Выбрать главу

– Taka konspiracyjna sitwa? Coś jak akta ODESSY?

– Mówisz o filmie czy prawdziwej historii? Tamten obraz to dziecinada w porównaniu z całą brutalną prawdą. Nazizm jest w tym kręgu przekazywany z ojca na syna, to gorsze niż zaraza. Chodźmy. Jeżeli przeżyjemy, wszystko ci wyjaśnię. Teraz cicho. I nie zapalaj latarki.

Ostrzeżenie padło w samą porę. Doszli do kolejnego skrzyżowania korytarzy. Wroński poczuł lekki przeciąg. Czyżby to znaczyło, że gdzieś te tunele mają otwory wentylacyjne?

Możliwe. Solidna robota.

Tym razem on zorientował się, że coś jest nie tak. Wyciągnął ręce, chwycił towarzysza za kaptur bluzy, pociągnął do tyłu, na siebie. Upadł, ciężar kapitana wyparł z niego dech. Pod plecami poczuł wszechobecne odłamki starych cegieł, które wbiły się boleśnie w kręgosłup. Z trudem powstrzymał jęk, ostatkiem sił przytrzymał Balińskiego, żeby ten nie narobił hałasu.

Leżeli długą chwilę bez ruchu.

Michałowi przypomniały się te wszystkie ciała o ubraniach zabrudzonych wapienno-ceglanym pyłem. Sam pewnie jest już nim porządnie uwalany. Wiele tutaj nie trzeba. Ponure miejsce na umieranie.

Na pewno każdy z odnalezionych nieboszczyków ginął w samotności, przerażony. Śmierć ma różne oblicza, ale to jest wyjątkowo okrutne. Nawet jeśli wszyscy mieli coś na sumieniu i sami byli gotowi zabijać bez wahania, umierać tutaj to coś strasznego.

Tymczasem z przodu ktoś się pojawił. Przystanął przyczajony, nasłuchujący. Mimo kompletnych ciemności Wrońskiemu zdawało się, że widzi zgęstek mroku o parę metrów od nich.

Wstrzymał oddech. Kapitan uczynił to samo.

Komisarz czuł, jak tamtemu wali serce. Sam też musiał mieć puls powyżej dwustu uderzeń na minutę, bo słyszał głośny szum w uszach.

Wreszcie tajemniczy człowiek poruszył się. Pomaszerował w stronę, gdzie znikli Niemcy.

Musiał doskonale orientować się w rozkładzie korytarzy, znać każdy ich centymetr, gdyż było słychać, że pomimo zupełnego braku światła nie potyka się, stąpa pewnie, bez wahania. Rany boskie, pomyślał Wroński, co to za miejsce? Pod poczciwym, dobrze znanym i spowszedniałym do imentu, pszennoburaczanym miastem znajdują się prawdziwe, rozległe katakumby. Labirynt korytarzy.

Gdyby miejscowi dziennikarze mogli tu teraz zejść. Taki Niwa zfajdałby się w majtki ze strachu. Ale przynajmniej miałby prawdziwy materiał, a nie kombinował tylko, jak z igły zrobić widły. miejsce?

Baliński przystanął. Z przodu dał się słyszeć podniesiony głos.

– Ruch jak na Marszałkowskiej w godzinach szczytu – szepnął.

– Raczej jak w metrze. To bardziej pasuje do otoczenia.

Niespodziewanie padł strzał. Wszystko ucichło. Wroński odruchowo schylił się. W takich podziemiach trudno określić, czy huk rozległ się tuż przy uchu, czy o kilkadziesiąt metrów dalej. Równie dobrze mógłby ktoś celować w niego.

Zaraz. celować? W ciemności?

Ale zanim myśl w całości przebiegła przez rozgorączkowany umysł, rozpętało się piekło. Odgłosy wystrzałów wypełniły zatęchłe powietrze.

– Koniec zabawy – rzucił Baliński.

Michał próbował przebić wzrokiem ciemności. Zdawało mu się, że dostrzega coś w rodzaju pomarańczowej łuny daleko z przodu, ale nie był pewien, czy to nie złudzenie. Tymczasem kapitan szczęknął zamkiem pistoletu. – Nie pchaj się tam. Nie masz broni. A poza tym któryś z nas powinien przeżyć. Zostań tu albo lepiej wracaj do studni i sprowadź pomoc. Jakąkolwiek. Teraz tajemnica nie ma znaczenia. Musimy położyć łapę na materiałach, choćby nie wiem co.

Ruszył do przodu, zdecydowanym gestem zatrzymując komisarza na miejscu. Natychmiast rozpłynął się w ciemności.

Michał przez mgnienie oka rozważał, co robić – pobiec jednak za Balińskim czy rzeczywiście posłuchać głosu rozsądku i wrócić do studni. To nie powinno być skomplikowane. Wystarczy iść po omacku zupełnie prosto, aż do rozwidlenia, a tam uważać, żeby nie wleźć w niewłaściwy korytarz.

Zanim jednak zdążył podjąć decyzję, sytuacja sama się rozwiązała. Za plecami usłyszał tupot. Jak mógł zapomnieć! Ten Marcus, zostawiony na straży podążał swoim na odsiecz. Promień latarki biegnącego mężczyzny wydobywał z ciemności ceglane ściany i sklepienie. Latał i drgał jak opętany, w rytm pospiesznych kroków.

Wroński nie miał szans umknąć.

Ale musiał coś zrobić. Tamten na pewno jest uzbrojony. Odruchowo chciał się rozejrzeć i ogarnął go pusty śmiech. Jak można rozglądać się w zupełnych ciemnościach! W desperacji położył się tuż przy ścianie, wtulił jak umiał najmocniej w ciasny kąt, nogami w stronę biegnącego, ręce wyciągnął daleko nad głowę, kryjąc twarz w ramionach, dłoń zacisnął na rękojeści latarki.

Przy odrobinie szczęścia tamten weźmie go za jakąś kłodę czy kupę gruzu, albo zupełnie nie zwróci uwagi na leżący kształt. A kiedy przebiegnie, będzie można go dopaść z tyłu. Trzeba go dopaść koniecznie! Przecież pierwsza osoba, na którą się natknie z przodu, to będzie Baliński.

Jednak nadzieja okazała się płonna. Marcus zatrzymał się. Przez uchylone szparki powiek Wroński widział wędrujący po nim snop światła. Czyżby za chwilę miał nastąpić koniec? Usłyszał pstryknięcie bezpiecznika. Teraz wystarczy delikatnie pociągnąć za spust.

Jednak strzał nie następował.

Zamiast tego poczuł szturchnięcie. No tak! Niemiec wziął go za trupa! Nie chce niepotrzebnie robić hałasu,inaczej dawno by strzelił. A teraz jedynie upewnia się, że znaleziony człowiek nie żyje. Ale zaraz może nabrać wątpliwości. Mocne kopnięcie w udo. To jeszcze można przeżyć. Ale jeśli teraz uderzy w brzuch albo głowę.

Znów szczęknięcie.

Ale tym razem bardziej metaliczne, brzęczące. Taki dźwięk wydaje tylko jedna rzecz – nóż sprężynowy. Nie ma już na co czekać. Tylko element zaskoczenia może uratować życie.

Światło latarki zadrgało. Marcus pochylił się.

Michał zacisnął pięść, nagarniając w nią wszechobecny pył, zmieszany z suchą ziemią. Tamten przyłożył mu ostrze do żeber. Już miał pchnąć, kiedy nagle natknął się na otwarte oczy domniemanego trupa.

Chwila zawahania wystarczyła.

Ręką uzbrojoną w latarkę Wroński wybił nóż. Było to tym łatwiejsze, że napastnik trzymał w tej samej dłoni razem sprężynowiec i własną lampkę.

Oba przedmioty upadły.

Pył i ziemię cisnął prosto w twarz Niemca. Tamten odskoczył, oślepiony. Światło padało skośnie z boku, dość dokładnie oświetlając ten odcinek korytarza.

Michał zerwał się, silnym kopnięciem trafił tamtego między nasadę dłoni i nadgarstek.

Pistolet poleciał szerokim łukiem.

Marcus próbował za wszelką cenę zetrzeć z oczu gryzącą zasłonę. Komisarz nie bawił się w skrupuły. Nie było na to czasu, a poza tym, tak samo jak w przypadku Flapa, wiedział, że przeciwnik nie dałby mu żadnych szans.

Uderzył go szpicem buta w brzuch. Niemiec zgiął się wpół, natykając się przy tym ruchu na rozpędzoną dolnym hakiem pięść, w której tkwił metalowy walec latarki.

Trzasnęła miażdżona chrząstka nosa, sucho strzeliła kość jarzmowa. Michał, pokonując wewnętrzny opór, chwycił małżowiny uszne prawie już nieprzytomnego człowieka, uniósł jego głowę i trzasnął z całej siły o kolano.

Poczuł, jakby nagle zwinne i sprężyste ciało zamieniło się w szmacianą lalkę.

Marcus z przeciągłym jękiem zwalił się na ziemię. Wroński podniósł nóż, szukał chwilę, wreszcie dostrzegł leżący o kilka kroków pistolet. Znajoma konstrukcja. Glock, ale nie siedemnaście, taki jaki mu skonfiskowali rano, tylko kompaktowa dziewiętnastka z krótszą lufą.