Выбрать главу

Otworzyła zeszyt.

Z podziwem obserwował jej opanowanie. Profesor zginął przed kilkoma godzinami, a jej nawet ręce nie drżą.

– To nie jest pismo taty – powiedziała zdecydowanie. Przerzuciła parę kartek. – O, tutaj, na marginesach są jego dopiski. Ale reszta… Czyj to brulion?

Zerknęła na okładkę.

– Pani też jest nauczycielką, prawda? Czego pani uczy? Historii?

– Skąd pan wie, że pracuję w szkole? A, prawda, podawałam zawód do protokołu.

– Nie czytałem protokołu – uśmiechnął się. – Spojrzała pani odruchowo na okładkę i pierwszą stronę, jakby zeszyt z natury rzeczy musiał być podpisany.

Chcąc nie chcąc, odpowiedziała lekkim grymasem, przypominającym uśmiech.

– Trafne spostrzeżenie. Tak, pracuję w liceum. Ale nie poszłam w ślady ojca. Uczę fizyki.

– Fizyki. – powtórzył powoli, w zamyśleniu, – Czy pani wie, że profesor interesował się tą dziedziną nauki? A dokładniej naukowcami von Braunem i Heisenbergiem?

– Wypytywał mnie parę razy o nich. Ale wie pan, ja mogę od biedy wytłumaczyć teorię nieoznaczoności, jeśli chodzi o Heisenberga, mogę coś powiedzieć o napędzie rakietowym, jeśli idzie o von Brauna. Ale życiorysów tych panów nie znam. Napije się pan?

Kiwnął głową. Otworzyła kredens, nalała w kieliszki wódki. Wychylili w milczeniu.

– Dlaczego właściwie pan to ukrył? – wskazała leżący na stole zeszyt.

– Poniekąd przez wzgląd na pamięć pani ojca. Przypuszczam, że poświęcił życie, żeby zapiski nie wpadły w niepowołane ręce.

– Policja to niepowołane ręce?

– Niepotrzebna drwina. Sam jestem w tym wszystkim zdrowo pogubiony. Nie wiem, czy w ogóle to są sprawy dla policji, szczególnie formatu powiatowego. Nie wiem, komu mogę zaufać.

– Dlatego pan ukrył dowód? To chyba przestępstwo.

– Ale go oddam – uśmiechnął się. – A właściwie pani odda.

– Nie rozumiem. Po to pan zadał sobie trud i ryzykował, żeby go teraz zwrócić?

– Ma pani komputer? – zapytał zamiast odpowiedzieć.

– A jak pan myśli? – Pokręciła z politowaniem głową. – Fizyk bez komputera? W dzisiejszych czasach? – Gestem kazała mu iść za sobą.

– O, znakomicie, jest i skaner. Nie będę się musiał trudzić z robieniem zdjęć.

Zatrzymał się, spojrzał kobiecie głęboko w oczy.

– Pani Dorotko – powiedział cicho – dlaczego pani pomaga mi tak bez protestu i komentarza?

Odpowiedziała mu poważnym spojrzeniem. Na dnie źrenic czaił się ból, zmęczenie i odrętwienie.

– Po pierwsze, wiem, że i tak pan zrobi swoje. Determinacja wylewa się panu uszami. Po drugie, jakoś dziwnie wzbudza pan zaufanie. A po trzecie, zaczynam pojmować, że jeśli nie pan, może już nikt nie wyjaśni przyczyn śmierci taty. Na złapanie mordercy nawet nie liczę. Kiedy patrzyłam na pana kolegów. Ruszali się wolniej niż muchy w smole, nie wzbudzali zaufania. Pan mi zadał więcej pytań w ciągu pięciu minut, niż usłyszałam potem przez dwie godziny. Poza tym, zdaje mi się, jakby pan wiedział dużo więcej niż inni policjanci. Podejrzewam, że o moim tacie więcej nawet niż ja. To znaczy o jego śmierci.

Naprawdę bystra babka, pomyślał z uznaniem. Szkoda, że spotykają się w takich okolicznościach. i, oczywiście, że jest żonaty. Nawet jeżeli to małżeństwo nie jest warte funta kłaków.

Skaner pracował powoli. Michał przypomniał sobie o płycie. Przecież dlatego pytał o komputer. Wyjął krążek.

– Mogę? – wskazał kieszeń napędu.

– Oczywiście.

Przewrócił jeszcze kartki w zeszycie, potwierdził komendę skanu, a potem otworzył płytę. List od Adasia.

Czytał go uważnie, każde zdanie po dwa, trzy razy, wyławiając z fachowego słownictwa właściwy sens.

– Co to jest? – Dorota stała za jego plecami, śledząc tekst. – Wygląda na interpretację analizy spektralnej. Między innymi. Bo reszty zupełnie nie rozumiem. A pan?

– A ja trochę więcej. Kryminalistyka to był mój konik. Marzyłem nawet o pracy w laboratorium, ale nie mam odpowiedniego wykształcenia.

– Te dane. Czy to kolejna tajemnica? Inne pana prywatne śledztwo?

– Nie. Ściśle dotyczy moich ostatnich poszukiwań. Może się też łączyć z zabójstwem pani ojca. Proszę spojrzeć na podsumowanie.

Te wszystkie uczone i najeżone terminologią zdania mówią jedno. Analizowany materiał pochodzi z miejsca położonego pod ziemią, o wilgotności, która spowodowała przyspieszoną erozję. Składa się z pyłu ceglanego i wapna. Skład chemiczny i zawartość izotopów wskazują na pochodzenie gliny z okolic Wrocławia, natomiast wapna z terenów bliższych Karkonoszom. Pewnie z któregoś z tamtejszych kamieniołomów. Nasycenie izotopami i innymi substancjami śladowymi, poziom wilgotności świadczą o użyciu tych materiałów w przestrzeni zamkniętej, o niewielkiej cyrkulacji powietrza, położonej poniżej poziomu gruntu na głębokości w przedziale od trzech do dziesięciu metrów.

– Można ustalić takie rzeczy na podstawie jakichś kawałków?

– Na podstawie zwyczajnego pyłu z ubrania, droga pani.

– Co to wszystko znaczy?

– To znaczy, że na ubraniu pewnego człowieka jest coś, co na pewno można znaleźć w legendarnych podziemnych przejściach naszego pięknego miasta.

– Pan coś z tego rozumie?

– Coraz więcej.

– I ta analiza tak panu pomogła?

– Niezupełnie. Ona tylko potwierdziła moje podejrzenia. W tej chwili mógłbym się bez tego obyć. Tak naprawdę najbardziej pomógł mi profesor Walberg.

Na wspomnienie ojca, twarz jej się ściągnęła.

– Już się zeskanowało – wskazała milczące urządzenie. – Trzeba przerzucić kartkę.

– To wszystko – wyjął brulion, podał jej. – Jutro rano niech pani zadzwoni na komendę i powie, że znalazła go podczas sprzątania pokoju profesora.

– A jeżeli powiem im prawdę? – przekrzywiła przekornie głowę.

– Będę miał kłopoty. Straszliwe kłopoty. Wyleją mnie z pracy, postawią przed sądem i takie tam. Jeśli pani tego chce, proszę bardzo.

– Nie chcę – odparła poważnie. – Nie chcę też zostać dzisiaj sama.

Zacisnął usta. Chętnie by został. Ale przecież ma swoje obowiązki.

Powinien być pod telefonem, odwiedzić jeszcze Jurka, jeśli go w ogóle wpuszczą o tej porze na oddział. A poza tym. Zbyt mu się córka profesora podobała, żeby nie chodziły mu przez cały czas pogłowie niespokojne myśli. A przecież ona jest w żałobie, a on przed godziną wysłał Magdę w podróż. Nie wypada.

Byłoby jakoś głupio, chociaż i on nie miał ochoty na spędzenie samotnej nocy z ponurymi myślami.

– Gdyby coś panią zaniepokoiło albo się przypomniało, proszę dzwonić – podał jej wizytówkę.

– O każdej porze dnia i nocy.

– A żona nie będzie zła?

– Od dzisiaj już nie. Nie zabiłem jej – parsknął śmiechem na widok jej miny. – Po prostu wyjechała. Jeśli pani pozwoli, wpadnę jutro po południu.

– Pozwolę. Oczywiście. Niech pan przychodzi. I proszę pamiętać o jednym. Ja też chcę się dowiedzieć jak najwięcej na temat śmierci taty.

* * *

Mieszkanie zastał splądrowane. Rzeczy z szaf powyrzucane na podłogę, szuflady otwarte, papiery na wierzchu. Kopnął leżący pod samymi nogami słomiany abażur. Nawet żyrandol nosił ślady plądrowania.

Dobrze, że odesłał Magdę z małym, dosłownie w ostatniej chwili. Nieważne, gdzie pojechali, byle ich tutaj nie było.

Ktoś chciał go przy okazji ostrzec czy tylko przestraszyć? Bo przeszukanie można zrobić tak, żeby nawet najbardziej pedantyczny gospodarz nie zorientował się, iż coś się wydarzyło. A tutaj panował bałagan większy niż po przejściu armii barbarzyńców przez rzymski dom publiczny. Celowa robota.