– Ale go załatwiłeś – przerwał kapitan. – Sam bym tego lepiej nie zrobił, a pamiętaj, że nas uczą brutalnych metod walki, jak unieszkodliwić przeciwnika najskuteczniej, jak wyeliminować.
– Nie wiem, czego was uczą, ale musiałem się przedtem przed nim bronić, a miał pistolet i nóż. Miałem się bawić w honorowy pojedynek zgodnie z przedwojennym kodeksem? Wyzwać go formalnie, wymienić wizytówki i polecieć po sekundantów?
– To by było zabawne – roześmiał się Baliński. – Ale on mógłby jednak tego nie zrozumieć.
– Teraz odpowiedz wreszcie. Dlaczego wyszedłeś z innymi? Mogłeś prysnąć.
Baliński spoważniał, przyjrzał się uważnie komisarzowi.
– Pewnie, że bym nie wylazł. Ale kiedy zobaczyłem ciebie, wiedziałem, że odsiecz już nie przyjdzie, a trzeba mieć rękę na pulsie. A poza tym domyśliłem się, że żyjesz. Byłem najbliżej i nie widziałem, żebyś oberwał.
– Ale chyba powinieneś… obowiązek.
– Ty ryzykowałeś życie dla mnie, a ja zaryzykowałem dla ciebie. Moja praca może być brudna jak stare wiejskie szambo, ale mimo wszystko trzeba przestrzegać pewnych zasad.
Milczeli przez dłuższy czas, każdy pogrążony we własnych myślach.
– Komendant wezwał kontrolę z województwa – powiedział wreszcie Baliński. – Wściekł się strasznie i na mnie, i na ciebie. Załapał w końcu, że nie mam wiele wspólnego z policją. Ty zacząłeś to podejrzewać już na początku, prawda? Byłem zbyt nieporadny.
Komisarz skinął głową na potwierdzenie.
– I co teraz? – zapytał.
– Będą grzebać. Na to nic nie poradzę. Sprawdzą wszystko to, czego nie sprawdziliby normalnie. Pewnie się nawet zorientują, że to za moją przyczyną twój szef próbował tuszować kwestię czy znalezieni nieboszczycy należą do serii zdarzeń.
Znów zapadła cisza.
– Przypuszczam – tym razem przerwał ją Wroński – że cała ta sprawa jest bardzo tajna. W ogóle jej niebyło, prawda? Żadnej strzelaniny w podziemiach, żadnych trupów, nic.
– To oczywiste. Mnie zasadniczo też w ogóle nie było. To znaczy każdy, kto zechce odnaleźć inspektora Marka Balińskiego, srodze się zawiedzie.
– Domyślam się. Ale gdybyś mógł odpowiedzieć na jedno pytanie.
– Wal śmiało.
– Jak się naprawdę nazywasz?
Kapitan zaczął się śmiać. Po chwili nagle spoważniał.
– Dobre pytanie. Czasem sam nie pamiętam. Ale tobie powiem. Jacek Bzowski. Kapitan Jacek Bzowski.
16
Z trudem wspinał się na drugie piętro komendy. Pierwszy dzień po chorobie. Według oficjalnych danych przebywał w klinice, owszem, ale nie wojskowej, tylko Akademii Medycznej, na Chałubińskiego. Przeszedł skomplikowaną operację usunięcia guza okrężnicy. Tak mówiły dokumenty, więc nikt tego nie próbował podważyć. To ciekawe, jak ważne są papiery. Nie tak dawno przecież rozmyślał na ten temat, a smutne wnioski znalazły teraz potwierdzenie w odniesieniu do jego osoby.
W zasadzie nieistotne, co wydarzyło się naprawdę. Liczy się pismo wypocone przez jednego z drugim gryzipiórka. Po kilku miesiącach pamięć ludzka blednie, a fikcja zamienia się w prawdę. To się chyba nazywa relatywizm.
Co dwa stopnie przystawał. Rana w udzie nie doskwierała specjalnie, ale cały czas ciągnęło w brzuchu. Nie ma się co dziwić. Dolny płat płuca, jelita i wątrobę miał jak sito. Kula weszła pod kątem i tylko dlatego nie oberwał jakimś odłamkiem w okolice serca, że impet poszedł w drugą stronę.
Wreszcie dowlókł się pod gabinet szefa. Sekretarka z chmurną miną wskazała drzwi.
Stary siedział jak zwykle rozwalony w fotelu, z obojętną miną dłubał wykałaczką w zębach.
– O, nasz bohater – uniósł brwi. – Witaj, komisarzu.
Michał rozejrzał się za jakimś krzesłem. Ale wszystkie stały pod ścianami. Komendant specjalnie tak to urządził. Wroński, niewiele myśląc, skierował się ku najbliższemu.
– Nie pozwoliłem usiąść – rzucił ostro stary.
– Mam to w dupie – mruknął komisarz. – Chory jestem, nie widać?
– Widać czy nie, jeszcze cię nie wylałem z pracy, żebyś bezkarnie występował przeciwko regulaminowi.
– A ja myślę, że już mnie wylałeś.
Komendant na chwilę zaniemówił.
– Nie wiedzia… – wykrztusił – nie wiedziałem, że jesteśmy na ty. Od kiedy?
– Od teraz. Przecież zostałem wezwany tylko po to, żebyś mi osobiście mógł wręczyć informację o dyscyplinarnym zwolnieniu.
– Ktoś ci powiedział?
– Po wizycie prawdziwego wydziału wewnętrznego nie mam złudzeń.
– Zgadza się – stary odzyskał rezon. Zaczął zaginać palce – Ukrycie dowodu to raz, skorumpowanie pracownika laboratorium w Warszawie to dwa. Tak, tak, pogrzebali w twoim komputerze i odtworzyli, co trzeba. Nie sformatowałeś dysku, więc specjalista bez trudu odtworzył wyrzucone dokumenty. Niesubordynacja i samowolne działanie, to trzy. Brak współpracy z przełożonymi, to cztery. Podejrzana obecność przy zabójstwie Walberga i znów zatajenie dowodów, to pięć. Gdyby nie jakieś naciski z samej góry, siedziałbyś teraz w areszcie. Wyliczać dalej?
– Nie trzeba. Daj ten papier i pozwól mi nie oglądać więcej twojego szlachetnego oblicza.
– W policji pracy już nie znajdziesz – sapnął z satysfakcją komendant.
– Nie zamierzam szukać.
– W tym mieś… mieście też nikt cię nie zatrudni.
– Jestem naprawdę zrozpaczony. Do widzenia. – Drzwi zamknął ostrożnie, cichutko, żeby przypadkiem nie stuknęły. Niech szef nie myśli, że go to wszystko cokolwiek obeszło.
Komendant długo jeszcze patrzył na puste krzesło. Potem trzasnął w klawisz interkomu.
– Pani Renato, nie ma mnie dla nikogo! Nikogo, ale to zupełnie!
Następnie wydobył z szafy butelkę i duży kryształowy kieliszek.
– Synu! – ojciec otworzył ramiona. – Rany boskie, gdzie byłeś tyle czasu? Komendant coś bredził o delegacji, a Magda w ogóle nie chciała z nami gadać. Między wami koniec, czy co?
Wroński przymknął oczy. Ją też na pewno zobowiązano do milczenia.
– Nie wiem, tato. Ale myślę, że tak. Wyprowadziła się ostatecznie.
– Jak ty wyglądasz? – matka stanęła w progu, załamała ręce. – Chodź, siadaj. Zjesz coś? Na pewno zjesz.
Zanim zdążył odpowiedzieć, popędziła do kuchni. Po chwili przed Michałem stał talerz z parującym bigosem, szklanka herbaty, a ojciec nalewał piwa w szklanki.
– Mamo – uśmiechnął się. – Przeszedłem poważną operację.
– Co się stało?
– Oficjalnie miałem raka. Ale naprawdę byłem ranny. W tajnej akcji. Tylko tyle mogę powiedzieć, a wy musicie tę informację zostawić dla siebie. To dlatego nie dawałem znaku życia. A mój szef wielkie gówno o tym wiedział. Jakkolwiek by było i na cokolwiek bym miał ochotę, mogę najwyżej wypić herbatę. Gorzką. A z jedzenia jeszcze przez miesiąc chleb, serek i rosół z manną.
– Zaraz zrobię!
Matka znów zniknęła w kuchni. Ojciec patrzył z troską.
– Co ci się właściwie stało?
Michał westchnął. Jakżeby chciał powiedzieć mu wszystko, a nie może podać nawet paru szczegółów.
– Może kiedyś, tato, będę mógł coś powiedzieć. A może nigdy.
– Rozumiem. Ale nie wpakowałeś się w kłopoty, w jakąś sytuację bez wyjścia?
Uśmiechnął się, położył rękę na ramieniu ojca.
– Nie ma sytuacji bez wyjścia. Tego przynajmniej nauczyłem się ostatnio.
– Zmieniłeś się synu.
Tak, pomyślał Michał, zmieniłem się. Każdy by się zmienił po podobnych przeżyciach. Ciekawe jak taki Baliński. to jest Bzowski radzi sobie po akcjach. Przecież traci partnerów, kolegów, przyjaciół.