Wroński roześmiał się głośno.
– Oczywiście, z prawdziwą rozkoszą.
Niwa zmrużył oczy, zmierzył wściekłym spojrzeniemkomisarza.
– Po której właściwie pan jest stronie? Przecież jako policjant.
– Na pewno po przeciwnej niż pan albo pana przyjaciel od kieliszka. Wy jesteście sprzymierzeńcami prominentów. A ja, właśnie jako policjant, powinienem pilnować właśnie takich ludzi, bo to oni są prawdziwymi przestępcami. Niestety, otacza was aureola porządnych obywateli. Ale marzę, że kiedyś przyjdzie chwila, kiedy ktoś się do was dobierze.
– Ciekawe, co pana przełożeni na taką postawę.
– Niech panichzapyta. A teraz wybaczy pan, trochę sięśpieszę.
– Zaraz – Niwa złapał go za ramię.
Komisarz zrzucił dłoń dziennikarza.
– A co z kluczykami?
– Znajdzie je pan w redakcyjnej skrzynce na listy. Jutro.
Patrzył za odchodzącym redaktorem. Wreszcie machnął ręką, zaklął pod nosemi ruszył.
– Pan wsiada – zatrzymał się obok Niwy. – Podrzucę pana. Proszę się nie obawiać – roześmiał się na widok niepewnej miny naczelnego. – Nie wywiozę pana za miasto, żeby zostawić pobitego w krzakach.
Dziennikarz z wahaniem zajął miejsce obok kierowcy.
– Co z pana za człowiek – powiedział.
– Jak to człowiek – odparł lekkim tonem Wroński. – Raz dobry, raz zły. Normalnie.
Przez dłuższą chwilę jechali w milczeniu. Wreszcie przerwał jeMichał.
– Redaktorze, mam pytanie.
– Tak?
– Kiedyś w gazecie ukazał się artykuł o pracy archeologów w okolicach naszego zamku, o odkryciu komory pod pomnikiem Złotych Godów. Pamięta pan, kto go napisał?
– A po co to panu? – Niwa spojrzał badawczo.
– Nie wiem właściwie – wzruszył ramionami komisarz – ale chciałbym z tym człowiekiem pogadać. O ile wiem, miał napisać więcej na ten temat, ale jakoś rzecz się ucięła.
– Zgadza się – odparł ostrożnie naczelny. – Jakoś się ucięła. Marek Jedliński, bo o nim mówimy, zrezygnował z tematu. Chyba nie było tam nic interesującego do opisywania.
– Tak – mruknął Wroński. – Nic interesującego albo wręcz przeciwnie. Może mi pan dać do niego jakiś namiar?
– Mogę – dziennikarz skrzywił się niechętnie. – Ale na wiele się to panu nie przyda.
– Dlaczego? Nie zechce ze mną rozmawiać?
– Nie o to chodzi. Nie może. Leży na nowym cmentarzu. Zawał serca. Wie pan, co to znaczy w wieku trzydziestu lat? Wyrok śmierci.
Wroński zacisnął wargi. Zawał serca. Łańcuszek zgonów czy przypadek? Ciekawe czy była zrobiona sekcja. I co wykazała.
– Komisarzu – odezwał się Niwa. – Za co mnie pan tak nie lubi?
Zaskoczył Michała.
Przez dłuższy moment zbierał myśli.
– Podobne pytanie zadał mi burmistrz – powiedział wreszcie – więc usłyszy pan podobną odpowiedź, przynajmniej w pierwszych kilku słowach. Nie chodzi tylko o pana. Raczej o to wszystko, co pan sobą reprezentuje. Widzę w pana osobie nie człowieka, ale dziennikarską hienę. W dodatku zamotaną w układy i układziki, bojącą się ugryźć rękę, która ją karmi. Niezależna prasa – prychnął. – Może jest takowa, ale nie w dziurach podobnychdo naszego miasta! Właśnie tego nie cierpię.
– Jeszcze chwila, a powie pan, że nie ma w tym nic osobistego.
– Bez przesady – roześmiałsię głośno Michał. – To cholernie osobista sprawa.
Zatrzymał się przed domem redaktora. Nowy dom jednorodzinny lśnił jeszcze mało przykurzonym tynkiem. Wroński westchnął w duchu z zazdrością. Człowiek zasuwa całymi dniami i nie stać go nawet na nowe meble, a ten stawia dom bez większego bólu.
– Dziękuję – Niwa otworzył drzwi. – Mimo wszystko dziękuję.
– Nie ma za co. Naprawdę. A na przyszłość niech pan nie siada po kielichu za kółkiem. To się z reguły źle kończy. A jeśli złapią pana policjanci, postaram się ze wszystkich sił, żeby potraktowano pana jak każdego. A nawet bardziej surowo.
– Wyobrażam sobie.
– Nie pomogą wtedy znajomości.
– Pan jest jednak okropny, wie pan o tym?
Wroński kiwnął głową.
– Jasne, że wiem. Mam żonę. A kto potrafi uświadomić takie rzeczy lepiej niż kobieta? Aha – zatrzymał jeszcze naczelnego, i rzucił mu kluczyki od samochodu. – Mnie to już po nic, a pan nie będzie nadrabiał drogi do redakcyjnej poczty.
Telefonwyrwał go z płytkiej drzemki. Ułożył się już wygodnie w wielkim, skórzanym fotelu, a teraz trzeba było opuścić legowisko. To okazało się wcale nie takie proste.
Końcami palców prawej ręki namacał dźwignię, pociągnął ją w górę. Teraz unieść głowę i pół pleców. Sprężyny naciągu powinny zrobić resztę. Ale nie zrobiły – Stary szmelc! Ale był do niego przywiązany. Kiedy został szefem wydziału operacyjnego w Moskwie, zabrał ten mebel z Kazania na dobrą wróżbę.
Szarpał się z fotelem, a telefon dzwonił jak opętany. Wreszcie wygrzebał się, chwycił czerwoną słuchawkę.
– Czego? – warknął.
Słuchał kilkanaście sekund głosu z drugiej strony.
– No to dawać go tutaj – Lekko uderzył pięścią w blat biurka. – Na co czekałeś, durniu? Myślałeś? Następnym razem, z łaski swojej, ogranicz ten zgubny nałóg, lejtnancie. Jak cię weźmiemy do grupy koncepcyjnej, będziesz myślał. Na razie masz tylko wypełniać polecenia! No już, czekam na niego!
Malinin wszedł bez pukania. Marszałek Winogradow nie uznawał takich konwenansów. „Jeśli będę sobie życzył posiedzieć w samotności – mawiał – zamknę się od środka i wywieszę kartkę, żeby nie przeszkadzać. Pukanie przeszkadza tak samo jak wtargnięcie. A poza tym, kiedy ktoś kiedyś zapuka, będę wiedział, że muszę się mieć na baczności, bo tak może postąpić tylko obcy”. Nie siadał też nigdy tyłem do drzwi. Podobno nawet we własnym domu zachowywał się w taki sposób.
Major stanął w progu niepewnie, nie wiedząc, jak się zachować na widok przełożonego klnącego najgorszymi słowy i szarpiącego się z wielkim czarnym fotelem. W pierwszej chwili chciał się cofnąć, ale widok był zbyt fascynujący, żeby z niego natychmiast zrezygnować. A potem było za późno. Marszałek dostrzegł go.
– Czego stoisz jak słup soli? – wydyszał. – Pomóż z tym cholerstwem!
Oleg posłusznie zbliżył się. Marszałek ciągnął z całej siły za dźwignie z boku fotela, a jednocześnie drugą ręką starał się przygiąć mebel, szarpiąc zagłówek.
Coś zgrzytało i trzeszczało, ale przedmiot nie chciał się poddać zabiegom.
– Niech pan zaczeka – powiedział Malinin. – Tu trzeba delikatnie.
– Delikatnie? – ryknął Winogradow. – Już próbowałem delikatnie, chłopcze! Bierz się do roboty.
Major wzruszył ramionami, chwycił zagłówek i zaczął go pchać w stronę marszałka.
Efekt był tylko taki, że unieśli ciężki fotel nad podłogę.
– Może jednak pozwoli pan spróbować? – spytał nieśmiało Oleg.
– Próbuj – Marszałek odsunął się. – Jak ci się uda, masz u mnie dużą wódkę.
Malinin pochylił się, zajrzał pod spód, obejrzał dokładnie konstrukcję. Ujął dźwignię, uniósł ją delikatnie. Coś zgrzytnęło. Włożył palce w przestrzeń z boku, wymacał mechanizm. Nacisnął palcem zapadkę.
Fotel złożył się z trzaskiem.
– Cholera – Marszałek pokręcił głową z niedowierzaniem. – Jak to zrobiłeś?
Malinin też kręcił z niedowierzaniem głową, tyle tylko, że w duchu. Jak taki geniusz operacyjny, najinteligentniejszy człowiek, jakiego w życiu spotkał, może być jednocześnie taką niesamowitą techniczną niezgułą?
– Trzeba naoliwić mechanizm – wyjaśnił. – W środku jest taki zespół prętów, który zacina się, jeżeli nie ma smarowania. Kiedy pan to ostatnio robił?