Выбрать главу

– Nic pan o tym nie wie? – zdziwił się Wroński. – Przecież to pana człowiek!

– Nie wiedziałem. Ale to wiele tłumaczy. Zbyt wiele nawet.

Michał opuścił lufę. Dorota syknęła.

– Wierzysz mu?

– Wierzę, wierzę. Trochę się teraz z nim droczyłem. Domyśliłem się, że jest agentem po rozmowie z burmistrzem. Jemu Baliński tego oczywiście nie powiedział, przedstawił się jako oficer z Komendy Głównej Policji, który przyjechał z tajną misją śledzić korupcyjne praktyki. Ja wiedziałem, że jest oddelegowany z Wrocławia specjalnie do spraw tajemniczych zwłok. Tylko wywiad i kontrwywiad stosuje takie gierki. Nie byłem jedynie do końca przekonany, czy pracuje koniecznie dla Polski. Ale już wiem. W każdym razie wydaje mi się, że wiem. A to, co powiedział przed chwilą oznacza, że sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana niż mi się zdawało.

– Właśnie – potwierdził Baliński. – Sytuacja jest wyjątkowo skomplikowana. Nawet w przybliżeniu nie ma pan pojęcia, jak bardzo.

13

Tym razem to Wroński został na czatach, a Baliński z Dorotą szli objęci wpół w stronę domu na skraju zamkowych błoni, tam, gdzie powinna być stara studnia.

Wciąż jeszcze czuł się jakby został obudzony znienacka w innym, nieznanym świecie.

Ten stróż niby z komendy wojewódzkiej o dziwo nie miał wcale torpedować śledztwa Wrońskiego. Przeciwnie, wnioski z dochodzenia powinny mu pomóc wykonać zadanie. Owszem, usiłował je skierować na ślepe tory, kiedy zobaczył, że komisarz zbliża się niebezpiecznie do prawdy. Stąd pamiętna rozmowa o aferze narkotykowej. Jednak gdy Michał nie dał się na to złapać, postanowił odsunąć go od pracy. Ale nadal zamierzał skorzystać z ustaleń dokonanych przez policjanta. Stąd rewizja, kiedy nie można było inaczej. Zeskanowany brulion powiedział Balińskiemu o wiele więcej niż komisarzowi.

Wejście do podziemi w ratuszu istniało i było wprost wymarzone dla rządowych agentów.

Z dala od oczu ludzi, bezpieczne. Wystarczyło machnąć przed oczami nakazem komu trzeba, żeby otworzyły się wszystkie drzwi. Tyle że w piwnicach siedziby magistratu nie byli sami. Flip z tym drugim tajniakiem zginął, kapitanowi udało się uciec.

Jutro pewnie zawita do ratusza ekipa dochodzeniowa. Ale dopiero jutro.

Policjanci będą robić mądre miny nad następnym tajemniczym ciałem. Tymczasem to po prostu oficer służb specjalnych. Wroński nie zdążył zapytać kapitana o sprawę ciał, ale postanowił odłożyć to na później.

Chociaż, w zasadzie, nie musiał pytać.

Wszyscy zamordowani musieli być związani z agenturą. I to, zdaje się, nie tylko polską, a może nawet głównie nie z polską.

Baliński z Dorotą weszli na posesję. Kiedyś strzegł jej nawet płot, ale odkąd rządy w posiadłości przejął syn poprzedniego gospodarza, dom nieco podupadł. Obeszli podwórze, w każdej chwili gotowi przytulić się, udając zakochanych.

Michał poczuł ukłucie zazdrości. Przystojny oficer wywiadu i piękna kobieta. Jak w filmach o Bondzie. A on jest tutaj na przyczepkę. Wreszcie zobaczył, że wracają.

– Jest studnia – oznajmił niepotrzebnie Baliński. O tym mógł mu powiedzieć wcześniej komisarz. – Sprawdziłem, wierzchnia płyta da się odsunąć, tyle że jest zamknięta na skobel i kłódkę.

– Ale tamten korytarz jest zasypany.

– Musimy spróbować. Na planie został zaznaczony, jakby był drożny. Może ten, kto sporządzał rysunek, wiedział więcej od nas? Może trzeba się tylko przekopać przez zawał? A może już ktoś to zrobił?

– No dobrze – wtrąciła Dorota. – Ale trzeba łopat, może przydałby się kilof. Jak mamy się przebić? Gołymi rękami?

– Pani nijak – odparł Baliński. – Nie wejdzie tam pani. Ktoś musi pozostać na zewnątrz, żeby zawiadomić władze, gdybyśmy nie wrócili.

– Słyszę podobny tekst już drugi raz w ciągu godziny – mruknęła.

– Ma pan przy sobie blachę, komisarzu? – Kapitan nie zwrócił uwagi na jej słowa.

Wroński już miał zaprzeczyć, ale poklepał się po kieszeni bluzy. Jest! Musiał ją odruchowo zabrać. Lata przyzwyczajeń.

– Doskonale – Baliński zatarł ręce. – Wolałbym uniknąć dekonspirowania się.

– Kto to są ci oni?

– Ludzie z tego domu. Od nich weźmiemy sprzęt. Ale przecież nie dadzą narzędzi jakimś nocnym gościom. Policja to co innego.

– Ach, oto chodzi. Blacha nie będzie potrzebna. Niedawno rozmawiałem z mieszkańcami w tej okolicy. Wiedzą, że jestem gliną.

– Ja pierniczę – powiedział pan Witek, właściciel domu. – Ale jazda!

– Nigdy pan nie schodził do studni? – spytał Baliński.

– A po co? Wiadomo, że jest tutaj zasypany korytarz. Ojciec cały złom, te hełmy i różne puszki wydobył ponad czterdzieści lat temu. Chciał nawet studnię zasypać, ale konserwator zabytków zabronił. No tośmy ją tylko zabezpieczyli, żeby jaki dzieciak nie wpadł.

Stali pochyleni w podziemnym przejściu. Było łukowato sklepione, miało około metra siedemdziesięciu wysokości i tyleż szerokości.

Przez zawał przebili się nieoczekiwanie łatwo. Górna warstwa okazała się mieć ledwie nieco ponad metr grubości. Odgarnęli ją na tyle, żeby mógł się przecisnąć dorosły człowiek. Po drugiej stronie w świetle latarek widać było dalszy ciąg.

– Jeśli w głębi nic nie jest zawalone, powinniśmy dotrzeć na miejsce dość szybko.

– Jakie miejsce? – spytał Wroński, milknąc zaraz, bo Baliński wzrokiem pokazał gospodarza, który z ogromnym zainteresowaniem oglądał otwór.

– Wygląda, że tu nic nie runęło – powiedział. – Ktoś chyba specjalnie naniósł ziemi i gruzu.

– Dziękujemy już panu. Sami dokonamy ostatecznych oględzin.

– Może zawiadomię policję? – Pan Witek podrapał się pogłowie.

– Nie! – krzyknęli jednocześnie Michał i kapitan.

– Nie – powtórzył łagodniej Baliński, żeby zatrzeć wrażenie, jakie na gospodarzu uczynił ich protest. – Poradzimy sobie sami. I potem zawiadomimy kogo trzeba.

– No, nie wiem – mężczyzna łypnął nieufnie. – To powinien chyba ktoś zobaczyć.

Wroński spojrzał bezradnie. Kapitan westchnął ciężko.

– No dobrze – wyjął legitymację. – Panie Witoldzie. W imieniu Rzeczpospolitej Polskiej zobowiązuję pana do zachowania tajemnicy. Rząd polski zapłaci odszkodowanie za wszelkie straty materialne i moralne, jakie ta sprawa może spowodować.

– Kim pan jest? – szepnął zaskoczony gospodarz.

– Ma pan tam napisane. – Ale nie bardzo to rozumiem. Co to znaczy.

– Nieważne – wpadł mu w słowo Wroński. – Ten pan jest wysokim urzędnikiem państwowym. Najważniejszym, jaki znajduje się w tej chwili na terenie Oleśnicy. Może mi pan wierzyć.

– Ważniejszy od burmistrza? – spytał z niedowierzaniem pan Witek.

– Ważniejszy od burmistrza, wójta, komendantów policji i straży pożarnej razem wziętych! Nie mamy czasu. Teraz opuści pan studnię, zakryje ją i zamknie, jakby nigdy nic, a potem zaprosi naszą koleżankę na kawę. Ona wie, co robić.

– Ale jak zakryję studnię to nie wyjdziecie.

– Poradzimy sobie. Umówmy się, że co pół godziny ktoś będzie schodził i słuchał, czy nie stukamy od środka.

Pan Witek wygramolił się na zewnątrz.

– Cholera – powiedział Baliński. – Wygląda, że ktoś całkiem niedawno odkopał ten otwór i zasypał z powrotem. Zauważył pan, jaka ziemia była spulchniona?

– To w ogóle bardzo dziwna sprawa. Dowiemy się, o co w tym wszystkim chodzi? Już się domyśliłem, że mamy tutaj rozgrywkę wywiadów, ale…

– Rozgrywkę? – prychnął kapitan. – Raczej regularną wojnę. Toczy się od czterdziestego piątego roku, czasem tylko bardziej przybiera na sile.

– Ale o co?

– O wszystko. Hitlerowcy pozostawili po sobie zbyt wiele interesujących rzeczy, żeby przejść nad tym do porządku dziennego, odpuścić sobie i patrzeć jak inni z tego korzystają.