Выбрать главу

No cóż, przyszła zaraz refleksja. Tyle że on sam wybrał sobie ten los i bierze za to przyzwoite pieniądze, a jemu zapewnili coś podobnego inni, w dodatku bez jakiejkolwiek finansowej gratyfikacji.

– Mam po kogoś zadzwonić? – spytał któryś z mężczyzn.

– Nie! To sprawa między mną a panem komisarzem.

Po chwili zostali sami. Michał zbierał myśli. Krępującą ciszę przerwał wreszcie gospodarz.

– O co panu konkretnie chodzi?

– Powiedział pan na końcu tamtej rozmowy, żebym na siebie uważał. Co to miało znaczyć?

– Takie sobie powiedzenie. Nic szczególnego.

– Pan wybaczy, ale mówiąc w ten sposób obraża pan nie tylko moją, ale przede wszystkim swoją inteligencję. Jest pan za mądry, żeby rzucać takie uwagi bez powodu. Pan nic nie robi bez przyczyny i przemyślenia.

– Dziękuję.

– Nie ma za co. To niekoniecznie komplement. A teraz proszę odpowiedzieć.

Burmistrz pokręcił głową, usiadł z powrotem.

– Wymyślił pan sobie coś, jakąś niestworzoną historię.

– Wymyśliłem? Kolejna osoba, która zarzuca mi nadmiar wyobraźni. A mnie się z kolei wydaje, jakby moja wyobraźnia okazywała się zbyt mało pojemna na to, co się wokół dzieje. Proszę posłuchać. Zginęło już kilka osób. Do tej pory byli to osobnicy, o których nie wiedzieliśmy nic, można było to zlekceważyć, odsuwać od siebie nazwanie problemu po imieniu i udawać, że nic się nie dzieje. I tak to właśnie wyglądało. Chowanie głowy w piasek w podobnych sytuacjach to nasza narodowa przypadłość. Ale niedawno bestialsko zamordowano policyjnego patologa z bratanicą. Wczoraj ciężko pobito mojego kolegę, Jurka Majera. Wylądował w szpitalu. A dzisiaj został zastrzelony profesor Walberg!

– Tak – dodał widząc zdumioną minę ojca miasta. – Zamordowano z zimną krwią czcigodnego obywatela Oleśnicy! A przy okazji mało się nie oberwało i mnie! Dlatego mam prawo zadać panu kilka pytań. Od tego może zależeć moje życie. I nie tylko moje. Kto panu kazał mnie wtedy ustawić do pionu?

– Nie wiem naprawdę, o czym pan mówi – burmistrz miał przerażone spojrzenie, które stało w jawnej sprzeczności ze spokojnym tonem.

– Wie pan doskonale. Kto tu miesza?

– Mogę zapewnić o jednym. Ten, kto prosił mnie o interwencję…

– A jednak – uśmiechnął się triumfalnie Wroński – ktoś to panu zlecił.

– Prosił! – powtórzył z naciskiem urzędnik. – Otóż ten ktoś na pewno nie może mieć nic wspólnego ze śmiercią lekarza sądowego albo pana profesora. Tego jestem pewien.

Michał prychnął pogardliwie.

– Pewien? A czego można być pewnym w takiej dżungli?

– Tego jednego. Człowiek, o którym rozmawiamy nie mógł działać w ten sposób.

– A kto to jest? Może mi pan jednak powie? Znam go?

– Raczej tak.

– Komendant? Nie – odpowiedział sam sobie. – Jego by pan nie musiał tak usilnie kryć. Poza tym jest za krótki, żeby się pan nim tak przejął, żeby mnie ostrzegać. Kto?

– Obaj wiemy doskonale – odparł powoli burmistrz – że nie wolno mi ujawniać takich informacji.

– Jeżeli to tajemnica państwowa – zamyślił się komisarz – i tak za dużo pan powiedział. A jeśli nie, nie wiem, dlaczego ma stanowić taką tajemnicę.

– Są sprawy, o których dżentelmeni…

– Dość tych bzdur – Wroński machnął niecierpliwie ręką. – Jacy dżentelmeni? To nie jest rzecz kultury, ale bezpieczeństwa, instynktu samozachowawczego. Nie chce pan mówić, to nie. Ale może to oznaczać, że czyjaś krew spłynie na pana ręce. Coś się dzieje. Mam wrażenie, że wszyscy dookoła wiedzą o wiele więcej ode mnie, a jednocześnie oczekują, iż ja posiadam jakąś wiedzę. Im mniej wiem, w tym większym jestem niebezpieczeństwie. Nie tylko ja zresztą – Odwrócił się, poszedł do drzwi. – Przepraszam za zakłócenie pracy. Do widzenia. Może pan napisać skargę do komendanta na moje zachowanie. Mnie to już obojętne.

– Niech pan zaczeka. Nie będę nic pisał. Mam ważniejsze sprawy na głowie – Burmistrz milczał dłuższą chwilę. – Dobrze, powiem panu, kto mnie prosił o interwencję. Nie chodziło wcale, żeby pana straszyć. Ten ktoś chciał raczej zorientować się, ile pan wie. A ja nie mogłem odmówić współpracy. Jestem przecież urzędnikiem państwowym.

– Kto to więc był?

Burmistrz wziął głęboki oddech. Opanowało go wrażenie, jakby z jednej strony spełniał dobry uczynek, a z drugiej postępował wbrew zasadom.

Wreszcie zdecydował się i powiedział.

* * *

– Pakuj się! Szybko. Bierz małego i wyjeżdżajcie.

Magda była tak zdziwiona, że zapomniała go ochrzanić za powrót z pracy ponad cztery godziny po czasie.

– No już! – wyciągnął walizkę z szafy. – Wszystko, co wam będzie potrzebne na przynajmniej dwa tygodnie. Bierz auto i zmykaj!

– Dokąd? – wydobyła wreszcie głos.

– Wszystko jedno. Do twoich rodziców, do siostry. Byle szybko. Niech to szlag! Możesz nawet jechać do tego swojego Jarka, wielkiej miłości.

– Jarka? Skąd. co ty mówisz – poprawiła się natychmiast. – Jakiego Jarka?

Zatrzymał się w pół ruchu.

Czy ona naprawdę jest taka naiwna? Przypuszczała, że przed gliną zdoła ukryć swojego kochanka? Myślała, że mąż łyknie jak wodę z sokiem te wszystkie brednie o wyjazdowych szkoleniach? Rewelacje, które opowiedział mu Jurek stanowiły tylko potwierdzenie. Tak naprawdę dzięki niemu poznał jedynie imię gacha Magdy.

– Słuchaj, kochanie ty moje – wycedził powoli, dobitnie. – Odkąd się z nim spotykasz, zaczęłaś i mnie podejrzewać o zdradę, zaczęłaś ją we mnie wmawiać.

– Ale…

– Pewnie łatwiej przyprawiać rogi zarzucając drugiej stronie nieuczciwość. Osiągnęłaś w tym mistrzostwo. Powinienem pogratulować pomysłu i konsekwencji, ale raczej nie ma czego w sumie.

Nigdy nie przypuszczał, że czas na powiedzenie wreszcie prawdy nadejdzie w takich warunkach. Uciekał przed tą chwilą od miesięcy, bał się nawet pomyśleć, że trzeba wziąć byka za rogi. A dzisiaj okazało się to proste niczym wrzucenie kamienia do stawu. Były o wiele ważniejsze sprawy niż niewierność.

– Powiedz – odparła agresywnie – no powiedz, że nie masz żadnej kochanki.

– Mam trzy – powiedział spokojnie. – Kasia, Misia i Bela ma ją na imię. Piękne i chętne laseczki. Rżnę się z nimi codziennie na wszelkie sposoby, spotykamy się pojedynczo i w czworokącie. Sypiam też z komendantem i zaliczam wszystkich nowo przyjętych krawężników. Zadowolona?

Z przyjemnością zauważył, że Magdę zupełnie zatkało. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale przerwał jej niecierpliwym gestem.

– Teraz nie pora na wyjaśnienia. Pogadamy kiedy indziej, jeśli jeszcze będzie o czym rozmawiać. I z kim, bo mogę tego nie doczekać. Pakuj się, no już!

– Co się stało? W co wdepnąłeś? – zaczęła powoli odzyskiwać rezon. – A może zamierzasz sobie sprowadzić tutaj… – zaczęła odruchowo, ale natychmiast urwała i zaczerwieniła się.

– Nie tyle wdepnąłem w wielką kupę gnoju, co zostałem w nią wepchnięty. Niech ci wystarczy za odpowiedź, że profesor Walberg nie żyje. Przedtem zabito niejakiego Ramiszewskiego. Giną ludzie, którzy usiłują mi coś przekazać. Którzy wiedzą to, co ja powinienem widzieć. Wystarczy? Nie mam ochoty patrzeć także na wasze zwłoki. Patryka w szczególności.

– Ale na moje mógłbyś?

– Powiedzmy – odparł z rozmyślnym okrucieństwem – że ciebie jakoś bym jeszcze przebolał.

– Wiesz, że takie słowa oznaczają między nami koniec? – warknęła.

– Między nami dawno się skończyło, zostały tylko pozory, dla ludzi. Nie gadaj tyle, rób, co mówię!

Wyjął ze skrytki w szafie pistolet z kaburą i szelkami. Służbową broń musiał zostawić do analizy. A poza tym był na urlopie. Stary i tak kazałby zdać spluwę.