– Energia atomowa, mówi pan? Tato nie zwierzał mi się z takich spraw.
Pewnie nie chciał pani narażać. Kto mniej wie… i tak dalej.
– Ale to by jednak coś wyjaśniało. Proszę dać mi brulion!
Zaczęła gorączkowo kartkować zeszyt. Michał patrzył na jej kolana, wysoko odsłonięte, kiedy siedziała. Już przedtem przyszło mu do głowy, że za stworzenie takiej pary nóg dobry Pan Bóg powinien dostać nagrodę Nobla.
Zrobiło mu się trochę głupio.
Mężczyzna zawsze pozostanie mężczyzną, pomyślał. Jej takie durnoty nawet nie przemkną przez głowę.
– Jest! – pokazała dopisek sporządzony ręką Walberga. – ”WHi WvB prac. z całą pewn. nad wyk. e.j. do nap. rak.”. I dalej: „sprawdzić w archiwum państwowym, popytać fizyków na uczelni”.
– To drugie rozumiem, ale pierwsze.
– Mnie coś zgrzytało w głowie już przedtem – Zamknęła zeszyt, położyła go na kolanach. – Ale teraz raczej jestem pewna. Heisenberg i von Braun pracowali nad wykorzystaniem energii jądrowej do napędu rakiet!
– Czy to w ogóle możliwe? Nie znam się na tym.
– Teoretycznie możliwe. Jednak przy obecnym stanie wiedzy czegoś podobnego nie da się zrobić. Państwo, które by dokonało podobnego wynalazku i opracowało bezpieczne, łatwe w obsłudze i kontrolowaniu silniki napędzane uranem czy plutonem, dokonałoby technologicznego skoku do innej epoki. Nie mówiąc o możliwościach podróży kosmicznych. To tak jak z elektrowniami atomowymi. Stosunkowo tanim kosztem można osiągnąć wielkie efekty energetyczne.
– To brzmi jak fantastyka.
– Właśnie w fantastyce często jest mowa o napędzie jądrowym, o statkach kosmicznych korzystających ze stosów atomowych. Ludzkość szuka innych dróg rozwiązań, bo okiełznać atomu na razie nie umie w dostatecznym stopniu, a wszelkie maszyny napędzane energią jądrową korzystają z niej tylko pośrednio. Przecież nawet okręty atomowe są w istocie rzeczy jednostkami napędzanymi po staremu. Stos atomowy służy do wytworzenia dostatecznej ilości suchej pary, a tą poruszane są turbiny. Ale bezpośrednie przełożenie, w dodatku na silniki rakietowe? Szkoda, że ojciec nic mi nie powiedział. Chciał pytać naukowców. ja bym mu przecież powiedziała, że to mrzonki.
– Na pewno nie chciał pani narażać. Zdawał sobie sprawę, jak takie informacje mogą być cenne. A cenne oznacza zarazem groźne, bo podobnymi zagadnieniami interesują się wywiady chyba wszystkich państw. Zresztą i o tym mi napomknął.
Wstała gwałtownie, ukryła twarz w dłoniach, łzy zaczęły przeciekać między palcami.
– Po jednej rozmowie z moim tatą wie pan więcej o jego pasji niż ja mieszkając z nim od lat.
Wroński poczuł się nagle bezradny. Wolałby znowu stanąć twarzą w twarz z rozwścieczonym Flapem niż siedzieć naprzeciwko płaczącej kobiety. Ostrożnie, nie chcąc, żeby to źle odebrała, również się podniósł i pogładził ją po włosach. Były jedwabiście miękkie i puszyste.
Córka profesora, wiedziona nagłym impulsem, przytuliła się do niego. Stali tak kilka minut. Michał gładził jej włosy, wdychał zapach, ale myśli krążyły gdzie indziej.
Wreszcie podniosła głowę.
Patrzył prosto w mokre, błękitne od płaczu oczy. Widział zgrabną linię nosa, pełne wargi. Chcąc nie chcąc, nie bardzo nawet wiedząc, co czyni,pochylił głowę. Ich usta złączyły się na chwilę, ale kobieta od razu uciekła w bok.
– Nie mogę teraz – szepnęła. – Minął dopiero dzień od śmierci taty.
– Przepraszam – mruknął – zachowuję się jak idiota.
Oderwała się od niego.
– To co teraz robimy? – spytała, ocierając twarz.
– Trzeba się zastanowić. Ale chyba powinniśmy to wszystko przemyśleć i sprawdzić. Ma pani w domu dobrą latarkę? Zaczniemy tam, gdzie jest najłatwiej dotrzeć.
O dziesiątej wieczorem pod koniec maja nie jest jeszcze zupełnie ciemno.
Tak naprawdę nigdy wtedy tak nie bywa, jeśli nieba nie zasłaniają gęste chmury. To pora zmierzchu astronomicznego. Słońce chowa się tylko za północno-zachodnim horyzontem, żeby podążyć ku wschodowi, rozświetla jednak cały czas choć mały skrawek nieba.
Obserwowali uważnie okolicę pomnika Złotych Godów. Udawali zakochaną parę, najpierw przechadzając się wzdłuż i wszerz Placu Książąt Piastowskich,a teraz kryjąc się w cieniu przy zamkowej bramy. Ile bowiem można się prowadzać po czymś, co w istocie rzeczy jest tylko parkingiem, oddzielonym od zamku niskim murkiem i starą fosą? Szumna nazwa „plac Książąt Piastowskich” była myląca, podobnie jak sporo innych w tym mieście.
– To wejście tutaj, jeśli rzeczywiście jest, musi mieć związek z komorą pod pomnikiem, o której chodziły różne plotki; Miałem nawet zamiar porozmawiać z dziennikarzem, który to opisywał, ale okazało się, że on też nie żyje. Chciałem sprawdzić, jak zmarł i czy są jakieś ustalenia w tej sprawie, niestety zabrakło czasu.
– Myśli pan, że tam gdzieś jest jakaś odsuwana płyta czy coś podobnego?
– Mieliśmy sobie mówić po imieniu.
– Zapomniałam. To jak myślisz?
– Nie bardzo to sobie wyobrażam. Myślę, że raczej jakiś cichy mechanizm na dobrze naoliwionych prowadnicach. Ten pomnik to doskonałe miejsce. Nikt po nim nie łazi, bo nawet nie ma po co. Jest tak doskonale dostępny ze wszystkich stron, że po prostu nikogo to nie bawi. Pójdę sam. Jeśli znajdę wejście, spróbuję od razu dostać się do środka i zbadać teren. Nawet nie próbuj mnie przekonywać! Ktoś z nas musi zostać. Gdybym nie wrócił, skontaktujesz się z moim przyjacielem w Warszawie. On będzie najlepiej wiedział, co zrobić.
– Nie chcę, żebyś tam szedł.
– A poco tu przyszliśmy?
– Patrz, tam pod murem leży pijaczek.
– Niech sobie leży. Tutaj to normalne.
Patrzyła za nim jak niespiesznym krokiem zmierza ku pomnikowi. To nie był typowy pamiątkowy monument, ale raczej ustawiony na stopniowym podwyższeniu obelisk zwieńczony książęcym czaprakiem. Z powodu przychodzących na myśl skojarzeń bywał przez miejscowych nazywany kutasem albo jeszcze bardziej dosadnie. Michał obszedł dookoła schodki, przytupując lekko co kilka kroków. Zatrzymał się, bo jacyś ludzie przechodzili drugą stroną ulicy.
Dorota z emocji ledwie oddychała.
Swoją drogą, co za idiotyczne miejsce, żeby ukryć wejście do podziemi. Chociaż, z drugiej strony, pod latarnią podobno bywa najciemniej. A żeby właśnie było najciemniej, dbają odpowiednie siły. W końcu firma, która robiła ostatnio prace remontowe, szybko się zwinęła z robotą, zamurowując dokładnie to, co zostało przypadkiem odkryte. Niewykluczone, że ludzie zainteresowani ukryciem znaleziska wyłożyli sporo gotówki za milczenie pracowników przedsiębiorstwa. A może użyli jeszcze innych metod uciszania.
Wzdrygnęła się. W ciągu dwóch dni jej spokojne życie zmieniło się diametralnie. Najpierw zabito ojca, a teraz sama idzie z obcym jeszcze niedawno mężczyzną, żeby stawić czoła groźnej tajemnicy. Ile to już było trupów?
Pięć niezidentyfikowanych zwłok bez śladów przemocy, jeden zastrzelony w parku i jeszcze dwóch zabitych – jej ojciec i ten doktor z Wrocławia. I ta dziewczyna. Dziewięć ciał, w tym cztery przez ostatnie kilka dni.
Michał wszedł już na stopnie. Rozejrzał się.
A potem zaczął iść dookoła pomnika, tupiąc twardymi obcasami. Wszedł na kolejny poziom, znów to samo. Niech to szlag, nic nie słychać, wszędzie, w każdym miejscu taki sam odgłos. Pochylił się, przejechał ręką po kamieniach, zastukał latarką. Zdaje się, że nic z tego nie będzie. Tu nie ma żadnego zejścia do podziemi. Co za idiotyczny pomysł, żeby tu przyjść. Na co liczył? Znów na szczęśliwy przypadek?
Może w ogóle nie ma podziemi, a jeśli są, wejścia mogą być dawno zasypane albo nawet zabetonowane. Może to wszystko tylko domysły i wymysły grupki pasjonatów? Dobrze, jednak skąd wtedy te trupy?