– Nie trzeba niczego sprawdzać, żeby wiedzieć. Wystarczy spojrzeć. Jesteśmy teraz w Polsce, więc siłą rzeczy do najbliższej dżungli musi być opętany kawał drogi.
Flap warknął.
Był szybki. Piekielnie szybki.
Wroński spodziewał się ataku, ale nie był przygotowany na takie tempo. Ledwie dążył odchylić głowę, alei tak pięść olbrzyma otarta się o ucho. Siła ciosu spowodowała, że okręciło go wokół własnej osi.
Naszczęście nie upadł. Wiedział jednak, że ma tylko jedną, jedyną szansę i straszliwie ma;o czasu, zanim goryl uderzy drugi raz. Impet ciosu sprawił, że tamten wychylił się nieco do przodu, przez ułamek sekundy znalazł się w stanie chwiejnej równowagi. Musiał albo uczynić pół kroku do przodu, albo w tył. Wybrał drugą opcję.
Michał nie myślał, liczył tylko na trochę szczęścia. Kończąc wymuszony obrót, kopnął z całej siły, kierując szpic buta w kolano. Gdyby Flap poszedł do przodu, oberwałby w rzepkę. Ale ponieważ się cofnął, kolano ocalało. Za to stopa Michała powędrowała wyraźniej i bardziej ku środkowi.
Wielkolud zgiął się w pół. Ale okazał się twardy. Pokonując okropny ból w kroczu, zaczął się prostować. Wroński miał w tej chwili tylkojedno wyjście. Może niezbyt honorowe, ale nie przypuszczał, żeby przeciwnik bawił się w rycerskie sentymenty.
W każdym razie nie miał ochoty znaleźć się znowu w zasięgu potężnych ramion.
Pomógł Flapowi wyprostować się, kopiąc go z całej siły w twarz. Przez chwilę miał wrażenie, że noga mu odpadnie. Żałował w tej chwili, że nie założył ulubionych wojskowych „skoczków”. Ale przecież szedł do kawiarni. Nie wypadało pojawić się tam w podobnym obuwiu.
Z czego ten facet ma łeb, przeleciało mu błyskawicą przez głowę, z żelaza i tytanu?
Naszczęście po takim nieczystym zagraniu olbrzym nie mógł już mieć zbyt wiele do powiedzenia. Co prawda nie przewrócił się nawet, ale był oszołomiony. A jednak mimo niejakiego zamroczenia, najwyraźniej zamierzał znów podjąć walkę.
Michał zaczął się rozglądać za jakimś ciężkim przedmiotem. Zdaje się, że rękami i nogami, w sposób konwencjonalny może sobie nie poradzić.
– Dość – przerwał ostry głos Flipa. – Uspokójcie się obaj. A ty w szczególności – Wroński usłyszałc harakterystyczny trzask.
Tak brzmi tylko jedno. Odciągany kurek pistoletu. Po chwili poczuł na karku chłodny dotyk.
– Wystarczy tego widowiska. Rusz się tylko, a z przyjemnością rozwalę ci łeb. Zeznamy potem, że usiłowałeś zabić Wiesia.
– Nie rób jaj. Zabić go? Czym? Chyba wiosłem z rzymskiej galery!
– Nieważne. Nie rzucaj się.
– To on się rzuca.
– Bo go ciągle prowokujesz.
– Jest głupszy od szczotkido butów. Po co się odzywa, skoro niepotrafi odszczeknąć?
– Jasiu – odezwał się błagalnym tonem Flap.
Też wyjął spluwę, podsunął ją pod nos Wrońskiemu. Ręka mu drżała z wściekłości. Michał pomyślał jak to cudownie, że Beretty mają porządne zabezpieczenia.
– Pozwól mi go stuknąć. Chociaż raz, małym palcem! Obiecuję, że nie zabiję.
– Zamknij się i do wozu! Nasz złośliwy komisarz ma trochę racji. Jak nie umiesz mleć ozorem, nie próbuj przegadać tych, co potrafią. A ty – szturchnął Wrońskiego lufą – uważaj. Następnym razem możesz nie mieć tyle szczęścia. Nie zaskoczysz Wieśka.
Michał odwrócił się. Flip opuścił kurek swojej Beretty i schował ją do kabury pod pachą.
– Do jutra – rzucił, wsiadając do auta po stronie kierowcy i dodał uprzejmie – dobrej nocy.
– Spierdalaj – odpowiedział komisarz równie uprzejmym tonem.
Ucho bolało potwornie. Małżowina podpuchła i przy każdym dotknięciu dawała się we znaki. Dlatego całą noc spędził na prawym boku. Nie bardzo mógł nawet przewracać się na plecy, bo poduszka dotykała wtedy ucha, a to było nie do zniesienia. Z pewnym przerażeniem myślał, co mogłoby się zdarzyć, gdyby cios King Konga doszedł celu.
Wiesio, też do gościa pasuje takie zdrobnienie! To jakby wściekłego rotwajlera nazwać Pimpusiem. Ale w sumie był zadowolony. Dać wycisk takiemu słoniowi, nawet podstępem, to spory wyczyn, Męskie ego zostało mile połechtane.
Szkoda tylko, że nie dokończył rozmowy z profesorem. I nie dopytało jego bliskie związki z Ramiszewskim. Kto by pomyślał, że lekarz sądowy pasjonuje się historią drugiej wojny.
Czego też mogli u niego szukać zabójcy?
Jeśli byli aż tak zdeterminowani, żeby torturować Agnieszkę, musi chodzić o grubszą sprawę. Czy to naprawdę może się wiązać z postaciami von Brauna i Heisenberga? Nad czym naukowcy pracowali, że zostało to tak bardzo utajnione? Czyżby von Braun dokonał donioślejszego wynalazku niż napęd rakietowy? SS nie miało chyba zwyczaju ukrywać skrupulatnie byle czego, jakichś poronionych pomysłów.
Ale skąd nagle w tym wszystkim Oleśnica?
Czyżby grzebiący w przeszłości pasjonaci odkryli coś, co może się okazać niezwykle cenne? I dla kogo? Zaraz. a czy to może mieć jakiś związek z odkryciem przez robotników firmy telekomunikacyjnej sporej komory pod pomnikiem Złotych Godów na placu Piastów Śląskich?
Parę miesięcytemu nie zwrócił po prostu uwagi na tę wiadomość. I na to, iż wezwani na miejsce archeolodzy niezwykle szybko się zwinęli, a roboty czym prędzej zakończono? To samo było z wykopkami archeologicznymi. Nagle studenci porzucili pracę, a odkrywkowe doły pozostały osierocone przez kilka tygodni, zanim je zasypano. Trzeba dokładnie wypytać Walberga.
– Przestaniesz się rzucać?
Rozmyślania przerwał zniecierpliwiony głos żony.
– Jadę jutro na rano. Owsików się nabawiłeś? A może przyśniła ci się któraś z twoich bab?
Ranek powitał z prawdziwą ulgą. Z jednej strony bolało ucho z drugiej dokuczał zdrętwiały bok. Natychmiast chwycił za telefon, wywołał z bezpośredniej pamięci urządzenia numer do profesora. Jednak po drugiej stronie nikt nie podnosił słuchawki. Oczywiście, przecież jest rok szkolny, czas matur! Walberg pewnie już wyszedł.
Za jego czasów miał zwyczaj spotykać się przed egzaminami z uczniami klasy, w której sprawował wychowawstwo, żeby ich trochę odstresować, podnieść na duchu. Nauczyciel z powołania, jeden z nielicznych prawdziwych pedagogów, jakich Wroński spotkał w życiu, a w tym przeklętym ogólniaku w szczególności.
W większości pracująca tam kadra byli to wyrobnicy, patrzący jak tu najmniej się napracować, uczniów mający głęboko wpoważaniu. Michał bardzo źle wspominał czasy licealne. To byłko szmar. Nawet skoszarowane studia w Szczytnie okazały się milszym przeżyciem.
Czasem jeszcze nachodził go sen, że jest już dorosłym człowiekiem, ale czegoś tam nie dopatrzył, nie zdał i musi wrócić do uczyliszcza imienia Juliusza Słowackiego, żeby uzupełnić edukację. W dodatku do czynienia w tym śnie miał z całym kompletem wariatów i najwredniejszych typów, jacy tu pracowali. Nieodmiennie budził się wtedy z poczuciem ogromnej ulgi i nawet poranne złośliwości żony znosił lepiej niż zazwyczaj.
No cóż, jeśli nadarzy się okazja, odwiedzi belfra w szkole. Albo nie, zadzwoni po południu. Jednak po południu musiał załatwić jeszcze jedną sprawę.
Samochód z charakterystycznym logo stał przed okazałym domem. Właściwie można raczej rzec domostwem. Wroński spoglądał z pewną zazdrością na willę. Nieźle można się wzbogacić na ludzkiej krzywdzie. Swoją drogą jakie komornicy muszą mieć obsuwy, żeby ich było stać na coś takiego. I nikt tego nie kontroluje.
Przypomniał sobie ostatnią rozmowę z pracowniczką urzędu skarbowego. Został wezwany, żeby po raz piąty tłumaczyć się, skąd zdobył fundusze na zakup mieszkania. Okazało się, że nie można się doliczyć pięciu tysięcy. Tych pięciu tysięcy, które pożyczył z funduszu zakładowego. Musiał więc lecieć do pracy, wziąć zaświadczenie i dostarczyć do skarbówki.