad rabunkowy. Sprawcy czegoś szukali. A pan wie, czego.
Wroński sapnął ze złością.
– Powiem tak, drogi panie kontrolerze – wycedził. – Nie wiem nic poza tym, że upierdliwymi pytaniami nie wyjaśnicie niczego! Sama upartość nie wystarczy w pracy dochodzeniowca. Trzeba jeszcze myśleć, a z tym ewidentnie macie kłopoty. Już raz zwinęliście mnie i zadawaliście idiotyczne pytania. Teraz chcecie mi wmówić, że mam coś wspólnego ze śmiercią doktora i jego bratanicy. Do kurwy nędzy, człowieku! Uważasz, że jestem zdolny urządzić taką rzeźnię? To zrobił chyba jakiś zboczeniec!
– Nie zdaje pan sobie sprawy z powagi sytuacji.
– Zdaję sobie sprawę, że gdyby były najmniejsze podejrzenia co do mojej roli w zbrodni, siedziałbym teraz w areszcie na Kleczkowiej i pilnował, żeby mi współwięźniowie nie wyjedli zupki. Jeśli prowadzący postępowanie nie ma do mnie ansów, jeżeli taki ujebliwy typ jak Baliński nie znalazł dostatecznie mocnych argumentów, żeby się przyczepić, czegoście się na mnie uparli?
– Bo mamy prawo – tym razem odezwał się Flap. – A ty musisz z nami rozmawiać.
– Nic nie muszę. Gadam z wami z nudów. A tak w ogóle stosujecie klasyczne ubeckie metody. Nagłe najścia, niespodziewane rewizje, zatruwanie życia, zatrzymywanie, przesłuchania z żarówą. Stara szkoła. Musieliście mieć wykładowcę z drugiego wydziału Służby Bezpieczeństwa. Albo starego wyjadacza kształconego w Związku Radzieckim.
Zapadła cisza.
– Nie gadaj pan głupot – przerwał ją Flip. – Chcemy się zorientować, na ile jest pan zamieszany w tę aferę. Zachowuje się pan podejrzanie. Ukrywanie dowodów, lekceważenie poleceń przełożonego.
– Ukrywanie dowodów trzeba udokumentować, łaskawy nadpolicjancie – odparł swobodnym tonem Wroński. – A czy wykonuję rozkazy komendanta, czy nie, to już nie wasza sprawa, tylko moja i jego. Chyba, że złożył na mnie oficjalne doniesienie. Ale, po pierwsze, nie do was, a po drugie, nie wierzę.
– Dobrze – Flip w tej chwili na pewno zmrużył oczy niczym kot czający się na ofiarę. – Może poruszymy inną kwestię. Co pan wie o historycznej pasji doktora?
Co to za pytanie? – Wroński chętnie wytrzeszczyłby oczy, ale ostre światło i ból po oparzeniu gazem nie pozwalały rozewrzeć powiek.
– Nic nie wiem o pasjach Ramiszewskiego! Widziałem go w sumie ze cztery razy w życiu, a za tym ostatnim już jakby trochę nie żył!
– To właśnie jest zastanawiające. Zaczyna pan odwiedzać człowieka, a on zaraz odchodzi z tego świata.
– Zastanawiające? A słyszał pan kiedyś o zbiegu okoliczności?
– Słyszałem. Ale ja wyznaję pogląd, że nic nie dzieje się przypadkiem. Mój nos starego wygi podpowiada, że pan coś jednak ukrywa.
Michał miał dość. Wstał z krzesła.
Zrzucił energicznie rękę Flapa kiedy ten próbował go posadzić z powrotem, niespodziewanie skoczył do biurka, jednym ruchem wyrwał kabel lampy. Zdawało mu się przez chwilę, że pogrążył się w całkowitych ciemnościach. Przed oczami tańczyły kolorowe kręgi, przemykały w oszalałym tempie świetliste serpentyny.
– Wystarczy – powiedział ostro. – Swój nos możesz sobie pan wsadzić między drzwi i zdrowo nimi pieprznąć. Chętnie pomogę. Nic nie wiem, od Ramiszewskiego chciałem konsultacji medycznych, nie historycznych. Tyle wam powiem, żeście go zdrowo zastraszyli. Tak, chłopcy, zorientowałem się już wtedy. Wyciągnąłem to od jego bratanicy.
– Jak? – spytał kolos. – Przecież nie mogła mówić.
– A ty do końca życia pozostaniesz debilem – westchnął Michał. – A teraz skończcie wreszcie efektowne występy i odwieźcie mnie do domu. Żona się zamartwia. Wystarczy tego dobrego.
– My zdecydujemy, kiedy wystarczy. A pan zniszczył państwową własność – Mniejszy wskazał wyrwany kabel. – To bardzo nieładnie.
Wroński nie odpowiedział. Zastanawiał się, po co ci dwaj są aż tak namolni. Urządzili kolejne przesłuchanie, w dodatku kompletnie pozbawione sensu. Czy są rzeczywiście tak głupi, czy to raczej celowa robota? Już przedtem zaczął podejrzewać, że zachowanie wewnętrznych stanowi część jakiegoś większego planu. Jeżeli tak jest, należy zadać pytanie, jaki to plan, a jeszcze bardziej interesujące – czyj.
– Ładnie czy nie – Michał bez pośpiechu ujął giętki pałąk lampy i gwałtownym ruchem przygiął go do stołu.
Strzeliła żarówka, klosz wygiął się, a uchwyt, którym przedmiot został przymocowany do blatu, rozpadł się z trzaskiem.
– Ładnie czy nie – powtórzył komisarz – żądam, żebyście odstawili mnie do domu. Inaczej jutro napiszę doniesienie na wasze metody do komendanta wojewódzkiego. Mam was dosyć.
– Dobrze – powiedział spokojnie Flip. – Odwieziemy pana. Ale nie dlatego, że szantażuje nas pan skargą. Po prostu skończyliśmy na dzisiaj. A do wyższych władz nie radzę wypisywać bzdur. Lepiej, żeby się panem nie interesowały.