– Chce pan powiedzieć…
– Chcę powiedzieć, że zostały celowo zniszczone. Niemcy oczywiście nimi dysponują, ale nie radzę próbować od nich tego wydobyć. A ja… – zawiesił głos, zastanawiając się, co dalej powiedzieć.
– A pan coś ma, tak? – pomógł Michał – I to się wiąże ze śmiercią doktora Ramiszewskiego?
– Może tak być.
– W takim razie…
Wroński przerwał, podniósł się szybko od stolika, zasłaniając profesora.
– Nie teraz – rzucił półgębkiem. – Wszedł ktoś, kto na pewno nie powinien nas razem widzieć. Proszę sączyć whisky jakby nigdy nic, ja się tym zajmę.
Odwrócił się do drzwi, robiąc ruch, jakby tylko omijał stolik, przy którym siedział Walberg. Niespiesznie ruszył w kierunku wyjścia.
– O, moi ulubieńcy, Flip i Flap – powiedział, udając zdziwienie. Większy z przybyszów poczerwieniał. – Włóczycie się za mną już wszędzie. Stęskniliście się? No tak, nie widzieliśmy się ładnych parę godzin. Ale ja właśnie wychodzę. Może pójdziemy do mnie na późną kolację? Żona się ucieszy.
– Jesteśmy tu przypadkiem – wyjaśnił mniejszy.
– Jasne. A ja nazywam się Sharon Stone i jestem pociągającą blondynką z długimi nogami oraz niezłym cycem. Odpieprzcie się, chłopaki, bo na was wreszcie doniosę.
– Komu? – spytał z drwiną Flap. – Może naszemu szefowi?
– Komendantowi wojewódzkiemu – odparł z kamienną twarzą Michał. – Ministrowi spraw wewnętrznych. Prokuratorowi krajowemu. Premierowi. Prezydentowi. Wszystkim po kolei. Łamiecie i moje prawa obywatelskie i prawa człowieka w ogólności.
– Skarż komu chcesz, choćby samemu papieżowi. Nas to kompletnie nie obchodzi. Wykonujemy swoją robotę i tyle. Takie mamy rozkazy.
– W ten sam sposób tłumaczyli się i tłumaczą zbrodniarze wojenni.
– Kiedyśmu wreszcie rypnę – odezwał się King Kong. – Będzie zbierał zęby po całym powiecie. Po całym świecie. Cholera, a pan Wroński poleci na Księżyc, a ja mu jeszcze w tym pomogę! Kopem!
– O! – ucieszył się Wroński – Nareszcie coś w rodzaju żartu. Jaki był taki był, ale zawsze. Owszem, czytałem gdzieś, że małpy wykazują poczucie humoru, ale podobno tylko te bardziej rozwinięte. Tymczasem widzę tutaj: ho, ho, pogratulować. Ewolucja wyraźnie postępuje.
Flap zacisnął szczęki i pięści. Michał był pewien, że gdyby zostali na pół sekundy sami, spełniłby natychmiast swoją obietnicę.
– Idę teraz do domu. Możecie spokojnie zostać na drinka. Albo iść za mną. Ale uprzedzam, wtedy będę się starał wam urwać, a znam to miasto jak własną kieszeń.
10
Nie poszedł jednak do domu. Nie miał ochoty wysłuchiwać uwag żony. Na pewno jeszcze nie poszła spać. Postanowił wybrać się na zamkowe błonia. Obszedł całe, przeszedł przez jezdnię, kierującsięw stronę łąk, aż wreszcie wylądował przy śluzie.
Kiedy był tu ostatnio,teren rozświetlały policyjne reflektory. Teraz skazany został na docierające od ulicy światła lamp. Zresztą nazywanie tego odcinka ulicą mogło być mylące. W bezpośredniej odległości zamieszkały jest tylko ten jeden dom po drugiej stronie drogi.
Kiedyś pewnie stanowił jakieś zabudowania należące do zamku, mieszkała tam służba, ogrodnik albo inne osoby pracujące na rzecz jego właścicieli. Teraz żyło tam kilka rodzin. Stare zabudowania, typowe poniemieckie domostwo. Teraz otynkowane, kiedyś jednak na wierzchu była czerwona cegła.
Czerwona cegła. Odbiło się w głowie echem.
Niemcy lubili chyba widok surowych ścian, wiele oleśnickich budynków tak właśnie wyglądało. Budynków, ale czy tylko?
W tej chwili przypomniał sobie opowieść stryja, starszego brata ojca, o tym właśnie pobliskim domu. Była tam stara studnia, bardzo porządna, z zadaszeniem. Stryj zajmował się w latach pięćdziesiątych kopaniem nowych i doprowadzaniem do porządku starych studzien. Tutaj też pracował. Wezwano go, żeby usunął gruz. Zszedł na dół i w trakcie roboty znalazł nieoczekiwanie dziwny otwór z boku, w cembrowinie.
Z tego, co Michał pamiętał, miał to być korytarz pełen walających się niemieckich hełmów oraz innego rynsztunku wojskowego. Trzeba by się upewnić. Stryj, co prawda, zmarł kilka lat temu, ale może ojciec coś będzie pamiętał.
Rodzice mieszkali niedaleko, na Młynarskiej. Zanim zdążył się zastanowić, pukał już do drzwi.
– Cześć, synu – ojciec jeszcze nie spał. – Coś się stało? Już po wpół do jedenastej. Magda cię znowu wywaliła z domu?
– Nie tym razem. Tato, mam do ciebie małe pytanie. Pamiętasz,co opowiadał wuj Stefan o tej studni w domu przy Wałowej?
Ojciec może miał sklerozę jeśli chodzi o to, co trzeba kupić w sklepie. W efekcie jedynym towarem, jakiego można się było spodziewać z całą pewnością, były świeże gazety i piwo. Ale co do przeszłości dysponował pamięcią dokładną i precyzyjną na miarę słuchu absolutnego wirtuozów i dyrygentów.
– Tam był boczny korytarz. Pamiętasz film „Wilcze echa”? Właśnie coś w tym rodzaju. Tylko na Ukrainie konstruowali przejścia wzmacniając je drewnem jak w starych kopalniach, a tutaj tobyła solidna niemiecka robota. Sklepiony łukowato korytarz wyłożony cegłami. Musiał być stary, grubo sprzed wojny, bo nowa cegła inaczej wygląda. Tak mówił Stefan, a znał się na tym. Przecież z zawodu był murarzem. Oczywiście próbowali przejść dalej, ale napotkali na zawał. Ziemia i gruz. Dali sobie spokój, bo bali się pułapek. Hitlerowcy lubili zostawić po sobie jakąś bombę, miny a nawet bojowe gazy. A potem, wiesz jak to jest, rzecz poszła w zapomnienie. Jednak to nie wszystko. Jakiś czas później twój stryj kopał z pomocnikiem studnię przy tym drugim poniemieckim domu, przy Bratniej. Tam trafili z kolei na warstwę cegieł wyglądającą na sklepienie. Zasypali dół, bo balisię kuć. Zresztą mieli wykopać studnię, a nie prowadzić odkrywki archeologiczne.
– A ty nie pamiętasz dokładnie, gdzie to było?
– Nie pamiętam – roześmiał się ojciec. – Nie mogę pamiętać, wtedy byłem w wojsku. Znam to tylko z opowieści. Ale przy Wałowej ta studnia chyba jeszcze stoi. Jeżeli jej nie zasypali. Ale Stefan mówił, że to bardzo porządna studnia. Mądrzy ludzie zostawiają takie rzeczy na wszelki wypadek. Napijesz się? Mam piwko w lodówce.
Wyszedł odrodziców grubo po dwudziestej trzeciej.
Przed bramą stało czarneAudi.
Na ławce po drugiej stronie ulicy siedział Flap, paląc papierosa. Na widok Michała wstał z szerokim uśmiechem. W świetle latarni jego płaska twarz nabrała prawdziwie małpiego, złośliwego wyrazu. Z samochodu wysiadł chudy.
– Nie wiedziałem, że tutaj mieszkasz – powiedział nieprzyjemnym tonem. – Mówiłeś przecież,że idziesz do domu.
– I powiedziałem prawdę. To jest mój dom. Rodzinny. Wy niemacie rodzin? To znaczy ty. Bo tamten do swojej ma na pewno bardzo daleko.
Tymczasem wielkolud zbliżył się, dosłyszał ostatnie słowa.
– A ty skąd wiesz? – spytał zdziwiony. – Rzeczywiście rodzinę mam daleko. Sprawdzałeś nas? Ale nasze dane są utajnione.