Выбрать главу

– Ja też nie jestem Niemcem.

– Milcz! – po raz pierwszy głos nabrał jakichś konkretnych tonów. Zabrzmiał gniewem. – Twój dziad był Niemcem, twój ojciec wiernie służył Rzeszy, więc i ty jesteś jednym z nas, chociaż w ojczystym języku nie potrafisz powiedzieć najprostszego zdania. Ale tak ma być, taki nam jesteś potrzebny.

– Pan naprawdę wierzy, że wielka Rzesza kiedyś się odrodzi?

Suchy, kostyczny wręcz śmiech.

– Odrodzi? Ona nigdy nie umarła! Zapamiętaj to sobie. Przetrwała w tych, którzy dochowali wierności fuehrerowi, została przekazana ich potomkom z mlekiem matek, z nasieniem ojców. Rzesza żyje wszędzie tam, gdzie jesteśmy. A los rozrzucił nas po całym świecie. A nawet nie los, tylko Bóg.

Bóg? Ten człowiek stał się bardzo religijny, odkąd rozwiązano sławetną enerdowską Stasi. Inaczej kiedyś się wypowiadał o Bogu. Jako pracownik komunistycznych służb specjalnych był ateistą. Zresztą wtedy nie opowiadał bzdur o czwartej Rzeszy, ale o wierności wobec bohaterskich przodków. Nieważne koniec końców. Istotne, czego żąda, a nie z jakich pobudek.

– Powinienem chyba otrzymać jakiś pistolet. Różnie może być.

– Nie! – padła ostra odpowiedź, a po chwili głos znów stał się monotonny. – Musisz być czysty, poza podejrzeniem. Jeden nieopatrzny ruch, jedno ciekawskie ludzkie oko, a znajdziesz się nagle w centrum zainteresowania polskiego kontrwywiadu i obcych agentur. Poza tym z bronią człowiek staje się zbyt pewny siebie i nieostrożny. Masz swoje sprawdzone metody, ich się trzymaj. Muszą wystarczyć.

– Ale ostatnio ktoś użył spluwy! Nie słyszał pan? Bo ja nie tylko słyszałem, ale i widziałem. Zapuściło się zbyt daleko dwóch. Najpierw myślałem, że są razem, ale nie. Jeden drugiego zastrzelił, nawet z nim nie rozmawiał. A potem rozwalił mu głowę z półautomatycznej śrutówki. Tego zabójcę załatwiłem. Ale miałem potem strasznie pracowitą noc. Wynieść dwa trupy to nie byle co.

– Słyszałem oczywiście. My wiemy wszystko, czy kiedyś to przyjmiesz do wiadomości? Ale to nie powód, żebyś pętał się z bronią palną. Poradzisz sobie jak zawsze.

Jasne, zaśmiał się gorzko w duchu. Ciekawe tylko, czy oni by sobie bez niego poradzili.

– Nie ma ludzi niezastąpionych.

Drgnął.

Czy ten człowiek potrafi czytać w myślach? Może to prawda, co opowiadają o metodach pracy wschodnioniemieckiego i sowieckiego wywiadu? Podobno korzystali z usług mediów i różnych jasnowidzów.

– Każdemu można znaleźć następcę – ciągnął pogrążony w mroku człowiek. – Tobie też. Mówię to, żeby nie przychodziły ci do głowy głupie myśli. Nie miej takiej przerażonej miny. To nie wyrok, ale ostrzeżenie. Ostrzeżenie!

Starzy esesmani i ich uczniowie z wywiadu niemieckiego rzadko odróżniali te dwie sprawy. Niezwykle często niewinne ostrzeżenie wiązało się z wyrokiem śmierci. Włoska camorra mogłaby się od nich uczyć metod zastraszania własnych członków.

– Przestraszyłem cię? W sumie to dobrze. Stałeś się zbyt pewny siebie i swojej pozycji. Trochę pokory, mój drogi. To ty istniejesz dla nas, nie my dla ciebie. A teraz konkretnie. Potrzebujesz czegoś? Może więcej pieniędzy?

Wzruszył ramionami.

A po co mu więcej pieniędzy, jeżeli nie może ich użyć, uwiązany w jednym miejscu, zmuszony udawać zwykłego obywatela, żyć jak inni, chodzić do pracy, spotykać się ze znajomymi.

Przez całe lata nie pamiętał, że jest człowiekiem nie stąd, że wisi nad nim odium pracy dla tajemniczego stowarzyszenia założonego pod koniec wojny przez ocalałych hitlerowskich bonzów. Dopiero niedawno przypomnieli mu o roli psa łańcuchowego, o zadaniach przejętych po ojcu idziadku.

– Niczego mi nie trzeba.

– Dobrze. Instrukcję co do miejsca i czasu następnego spotkania znajdziesz tam, gdzie zawsze. Spisz się jak należy. Twój dziadek prawie pięćdziesiąt lat temu wykazał się w podobnej sytuacji wielką odwagą, determinacją i wyczuciem. Zapobiegł nieszczęściu.

– Mam tylko jedno pytanie. Mogę?

– Nie gwarantuję odpowiedzi, ale pytaj.

– Pan wie, o co chodzi, prawda? O co ta wojna? Dlaczego nagle moje zdanie stało się takie ważne?

– Wiem albo nie wiem. To bez znaczenia. Każdy z nas ma wykonać swoją pracę najlepiej jak potrafi. Być może stoisz na straży niezwykle ważnych spraw. A może pilnujesz jakiegoś gówna. Tego nie wiesz i nie powinieneś wiedzieć.

– Gdyby to było byle gówno, nie fatygowałby się pan do mnie osobiście. Mam rację?

– Być może. Ale pamiętaj, w tej robocie nigdy nic nie wiadomo. Nie byłem przy ukrywaniu archiwów, nie wiem z całą pewnością, gdzie co się znajduje. Wystarczy taka odpowiedź?

– Wystarczy – przymknął oczy, żeby tamten nie zauważył w nich błysku zrozumienia.

Ten ogromnie ważny rozkazodawca, wielki i wszechpotężny, w istocie rzeczy też jest jedynie wykonawcą czyichś poleceń. Nad nim stoi ktoś bardzo ważny, może najważniejszy, a może też tylko pośrednik, przyjmujący dyrektywy z jeszcze wyższego poziomu.

Kto jest pierwszym po Bogu w tym łańcuszku?

Pionek, jakim jest zwykły strażnik, tego nie wie, nigdy się nie dowie, a przede wszystkim wiedzieć nie powinien i nie chce.

* * *

Nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał.

Nikt nic nie wie.

Czeski film skrzyżowany z amerykańską komedią. Tylko temat cokolwiek mniej zabawny. Zebrany materiał był skąpy niczym nowoczesne bikini. Oglądał zdjęcia z parku.

Zmasakrowana twarz trupa zdawała się nierealna, jakby od tamtego wydarzenia minęły miesiące, a nie kilka dni. Ale jakich dni!

W dodatku stary zażądał na czternastą raportu w sprawie dochodzenia. I mają być jakieś wyniki, a przynajmniej sensowne wnioski! Obrzydliwy satyr, złośliwy dziad. A jakich się wyników spodziewa?

Żadnego świadka, choćby tylko pośredniego, kogoś, kto widział coś podejrzanego. Jeśli traktować tę sprawę odrębnie od innych, zgodnie z wytycznymi, nie ma o co się zahaczyć. A raport musi być sporządzony właśnie tak, jakby postępowanie dotyczyło tylko tego jednego przypadku.

Okropność!

W dodatku po wiadomości wyciągniętej od burmistrza zaczął zyskiwać pewność, że jego osoba jest tylko i wyłącznie maleńkim pionkiem na wielkiej szachownicy. Pionkiem, który nie ma pojęcia, gdzie zaprowadzi go kolejny ruch mistrza. A może nie mistrza wcale, ale kiepskiego gracza.

Skrzypnęły drzwi. Podniósł głowę znad papierów.

Do gabinetu zajrzał prokurator Paweł Szlęzak.

– Dzień dobry, panie Michale – uśmiechnął się, wchodząc dalej. – Jestem akurat na komendzie, wpadłem zapytać, jak tam postępy z tym zastrzelonym.

– Rany – jęknął Wroński. – Pan też?

– Co ja też? Aaaa, rozumiem, szef naciska?

– Właśnie.

– Mój także.

– No to jest nas dwóch. Ale choćbym szturmową pałą walił w te wszystkie papiery i protokoły przez trzy dni, nic z nich nie wydobędę. Nic! Takiego zera poszlak i wniosków do wyciągnięcia nie widziałem od ostatniego wystąpienia premiera.

Prokurator roześmiał się.

– Właśnie. Coś strasznego, prawda? Podobnie jak przy wszystkich wypadkach trupów znalezionych wokół zamku. Nie ma się o co zaczepić. Pan tych spraw nie łączy?

– Oficjalnie łączenie ich zostało mi zabronione. Chyba, żebym je wiązał z narkotykami. Wtedy wolno.

Szlęzak spoważniał, na przystojnej twarzy pojawił się wyraz napięcia.

– Właśnie, panie Michale – powiedział cicho. – U nas każdy prowadzi innego z tych denatów. A raczej prowadził, bo trzy sprawy, jak pan wie, umorzono, a następne czekają tylko na termin, żeby można to było uczynić.