– Rozumiem. A ten się zna?
– Co głupio pytasz? Łap za kilof i zasuwaj. Nie mamy czasu. Już ja go dopilnuję.
– Ścianę mam rozwalić?
– Jaką ścianę? Esesmani nie mieli czasu kuć i maskować ścian. Prościej im było wykopać dół, a potem zrobić kamuflaż. Wala się tyle gruzu, że to była kwestia paru minut.
– To gdzie mam zacząć?
– Na środku i leć w każdą stronę. To nie boisko piłkarskie. W dwie godziny powinniśmy znaleźć. Pan kapitan zresztą pomoże. Prawda?
– Kiedy zacząłeś pracować dla KGB? – spytał Baliński.
– To niedobre pytanie. Powinno brzmieć, kiedy przeniknąłem do waszych struktur wywiadowczych. I nie dla KGB, ale GRU. Zwerbowali mnie jeszcze na studiach.
– Ty zabiłeś Janusza?
– Nie. Wiktor. On miał dyżur w ratuszu. A Darek oberwał i z mojej ręki, i z jego ręki. Ale nie jestem pewien, kto go dokładnie wykończył. Nie było możliwości dłubać w ranach po pociskach. Jak znam życie to Wiktor, lepiej strzela.
– Ale odpowiesz tak, jakbyś sam to zrobił.
Rozległ się nieprzyjemny rechot obu rosyjskich agentów.
Michał zdrętwiał, leżąc długi czas w tej samej pozycji. Oddałby wiele, żeby móc chociaż poruszyć prawą nogą, która dokuczała szczególnie. Zupełnie, jakby ktoś wbijał w nią wielką igłę. Miał poczucie, że wreszcie wytrzeźwiał. King Kong uważnie śledził poczynania Balińskiego.
Pistolet trzymał w pogotowiu. Co on przedtem powiedział? Że jest z brytyjskiego wywiadu? A kapitan zarzucił mu, że pracuje dla Rosjan. Właściwie wynika z tego, że Wiesiek jest pracownikiem wojskowego wywiadu Rosji od bardzo długiego czasu.
Dlaczego ktoś, kto urodził się Polakiem robi coś takiego? Tylko dla pieniędzy? Podobno Rosjanie potrafią wyłożyć sporo gotówki na działalność szpiegowską.
Tymczasem kapitan Wiktorem pracowali. Trupy zastrzelonych zostały przeniesione do jednego korytarza, żeby nie przeszkadzały.
Wrońskiego pozostawiono na razie w spokoju. Ale tylko patrzeć, jak się tutaj zbliżą i wytargają go gdzieś dalej. Do ogólnego stanu potwornej niewygody dołączał się pistolet, który uwierał w brzuch.
Wypadł mu z ręki przy upadku i znalazł się pod nim. Odbezpieczony, wystarczy sięgnąć i pociągnąć za spust. Ale jeśli się tylko ruszy, seria z pistoletu maszynowego rozpruje go na pół, jak tamtych nieszczęśników.
Gdyby zdarzyło się coś, co odwróci uwagę Flapa i jego pomagiera. A tak będzie musiał improwizować, jeśli zechcą go przenieść. Rosyjski agent może się przecież zorientować, że komisarz żyje.
Tymczasem Baliński wyprostował się.
– Coś jest – powiedział. – Jakiś dziwny pogłos.
Michał odetchnął z ulgą. Jeśli tego szukali, do niego już może nie dotrą.
Wiesiek gestem nakazał kapitanowi odejść, a jego miejsce zajął Wiktor. Odgarnął ziemię i gruz, uderzył styliskiem kilofa.
– Faktycznie. Jakby pusta przestrzeń pod spodem.
– Kuj!
Po kilku minutach agent wydobył na wierzch deski. Zajrzał, przyświecając sobie latarką.
– Całkiem duża komora. Dobrze się przygotowali.
– Niemcy zawsze lubili ryć w ziemi – zaśmiał się Flap. – Jeśli to takie duże, pewnie planowali schować tu więcej rzeczy, ale front szedł zbyt szybko, musieli się zwijać. Wskakuj, kapitanie. Sprawdzisz, czy nie ma jakiej miny albo innej cholery.
Baliński ostrożnie zszedł do dołu. Wynurzył się po chwili.
– Wygląda w porządku. Nie ma zabezpieczeń.
– Mam nadzieję, że dobrze sprawdziłeś, bo teraz będziesz ją wyciągał. Pomóż mu, Wiktor.
Rosjanin wskoczył do komory. Stękając z wysiłku wydobyli z Balińskim solidną drewnianą skrzynię z wojskowymi oznakowaniami i dużą swastyką.
– Z ziemi wylazły jeszcze jakieś kości – oznajmił Wiktor.
– Pozbyli się niewygodnych świadków – odparł Flap obojętnie. – Normalnie. Każdy by tak zrobił.
Oglądał z uwagą skrzynię. Wiktor tupnął niecierpliwie.
– Czas ucieka. Odbijać, szefie?
– Zgłupiałeś? A jeśli w środku jest bomba? Niemcy lubili takie zabawki. Skoro nic nie zostawili w przejściach, nie podłożyli w komorze, mogli zabezpieczyć samą skrzynię. Pan kapitan otworzy.
Baliński spojrzał ponuro.
– Nie wygląda na zaminowaną.
– Nie pytam jak wygląda tylko każę fachowo otworzyć. Nasz saper zginął, mówiłem przecież. A ty jesteś przeszkolony. Już!
Kapitan obejrzał uważnie skrzynię. Wyciągnął rękę. Wiktor podał mu łom. Baliński jednym uderzeniem zerwał kłódkę.
Ostrożnie uwolnił zasuwę ze skobla, powoli ją przesunął, a potem niespodziewanie gwałtownym ruchem podniósł wieko.
– Kurrrrwa – zaklął Flap – chcesz nas zabić, kutasie? A gdyby tam była mina? – urwał nagle. – Masz jednak jaja, kapitanie – zarechotał. – Liczyłeś, że może coś walnie i wypieprzy w powietrze nie tylko dokumenty, ale też nas? No to przeliczyłeś się. A teraz odejdź. Zobaczymy, co nam zostawili faszyści od von Brauna. Amerykańce z nerwów dostaną wysypki.
W tej chwili przy wejściu z korytarza, którym dotarli tu z Balińskim, pojawiła się jakaś postać. Niesamowite!
Wroński rzucił okiem z niedowierzaniem.
Faktycznie ruch w tych podziemiach jak na Wielkanoc w pałacu ślubów. Tym razem kto?
Człowiek słaniał się na nogach, musiał się oprzeć o ścianę. Potem ruszył przed siebie niepewnym krokiem. Wszedł w krąg światła. Zakrwawiona, zmiażdżona właściwie twarz, jedno oko zapuchnięte tak, że prawie go nie widać, chrapliwy, głośny oddech. Wroński domyślił się już. To bezwzględnie przez niego potraktowany Marcus.
Przybyły wyciągnął przed siebie rękę, szukając jakiegoś oparcia. King Kong zrozumiał ten gest jednoznacznie. Nie przyglądał się, czy intruz ma broń, ale posłał w jego stronę serię. Na jej końcu zamek szczęknął sucho. Koniec magazynka.
Wiktor natychmiast wziął na cel Balińskiego. Wtedy Michał zdecydował się działać.
Przetoczył się na bok, wyrwał spod siebie pistolet i skoczył. A raczej zamierzał skoczyć, bo ledwie się poderwał, legł znów jak długi. Prawa noga odmówiła posłuszeństwa, załamała się pod nim.
Poturlał się więc pod przeciwległą ścianę.
Pociski z pistoletu Wiktora uderzyły w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą leżał.
Ale komisarz już trzymał glocka pewnym chwytem, już naciskał spust. Celował najpierw we Flapa, widząc, że zdążył załadować broń i kieruje w jego stronę lufę. Trysnął z niej ogień.
Jednak rosyjski agent spóźnił się o ułamek sekundy. Michał wystrzelił pierwszy. King Konga rzuciło do tyłu, na ubraniu wykwitły wloty kul, a seria poszła obok Wrońskiego i po ścianie. Tymczasem Wiktor otworzył ogień.
Oddał dwa, może trzy strzały, ale nagle wrzasnął i wypuścił pistolet. Na jego rękach wylądował bowiem ciężki łom. Znów krzyknął, kiedy żelazo uderzyło go w goleń. Zaraz jednak umilkł, bo Baliński, korzystając z impetu nadanemu narzędziu, zawinął nim i opuścił je z góry, miażdżąc przeciwnikowi czaszkę. Nim Wroński stracił przytomność, zobaczył tryskający na wszystkie strony mózg.
Ocknął się z poczuciem dziwnej lekkości. Jakby opuścił ciało i unosił się nad nim. Wrażenie jednak zaraz minęło, a nadszedł przenikliwy ból w prawej nodze i prawym boku.
Baliński siedział na skrzyni, przeglądając jakieś pożółkłe papiery. Wroński widział druki zaopatrzone czarnym orłem z hakenkrojcem, o wielkich tłustych nagłówkach wydrukowanych nachalną szwabachą.
– Co to jest? – spytał.
Nie poznał własnego głosu. Przez wyschnięte, zawalone pyłem gardło wydobył się dziwny, chrapliwy wizg. Odchrząknął, chwilę kaszlał. Poczuł dotkliwy ból z lewej strony ciała i wilgoć na ustach. Otarł je. Na przegubie zobaczył rozmazaną krew. Rozbił sobie wargi albo przygryzł język. Gazowa lampa świeciła bardzo jasno. Widocznie kapitan rozkręcił ją na całą moc.