– Regulaminy nie przewidują.
– Pieprzyć regulaminy – zirytował się Baliński. – Pan wie i ja wiem, o co chodzi. Ta śmierć wiąże się ściśle z zabójstwem Ramiszewskiego. Teraz czekam na zwięzły raport, co panu wiadomo o tej sprawie.
Wroński wzruszył ramionami, włączył komputer.
– Co pan robi?
– Napiszę raport, skoro pan tego żąda.
– Wystarczy ustny.
Michał wklepał login i hasło. Na ekranie pojawiła się egzotyczna plaża, upstrzona mnóstwem ikonek.
– Wolę to napisać.
– Skoro chce pan tracić czas – Baliński usiadł na miejscu Jerzego, wziął do ręki pozostawioną przed kilkoma dniami gazetę.
Wroński tymczasem wszedł w swój ukryty folder. Najpierw chciał skasować wszystkie notatki, ale przyszła mu do głowy inna myśl. Włączył Internet, zajrzał do ostatnio założonej skrzynki. Jest wiadomość! Od Adasia. Przeleciał ją szybko wzrokiem. Jedno zdanie: „Masz to w załączniku”.
Cholera, za dużo tego, żeby się teraz wczytywać! A wymazać z poczty trzeba zaraz. Diabli wiedzą, czy jakiś policyjny haker nie czyha już gdzieś w cyberprzestrzeni, śledząc każdy jego ruch. Płyta w nagrywarce? Sprawdził. Na szczęście była. Zapomniał ją wyjąć dawno, z tydzień temu. A teraz proszę – jak znalazł. Znów pożytek z bałaganiarstwa.
Skopiował plik.
Teraz trzeba to jakoś sprytnie wyjąć, nie budząc podejrzeń. Najlepiej, żeby ktoś wywołał inspektora. Ale o tym można tylko pomarzyć.
Na symbolu napędu DVD rozwinął roletę, dał polecenie „wysuń”. Kieszeń otworzyła się. Baliński spojrzał czujnie.
– Niech to szlag – zaklął Michał. – Znów się zawiesił! Trup cholerny! Muszę go teraz odpalać na twardo.
Pochylił się, włączył przycisk „reset”. Zanim płyta schowała się, zdążył ją chwycić. Co teraz? Upuścił krążek na podłogę obok komputera. Potem się coś wymyśli.
– Niech pan już lepiej powie to, co chciał pan napisać – rzekł ze zniecierpliwieniem inspektor. – Naprawdę szkoda czasu.
– Nie. Sam dla siebie też chcę mieć to na piśmie.
Tym razem naprawdę otworzył edytor tekstu, palce zatańczyły na klawiaturze. Pominucie zaczęła pracować drukarka.
– Co, już? – zdumiał się Baliński.
Chwycił kartkę, zanim spadła na podajnik. Przeleciał wzrokiem kilka linijek.
– „Ja, niżej podpisany Michał Wroński – przeczytał głośno – oświadczam, iż w sprawie zabójstwa nauczyciela historii, Stanisława Walberga, nie posiadam żadnych informacji poza tymi, które zostały ujęte w policyjnych protokołach. Nie prowadziłem w jego domu nielegalnego przeszukania, a znalazłem się tam na wyraźną prośbę ofiary, co można sprawdzić w rejestrach zapisów rozmów policyjnych”.
Inspektor poczerwieniał ze złości, zmiął kartkę.
– Jeszcze mój podpis! – zaprotestował komisarz – Powinienem to chyba podpisać.
– W dupie mam podpisy. Gówno mnie obchodzi takie oświadczenie! Pan wie o wiele więcej, niż chce powiedzieć. Proszę przestać udawać kretyna.
– Nikogo ani niczego nie udaję – odparł ze stoickim spokojem Michał. – A pan na ile frontów pracuje? Przy starym opowiada pan dyrdymały, jakie to sprawy są ze sobą nie związane, a na boku chce grać swoje!
– A może warto by było zagrać po mojej stronie, co? wycedził Baliński – Komendant jest na pana cięty. Nie daruje ciągłego robienia z niego idioty. Ma pan przeciwko sobie jego, a za nim cały aparat służbowy. A ja mogę…
– Wolę mieć na pieńku z tym starym durniem – przerwał mu Wroński – i użerać się z jego złośliwościami niż współpracować z kimś, o kim nawet nie wiem, co naprawdę robi i dla kogo pracuje!
Baliński wyprostował się, wstał, podszedł do okna.
Michał czekał na taką właśnie chwilę. Błyskawicznie schylił się, porwał płytkę i wsunął ją za koszulę. Guziki rozpiął już wcześniej. Był mokry od potu. Dobrze, że to CD, a nie dyskietka, bo mogłoby potem być różnie z jej otworzeniem.
Inspektor odwrócił się.
– Co pan chciał przez to powiedzieć? Proszę nie robić głupiej miny. Wie pan, o co chodzi. Dla kogo, pana zdaniem, pracuję, jeśli nie dla policji?
Wroński pokręcił głową.
– Tak tylko powiedziałem, żeby pana podrażnić. Dopiec. Pokazać, że się nie boję.
– A może jednak rozsądniej byłoby się bać, chociaż trochę? Wiem, że wyglądam na łagodnego faceta. Ale pozory czasem mylą. Warto uważać.
– Zgadza się pozory mylą, jak powiedział pewien jeż schodząc ze szczotki ryżowej. Pan mi grozi?
– Ależ skąd! Apeluję jedynie o odrobinę rozsądku. Wiem, że to może być dla pana zbyt wiele, ale warto spróbować?
Wroński zmrużył oczy. Rozsądku, powiadasz? Wykażę rozsądek. Ale nie tak, jak myślisz.
– Potraktowaliście mnie jak przestępcę – starał się mówić spokojnie. – Poddaliście rewizji osobistej. Sugerował pan kilka minut temu, że mój udział w wydarzeniach jest co najmniej dwuznaczny. A teraz mam się zachowywać, jakbyśmy byli przyjaciółmi?
– Sprzymierzeńcami – poprawił Baliński.
– Wszystko jedno. Nic nie wiem. A teraz, pozwoli pan, skorzystam z zasłużonego urlopu.
Sekretarka próbowała go zatrzymać za wszelką cenę. Pewnie rzuciłaby się pod nogi niczym Rejtan na obrazie Matejki i rozerwała koszulę na piersi, gdyby mogło to pomóc. Ale nie mogło i doskonale sobie zdawała z tego sprawę widząc wyraz twarzy Wrońskiego.
– Szef ma naradę – powiedziała, wstając zza biurka. – Nie wolno mu przeszkadzać.
– Gówno mnie to obchodzi – warknął. Zobaczył w jej oczach zdumienie. Nie spodziewała się ze strony policjanta takich słów. – Choćby był u niego sam papież, muszę wejść.
– Będzie wściekły.
– To ja jestem wściekły!
Próbowała jeszcze bez przekonania zasłonić drzwi, ale tylko odsunął ją, delikatnie, lecz stanowczo.
– Słucham pana? – burmistrz był w pierwszej chwili bardziej zdziwiony niż zły. – Jestem w tej chwili bardzo zajęty.
Michał podszedł zdecydowanym krokiem do biurka, z trzaskiem zamknął elegancką, lakierowaną teczkę na dokumenty, leżącą przed jednym wiceburmistrzem. Potem wyszarpnął kabel zasilacza laptopa, na którym pracował drugi zastępca.
– Już pan nie jest zajęty – powiedział, ledwie panując nad głosem. Miał ochotę krzyczeć. – To może zaczekać.
– A pan nie?
– Nie! Do widzenia – komisarz spojrzał na zdumionych wiceburmistrzów, – Panowie są wolni.
– Hola, hola! – zawołał burmistrz. – Proszę się nie rządzić w moim gabinecie. Ja zdecyduję, kiedy panowie mają wyjść!
– Proszę bardzo – wycedził Wroński. – Możemy rozmawiać przy nich. Mnie bez różnicy, ale nie wiem, czy panu będzie to pasowało.
– Przede wszystkim żądam, żeby pan natychmiast opuścił to miejsce! – burmistrz podniósł się z fotela. – Albo wezwę policję!
– Proszę bardzo! – Michał uczynił ruch, jakby chciał wyjść mu naprzeciw. – Ale zanim przyjadą, zdążę zadać kilka pytań. Na przykład o osobę, która kazała panu ze mną ostatnio rozmawiać.
– O panu Niwie?
– Proszę mnie nie rozśmieszać. Co on ma do tego? O prawdziwych pana mocodawcach!
– Wyjdźcie – rzucił burmistrz do zastępców.
Zerwali się natychmiast. Widać odczuwali przed szefem należyty respekt. Michał doskonale zdawał sobie sprawę, że każdy z nich chętnie utopi przełożonego w łyżce wody, skorzysta z każdej okazji, by wskoczyć na jego miejsce.
Burmistrz też to na pewno wiedział. Komisarz przelotnie poczuł uczucie współczucia dla ojca miasta. Sam ostatnio ciągle musiał się mieć na baczności, a ten decydent ma to od lat dzień w dzień.