Выбрать главу

– A tym razem o co się toczy bitwa?

– Nie mamy teraz czasu na takie rozmowy. Pan może zostać, jeśli chce, ale ja muszę iść – Baliński zaczął się przeciskać przez otwór. – Niech pan krzyknie. Jeszcze nie założyli kłódki.

– Też coś! Miałbym to przegapić? Tyle się naużerałem z panem i pana pomagierami, żeby teraz zostać z tyłu niby jakaś ostatnia dupa?

Po chwili obaj stali po drugiej stronie, ubrudzeni ziemią po przeciskaniu się przez otwór. Ciemny, niegościnny korytarz rozświetlały latarki.

– To dzisiaj ma się zdarzyć coś ważnego? Dlaczego akurat dzisiaj?

– Przez te plany, które pan znalazł u profesora. Ktoś w policji sypie, jest na usługach obcych agentur.

– Pan wie, kto?

– To rzadko wiadomo – uśmiechnął się Baliński. – Inaczej nie byłoby niespodzianek. Ale może przejdźmy na ty. W tej sytuacji uprościmy sobie znacznie komunikację.

Ruszyli przed siebie. Kapitan co chwila zerkał na kartkę z wydrukowanym planem.

– Dlaczego pozwalałeś mi na te wszystkie numery? – Wrońskiemu nie dawało to spokoju. – Przecież mogłeś mnie uziemić jednym słowem, nawet wsadzić do aresztu.

– Liczyłem, że co dwie głowy i tak dalej. Przez te kilka dni dałeś mi parę cennych wskazówek. Może nieświadomie, ale dałeś.

– Gdzie mamy teraz iść?

Kapitan zatrzymał się. Poruszał ustami, jakby coś liczył.

– Dwieście metrów. Przeszliśmy jakieś pięćdziesiąt. Tu, z prawej, powinien być ślepy korytarz.

Poświecił latarką po ścianach, oddalił się kilka kroków. Przywołał Michała i bez słowa pokazał odgałęzienie. Wroński czuł się nieswojo w podziemiach. Co prawda korytarz stał się wyższy i szerszy, dzięki czemu poczucie zamknięcia w ciasnej przestrzeni nieco zmalało, ale ciemne stare przejścia budziły dreszcze grozy na plecach.

– Dokąd mamy dojść? – powtórzył pytanie.

– Właśnie. – zamyślił się Baliński. – Tego dokładnie nie wiem.

– A niedokładnie?

– Będziemy krążyć po korytarzach, dopóki na coś nie trafimy. Albo na kogoś, kto jest lepiej zorientowany.

– Na co? Na kogo? Cedzi pan informacje jak rzecznik rządu przed upadkiem gabinetu.

– Mówiłem. Ktoś z policji wyniósł informację o tych planach. W sumie ten przeciek był mi na rękę. Z jego powodu wśród agentów wszczął się ruch, zaczęły niepokoje. Dzisiaj chyba wszyscy ruszyli na poszukiwania. A my mieliśmy z tego skorzystać, bo nie wiemy, gdzie przedmiot poszukiwań dokładnie został ukryty. Za to inne wywiady mają na ten temat lepsze informacje. Tyle, że wszyscy, którzy wchodzili do podziemi, ginęli. Tak właśnie. To te niezidentyfikowane trupy. Nadszedł wreszcie czas rozstrzygnięcia. Na naszym terenie, na naszych warunkach. Tak mi się przynajmniej zdawało do dzisiejszego wieczora.

– Ruch wśród agentów? To ilu ich jest?

– Wymienię tylko najważniejsze kraje. Niemcy, Rosja, Stany Zjednoczone i my. To oczywiste. Ale trzeba brać pod uwagę także Wielką Brytanię, Francję, nawet Chiny. Chodźmy.

– Chiński agent? A jak, do ciężkiej cholery, miałby się wtopić w nasze małe miasto?

– A dlaczego sądzisz, że szpieg stamtąd musi od razu być niski, o żółtej skórze i skośnych oczach? To taki sam obywatel Polski jak ty czy ja.

Rzeczywiście. Wroński roześmiał się cicho. Kiedy się mówi o Chinach czy Japonii, przed oczami zawsze staje typowy przedstawiciel tamtych nacji. A przecież działalność agenturalna opiera się na członkach społeczeństwa danego kraju. Jeśli są tacy, którzy biorą pieniądze za zdradę na rzecz Rosji czy Niemiec, dlaczego nie mieliby się znaleźć odszczepieńcy pracujący chociażby dla Chin właśnie, Hondurasu czy innego egzotycznego państwa.

Doszli do rozwidlenia.

Jak w baśni, pomyślał komisarz. Droga w lewo i w prawo. Powinien tu stać gnom i ostrzegać podróżnych „Pójdziesz w lewo – stracisz życie, pójdziesz w prawo – stracisz rozum”.

Baliński uważnie śledził plan.

– Powinniśmy pójść w prawo. Widzisz? Czerwone linie krzyżują się w tym miejscu. Gdzieś między ratuszem a zamkiem. Z ratusza byłoby najbliżej. Niestety.

– Kto zabił Flipa? – spytał nagle Michał. Widząc, że kapitan zmarszczył brwi, wyjaśnił – Chodzi mi o tego Janusza.

– Aha, tak pan ich nazwał? Flip i Flap? Nawet pasuje. Nie wiem, kto go zastrzelił. Nie widziałem. Musiałem się prędko ewakuować. Ale podejrzewam, że był to albo kagebista albo jakiś Niemiec ze starej szkoły Stasi.

– Skąd ten wniosek?

– Ze sposobu zabójstwa. Dwa strzały w okolice serca i upewniający w głowę. Mają to w odruchach. Znalazłem Janusza już martwego. Mnie kula minęła o włos. A raczej kule, bo strzelało więcej ludzi. Darek, ten drugi, osłaniał mnie i oberwał. Potem napastnicy na pewno zeszli do podziemi.

– Niedobrze.

– Z jednej strony tak, ale z drugiej. Wszystko to oznacza, że znaleźliśmy się na dobrej drodze.

– Jednak, skoro nie wiemy, gdzie dokładnie szukać, nie lepiej byłoby obstawić po prostu wszystkie wyjścia? Jesteśmy na naszym terenie, ludzi chyba byś znalazł.

Baliński zamiast odpowiedzi syknął, zgasił latarkę, niecierpliwym gestem kazał zrobić to samo Michałowi. Nasłuchiwali odgłosów płynących gdzieś z przodu. Szuranie, jakby ostrożne kroki i przytłumione głosy.

– Dlatego właśnie obstawialiśmy wyjścia. Janusz w Ratuszu, ja miałem czekać przy studni, Wiesiek na Placu Piastów Śląskich, a Darek pod zamkiem. On też odpowiadał za łączność. Ale prawdopodobnie wejść jest więcej, a jeszcze przynajmniej jedno, nie zaznaczone na naszym planie. A poza tym teraz nie ma o czym mówić. Zostaliśmy sami, a nie zdążę ściągnąć posiłków. Zresztą od dzisiejszego wieczora nie mogę mieć zaufania do ludzi z terenu. Cholera wie, na kogo trafię. Chodźmy w stronę dźwięków.

Już mieli ruszyć, kiedy usłyszeli coś dziwnego tuż obok. Głuchy; stuk, odgłos osypującej się ziemi.

– Okay – powiedział schrypnięty głos. – Wir sind da. Marcus, warte hier.

Niemcy.

Wroński domyślił się, że właśnie tutaj, gdzieś w pobliżu zamkowego wzgórza jest następne wejście do korytarzy. Baliński chwycił komisarza za rękę, dał znak, żeby się nie ruszał. Przylgnęli do ściany.

Intruzi zapalili latarki.

Byli w poprzecznym korytarzu, którego także nie ujęto na mapce.

– Und jetzt? – spytał drugi głos – Links oder rechts?

– Geradeaus – padła zwięzła odpowiedź. – Und Ruhe, fohann.

Ciężkie kroki zaczęły się oddalać.

– Idziemy za nimi – tchnął Wrońskiemu prosto w ucho kapitan. – Bez pośpiechu.

14

Jaką odległość mogli pokonać, skradając się i oświetlając drogę tylko przez ułamki sekund? Sto, dwieście metrów?

Ale komisarzowi wydawało się, że mają za sobą kilka kilometrów. Najpierw na palcach przekradli się obok korytarza, w którym Marcus został zostawiony na straży, a następnie w żółwim tempie, nie tracąc z oczu błysków latarek z przodu, szli schyleni, gotowi w każdej chwili uskoczyć w bok. Tamci też najwyraźniej nie do końca wiedzieli, gdzie iść. A może po prostu byli ostrożni.

Zatrzymali się, wobec czego Michał z kapitanem stanęli również.

– Ciekawe – mruknął Baliński. – Mówią po niemiecku, ale kogo stamtąd reprezentują?

Wroński chrząknął pytająco.

– Mogą być z wywiadu wojskowego, ale równie dobrze ze starych struktur, współpracujących z organizacjami postnazistowskimi. To właśnie specjalnie wyznaczeni i przeszkoleni agenci Stasi, wspierani przez byłych esesmanów, gestapowców oraz niektórych pracowników Abwehry od lat strzegli tajemnicy. A do takich zadań wybierano ludzi, których przodkowie mieli powiązania ze speckomandami SS. Tymi, które ukrywały ważne dokumenty.