Odpowiedzi się nie doczekał. Zresztą nie była potrzebna. Osłupienie na twarzy marszałka dawało najlepsze świadectwo, że od nowości fotel nie był konserwowany.
– Dzięki, majorze – Winogradow usiadł za biurkiem. – Obiecałem, dotrzymam.
Wyjął dwie szklanki i butelkę wódki „Rossijskaja”. Nalał, wychylili w milczeniu.
– No – sapnął marszałek – mów!
– Otrzymałem raport od Malachiasza. Musimy się śpieszyć, bo ktoś gotów nam wszystko sprzątnąć sprzed nosa. W Oleśnicy podobno roi się od agentów.
– Co robią Amerykańce?
– Mniej więcej to samo, co my. Pilnują i węszą. Tyle że oni działają po swojemu. Żadnych gwałtownych ruchów. Prawie ich nie widać. My pracujemy bardziej zdecydowanie.
– Mogą sobie pozwolić. Wiesz doskonale, że wywiad Angoli chętnie wyświadczy im niejedną przysługę. A jeśli się postarają, to dostaną jakieś materiały od Polaków czy nawet Niemców. My jesteśmy sami.
Zamyślił się.
Piękne to były czasy, kiedy Rosja stanowiła centrum państw bloku wschodniego. O ileż łatwiej wtedy prowadziło się działalność szpiegowską, przeprowadzało koronkowe akcje!
– Niemców? – powtórzył Malinin. – Może i tak. Ale nie wszystkich. Tam mamy dwa rodzaje ludzi z Niemiec. Jedni to pracownicy wywiadu RFN, ale drudzy pracują na własną rękę.
– Mówisz o…
– Właśnie. Stara hitlerowska sitwa, prawdziwa międzynarodowa mafia potomków zbrodniarzy wojennych. Tajna organizacja stworzona przez weteranów SS. W porównaniu z naszymi możliwościami są słabi, ale zdeterminowani, żeby tajemnica pozostała w ukryciu. Mają niewątpliwą przewagę. Wiedzą, gdzie to jest i zrobią wszystko, żeby tam zostało do czasu odrodzenia się wielkiej Rzeszy.
– A my naprawdę jeszcze nie wiemy, gdzie jest to czego szukamy?
– My się tylko domyślamy.
– Popędź no tam naszych chłopaków! Chcę mieć efekty. Jak najszybciej! Na mnie też wywierają naciski różne siły. Myślisz, że dlaczego was tak gonię? Dla własnej przyjemności? Posłałem najlepszych, niech pokażą, co potrafią.
– Starają się, obywatelu marszałku, ale to nie takie proste. Trzeba uważać. Nie możemy…
– Trzeba to zdobyć! Uciął – twardo Winogradow. – Nieważne, ile będzie ofiar, czy wybuchnie międzynarodowy skandal. Rzecz jest tego warta! Koniec z działaniem w białych rękawiczkach. Nie po to płacimy agentom krocie, żeby siedzieli na dupach. Jeśli trzeba kogoś zabić, niech zabiją, jeśli torturować, niech torturują. Prezydent jest osobiście zainteresowany postępami operacji. Pół biedy jeśli wyprzedzą nas Amerykanie. Gorzej, gdyby udało się Chińczykom!
– Tak jest! – major wstał. – Natychmiast wydam odpowiednie dyspozycje.
Jerzy szedł ulicą Rzemieślniczą. Od domu Martyny, jego obecnej partnerki, najbliżej było przejść przez bramkę wykutą w murze obronnym. Z jednej strony dochodziły do niego nieduże błonia, oddzielające ulicę od zabytku, z drugiej stały domy przy ulicy Łużyckiej i Rycerskiej.
Zasiedział się, było już ciemno. Jeszcze wspominał przeżycia ostatnich godzin. Znienacka, tuż przed bramką, otoczyły go zwaliste, ciemne sylwetki. Czterech osiłków. Nie miał najmniejszych szans.
– Dajcie spokój, chłopaki – powiedział pojednawczym tonem – jestem gliną.
– Pan Jerzy Majer? – padło pytanie.
Zadał je piąty mężczyzna, który w tym momencie wyłonił się z mroku. W tej chwili policjant zdał sobie sprawę, że jest niedobrze. To niezwykli chuligani. Czekali specjalnie na niego.
– Nie. Znam go, ale to nie ja.
Jęknął i skurczył się od mocnego ciosu w żołądek.
– Zła odpowiedź. Pan Jerzy Majer?
– Tak – wydusił.
– Potrzebujemy kilku informacji. Paru rzeczy, o których powinieneś mieć jakieś pojęcie.
Ktoś go wyprostował, chwycił pod ramiona. Znów uderzenie w splot słoneczny. Stracił oddech, usiłował się skurczyć, ale cios był zbyt mocny.
– O co chodzi? – szepnął samymi wargami, bardziej dosiebie niż do nich.
– O szczere wyznanie – przywódca prześladowców odczytał ruch ust. – Wszystko, co wiesz na temat sprawy prowadzonej przez Michała Wrońskiego.
– Jego zapytajcie, jeśli jesteście ciekawi!
– Ale pytamy ciebie, gnojku!
Jerzego zastanowił dziwny akcent mówiącego. Dziwnie, trochę twardo wymawiał spółgłoski, a śpiewnie samogłoski.
– Pracujecie dla Filipa?
– Jakiego Filipa?
– No… – nagle zdał sobie sprawę, że nie bardzo może powiedzieć coś więcej.
Jeśli są ludźmi jego oficera prowadzącego, i tak nie powiedzą, a jeśli nie, on się pogrąży.
– Czego oczekujecie?
– Głuchy jesteś? Rzetelnych informacji.
– Ale ja nic nie wiem – dopiero teraz, przez watę strachu dotarło do niego, jaki to akcent słyszy w głosie napastnika. Mylnie wziął go za francuski. – Jesteś Rosjaninem.
Cios otwartą dłonią w twarz. Bolało tym bardziej, że miał obrażenia po pobiciu przez Michała.
– Gówno ci do tego! Jutro masz przygotować pisemny raport.
– Następny – mruknął Jerzy.
– Co powiedziałeś?
– Nic.
Tym razem uderzenie dosięgło wątroby. Potworny ból przeszył gorącą falą najpierw brzuch, a potem całe ciało.
– Tylko nie w wątrobę – wyjęczał.
– Na jutro rano! Zrozumiałeś?
Pytanie zostało poparte powtórnym uderzeniem.
– Nie w wątrobę, proszę – znów błaganie. – Jestem chory.
– Ale chlać wódę możesz.
Jerzy podkurczył nogi, zwisł całym ciężarem na trzymających go prześladowcach.
– Gówno dostaniecie – powiedział niespodziewanie pewnym, chłodnym tonem.
Nie było odpowiedzi. Spadły na niego ciosy. Bili tak,żeby go bolało, ale by nie zrobić zbyt dużej krzywdy.
– Namyśl się. Bo jeśli nie będzie, czego żądam, zabierzemy cię na rozmowę do nas. Mamy bardzo ładną chałupę w lesie. Tam możemy zrobić z tobą wszystko. Przypiec, usmażyć, wykastrować, obrać ze skóry. Zastanów się.
Puścili go. Legł na ziemi.
– Dorzuć mu coś jeszcze na pożegnanie – powiedział przywódca.
– Tak toczno, Wiktor – padło radosnym tonem.
Mierzone kopnięcie czubkiem buta. W wątrobę. Przez niesamowity ból przedarły się jeszcze jakieś dźwięki.
– Jak komu powiesz – to mu wepchnięto prosto w ucho razem z zapachem przetrawionej wódki – znajdziemy i zabijemy. Pamiętaj. – Głos oddalał się, w głowie narastał szum.
Do ust napłynęła fala słonego smaku. Jerzy stracił przytomność.
– Pamiętaj, jesteś odpowiedzialny, żeby wszystko zostało jak dotąd.
Głos z ciemności, jak zwykle pozbawiony wyrazu, wyprany z emocji. Mógł należeć do każdego. Nigdy nie widział tego człowieka. Więcej, nigdy niemógłby zobaczyć jego twarzy, bo to równałoby się śmierci.
Przyszedł do tego starego, na wpół zrujnowanego domu zdać meldunek. Spotykał się z prowadzącym go agentem przynajmniej raz w miesiącu w różnych miejscach. To znaczy ostatnio było to raz w miesiącu albo częściej. Przedtem tajemniczy człowiek pojawiał sięco pół roku albo i rzadziej.
Ale też nie bardzo było o czym mówić. Ostatnio sytuacja uległa zmianie a kontakty intensyfikacji.
– Masz zrobić wszystko, żeby tajemnica nie wyszła na jaw!
– To nie takie łatwe – zaprotestował. – Wie pan przecież. W Oleśnicy przebywa więcej agentów niż w najgłupszym filmie szpiegowskim! Są nawet Niemcy, pana ziomkowie. Ich też mam zabijać?
– Likwidujesz każdego, kto zbyt daleko zajdzie. Nieważne, jakiej. jest narodowości. Niemiec, który służy obecnemu rządowi nie jest godzien, by nazywać go potomkiem Nibelungów! To mięczaki, niezdolne do samodzielnego działania i myślenia, uzależnione od instrukcji ze Stanów Zjednoczonych!