Выбрать главу

– Właśnie. A ja chyba wiem. Na pewno wiem.

– Powie mi pan?

– Nie wiem, czy powinienem – profesor zagryzł wargi. – Może mi pan zaufać. Naprawdę. Wprawdzie nie mam jak pana przekonać, ale…

– Nie o to chodzi, mój drogi. Muszę to komuś powiedzieć, zanim i mnie spotka coś złego. Dlaczego nie tobie? Tylko nie wiem, czy powinienem cię czymś takim obciążać.

– Jestem policjantem, pamięta pan? – uśmiechnął się Michał. Wiedzieć o różnych sprawach to mój zawód.

– No dobrze. Mówi ci coś nazwisko Werner Heisenberg?

Michał natychmiast sięgnął w głąb pamięci. Coś tam zgrzytało, pachniało szkołą, kojarzyło się z programami na Discovery.

– Ten fizyk?

– Tak, ten fizyk. Od teorii nieoznaczoności. A Werner von Braun?

To było łatwiejsze.

– Też naukowiec. To on robił rakiety dla Hitlera, a potem dla Amerykanów.

– Projektował, mój drogi, nie robił – uściślił profesor. Nawet w takiej sytuacji wyłaził z niego prawdziwy nauczyciel.

– Dobrze. Ale to fizycy. A pan jest historykiem.

– Historia czasem zahacza głęboko o inne nauki. A tutaj mamy właśnie z czymś podobnym do czynienia. Wiesz, co łączy Heisenberga i von Brauna? Nie trudź się, to retoryczne pytanie. Pracowali razem, bo von Braun zajmował się nie tylko napędem rakietowym, ale także, a w pewnym okresie przede wszystkim, energią jądrową, o czym niektórzy zapominają.

– Bomba atomowa? Ale Niemcy byli przecież bardzo dalecy od jej wynalezienia!

– Nie tak bardzo, jak się zdaje – oczy profesora zapłonęły ogniem pasji. – A poza tym i tak by nad nią pracowali. Gdyby nie akcje aliantów, które opóźniały postępy prac, nie wiem, jak by to było. Ale nie tylko to. Były też działania pewnych ludzi, a może nie tyle nawet działania, ile zaniechania. Światlejsi i mniej zarażeni ślepotą nacjonalizmu naukowcy zdawali sobie sprawę z jednej podstawowej rzeczy. Użycie broni masowego rażenia musiało doprowadzić do ataków odwetowych ze strony aliantów. Ich skutki byłyby opłakane, a straty większe niż korzyści osiągnięte z jądrowego ataku.

– Nie rozumiem. a element zastraszenia?

– Pamiętaj, że w tamtym czasie szczytem możliwości było dwadzieścia kiloton. To dużo, ale i mało, o czym przekonali się Amerykanie w Japonii. Po ataku na Hiroszimę dowództwo japońskie stwierdziło beztrosko, iż naloty konwencjonalne są o wiele groźniejsze w skutkach. Wówczas była to prawda. Zmasowany dywanowy rejs fortec niósł większe zagrożenie, powodował dotkliwsze straty materialne niż bomba jądrowa. Gdyby nie interwencja samego cesarza po wybuchu w Nagasaki, wojna na Pacyfiku trwałaby dalej. USA nie miały więcej bomb. Prezydent Truman blefował, strasząc Japończyków dalszym użyciem nowej broni. Z Niemcami byłoby podobnie. Ile głowic mogli wyprodukować? Dwie, trzy. Za jeden atak bombowce sprzymierzonych zrównałyby z ziemią pół kraju, bez żadnej litości. Powiem więcej. Znalazłem poszlaki, że amerykanie chcieli sprowokować Hitlera do użycia bomby, którą wyprodukował. Prawdopodobnie dlatego, za zgodą części innych, Heisenberg i von Braun udawali idiotów, twierdząc, iż produkcja bomby atomowej wymaga setek ton uranu. Fałszowali dokumentację, podawali nieprawdziwe dane badań, sabotowali tych, którzy twierdzili, że można stworzyć wymarzoną przez Adolfa Wunnderfaffe. Posunęli się do tego, żeby przy jednej z prób zamiast uranu użyto pojemników izotop ołowiu. Grali swoją rolę do samego końca. Kiedy Stany Zjednoczone zrzuciły bombę na Hiroszimę, obaj byli już w niewoli. Ulokowano ich w jednym hotelu. Rzecz jasna podsłuchiwano. I co oczywiste, byli zbyt inteligentni, żeby nie zdawać sobie z tego sprawy. Nawieść o użyciu broni masowego rażenia von Braun był zaskoczony, twierdził, że to niemożliwe, bo wyniki ich badań wykluczały podobną możliwość przy użyciu tak małej ilości materiału rozszczepialnego i tak dalej. Nic dziwnego, że Amerykanie to kupili.

Temat był tak zajmujący, że Michał zapomniał, gdzie się znajduje i w jakim celu tu przyszedł.

– Mieli dokumentację niemieckich badań, a von Braun potwierdził jeszcze tę wersję.

– No właśnie. Chyba jednak nie do końca kupili. Słyszałeś o wielkim U-bocie, podwodnym krążowniku dalekiego zasięgu, który podczas wojny w Europie został wysłany do Japonii?

– Kapitan, na wieść o kapitulacji, wynurzył się i poddał pierwszej napotkanej jednostce amerykańskiej.

– Bardzo dobrze. Bo to, co miał na pokładzie, zjeżyło włosy analitykom wywiadu USA.

– A co to było? Bomba atomowa?

– Tego nigdy nie ujawniono. Ale z różnych przecieków wynika jakoby nie była to nawet sama bomba, ale część elementów potrzebnych do jej przygotowania wraz z dokumentacją techniczną. Von Braun i Heisenberg nigdy nie przyznali się do udziału w tym przedsięwzięciu, co więcej, wszystko wskazywało, że naprawdę nie mieli z tym nic wspólnego. Ale z hitlerowskimi Niemcami tak już jest. Im mniej śladów prowadzi do danego człowieka, tym większe prawdopodobieństwo, że coś jest na rzeczy. Tak czy inaczej pewna nieufność pozostała. Heisenberg zajął się dalszą pracą naukową, von Braun w pocie czoła pracował dla Stanów, konstruując rakiety. Został bohaterem narodowym. To wstrętne, wiem. Człowiek będący współwinnym setek tysięcy ofiar, którego rakiety bombardowały Anglię, który zatrudniał dziesiątki tysięcy niewolników w nieludzkich warunkach, został wyniesiony przez polityków na ołtarze. To tylko potwierdza zdanie Sokratesa, Seneki i wielu innych filozofów o naturze ludzkiej ogólnie i naturze władzy w szczególności.

– To bardzo ciekawe – Wroński otrząsnął się. – Ale co ma wspólnego z naszą sprawą?

– Coś może mieć. Świat czasem okazuje się dziwnie mały. Gdzie Heisenberg, a gdzie śmierć Ramiszewskiego. Gdzie von Braun, a gdzie Oleśnica. Otóż to. A teraz przejdziemy do sedna. O tajnych archiwach SS na pewno coś wiesz. Zostały ukryte w różnych miejscach głównie na terenie Niemiec, byłych Prus Wschodnich i zachodniej Polski. W Górach Sowich między innymi.

Do legendy już przeszły opowieści o ludziach przepadających bez wieści przy eksploracji wykutych w górze korytarzy. Podobno nawet w Karkonoszach Niemcy zryli zbocza gór, tworząc skrytki i pułapki na ciekawskich. Było nawet o tym głośno, w telewizji pojawiło się kilka programów, ale potem przycichło. I nie myśl, że samo z siebie, bo ludzie stracili zainteresowanie tematem. Co i gdzie jest, dokładnie nie wiadomo. Ale jedno jest pewne. Zginęło wielu ludzi, usiłujących eksplorować te tereny, ich tajemnicze i ukryte miejsca. Zbyt wielu, czy był to przypadek i w zbyt dziwnych okolicznościach. Niemcy rozrzucili archiwa po terenach nie tylko obecnych Niemiec, lecz także Dolnego Śląska, bo mieli nadzieję jeszcze tu wrócić, dalej budować tysiącletnią Rzeszę.

Doktrynerstwo okazało się silniejsze od rozsądku. W efekcie mnóstwo skrytek znajduje się na wyciągnięcie ręki. Trzeba tylko widzieć, gdzie zostały umiejscowione. Węszą za nimi nie tylko chciwi złota poszukiwacze skarbów. Mityczne złoto Trzeciej Rzeszy, kosztowności i dzieła sztuki to mało. Są albo ich nie ma, mogą ucieszyć co najwyżej pojedynczych ludzi. Ale tutaj w grę wchodzą potężne obce wywiady. Archiwa mogą zawierać cenne informacje, a sam wiesz, że dobra informacja jest warta więcej od pieniędzy.

– Rozumiem, ale…

– Już przechodzę do rzeczy. Jakiś czas temu, grzebiąc w źródłach, odkryłem ślady, a raczej słabiutkie poszlaki, że von Braun z Heisenbergiem pracowali nad czymś znacznie ciekawszym niż broń jądrowa. W tym samym okresie Einstein zastanawiał się już nad możliwością podróży w czasie.

– Chce pan powiedzieć, że i oni.

– Nie. Oni pracowali nad czymś zupełnie innym. Von Braun nigdy nie przyznał się Amerykanom, nad czym. Może i uczyniono go wielkim obywatelem tego potężnego kraju, ale w głębi duszy pozostał wierny nazistowskim przywódcom. Do końca życia czekał na odrodzenie Niemiec, tych ze snów Hitlera. Zabrał tajemnicę do grobu. Ale zapewne całość albo przynajmniej część dokumentacji została ukryta razem z innymi archiwami SS. A gdzie oni to wszystko chowali? W niedostępnych miejscach, nie tylko w górach, ale także utajnionych albo zapomnianych podziemiach, wszędzie, gdzie można było zatrzeć ślady, a jednocześnie liczyć, iż ładunek bezpiecznie przetrwa próbę czasu. Czy nie zastanawiał cię nigdy brak kompletnej niemieckiej dokumentacji architektonicznej tych terenów? Pewnie o tym nie myślałeś. Ale tak jest. Niby złośliwie nie chcieli oddać planów domów i budowli, ale tak naprawdę chodziło o coś więcej.