Выбрать главу

Zamyślona, wsparłszy głowę o dłonie, nie zauważyła, kiedy mrok zatarł jej odbicie w lustrze. Dalej siedziała pochylona nad toaletą. Nagle posłyszała bliski głos Litowki.

– Co ty, śpisz?

Drgnęła.

– Zapal lampę – mruknął.

Gdy rozjaśniło się, zmrużył oczy. Anna nie odwracała się. Światło płytkim półkręgiem padało jej na twarz. Chcąc zasłonić się, podniosła dłonie do włosów i wolno je poprawiła. Litowka milczał oparty o drzwi. Czuła na sobie jego ciężkie spojrzenie. Z pierwszych słów domyśliła się, że musiał dużo wypić. Wolała, żeby mówił. Milczenie gorzej ciążyło. Niosło zapowiedź najgorszego. Poprosiła:

– Daj mi papierosa.

Podłoga skrzypnęła pod jego grubymi butami. Anna odruchowo skurczyła się. Dreszcz przebiegł jej po plecach. Miała wrażenie, że za chwilę spadną na nią twarde uderzenia. Ale Litowka zatrzymał się obok, wyjął z kieszeni pudełko i rzucił na toaletę. Chciwie zapaliła.

Tymczasem Litowka rozglądał się po pokoju. Wreszcie znowu na niej spoczął jego wzrok. Wsunął ręce w kieszenie, stał rozkraczony, lekko kołysząc się.

– Pokaż się! – rozkazał.

Posłusznie, zacisnąwszy wargi, żeby ukryć ich drżenie, odwróciła się. Przypatrzył się uważnie. Trwało to nieskończenie długo.

– Kiedy będziesz gotowa? – spytał wreszcie.

Spróbowała uśmiechnąć się.

– O, zaraz, za kwadrans najdalej.

– No, zobaczymy… Niedługo przyjdzie Jabłoński.

– Wiem.

– No więc!

Odsunął od stołu krzesło i usiadł. Miała go teraz za sobą, lecz w lustrze widziała jego postać wyrastającą w głębi szerokimi barkami i kwadratową głową, której pochylenie odsłaniało szyję o grubych, krwią nabiegłych żyłach.

Od razu domyśliła się, że rozmowa nie została skończona. Ale ponieważ Litowka milczał, szybko, żeby nie tracić czasu, zaczęła wycierać ręcznikiem świecącą, przetłuszczoną skórę na twarzy. Nie spuszczała jednak oczu z lustra. Pomiędzy jej pośpiesznymi ruchami odbicie Litowki trwało nieruchome. Wreszcie usłyszała jego chrapliwy głos.

– Ty, słuchaj… Roman znowu dał o sobie znać.

– Roman?

– No…

Była tak zaskoczona, iż machinalnie, nie zastanawiając się, spytała:

– Gdzie? Tutaj?

Litowka zerwał się z rzadką u niego gwałtownością.

– Zwariowałaś? Tego jeszcze brakowało!

Odwróciła lekko głowę.

– Boisz się go?

Teraz dopiero pod jej ironicznym, jak mu się wydawało, spojrzeniem, Litowka zorientował się, że zdradził nurtujące go uczucia. Był jednak całą rozmową z Nawrockim zbyt wzburzony, aby panować nad sobą.

– To moja rzecz – warknął.

Twarz nabiegła mu krwią, pochylił głowę i ramiona, podobny do byka gotującego się do uderzenia. Wyczuła, że nie należy go teraz drażnić.

– Nie rozumiesz żartów – powiedziała pojednawczo.

– Jeśli to ma być żart – odburknął.

Ale ton Anny podziałał na niego uspokajająco, bo usiadł z powrotem. Przez chwilę milczeli. Wreszcie urywanymi zdaniami, jakby każde słowo napotykało w nim wewnętrzny opór, zaczął opowiadać, czego dowiedział się od Nawrockiego. Gdy skończył, znowu zaległa cisza. Anna o nic nie pytała. Pochylona nad lustrem, machinalnie powlekając usta szminką, myślała, czy i tym razem szczęście nie opuści Romana. Wspomniała jego sylwetkę. O nie! Trudno byłoby sobie wyobrazić Romana za kratami, w szarym, więziennym drelichu, z ogoloną głową. To wszystko. Bo w istocie było jej najzupełniej obojętnym, czy Roman wymknie się obławie, czy wpadnie. Miesiące przeżyte z nim nie rzucały na chwilę obecną żadnego znaku. Były epizodem, który czas zatarł, jak deszcz zmywa z ziemi ślady kroków. Pustka.

Tymczasem Litowka walczył z potrzebą mówienia. Zdawał sobie sprawę, że nie powinien zwierzać się przed Anną z pewnych dawnych spraw. Ale w stanie, w jakim się teraz znajdował, świadomość ta zbyt słabo działała, aby nakazała mu przewidującą wszystkie możliwości czujność. Strach nie wybiera: gdy nie ma przyjaciół – popchnie w pierwsze ramiona, choćby należały do wroga.

Na dworze wichura wzmagała się. Ściemniło się prawie zupełnie. Nagle rozległ się brzęk szyby, jakby ktoś ręką pchnął ramę okienną. Litowka drgnął. Spojrzał w tamtą stronę i dopiero teraz zobaczył, że okiennica jest otwarta. Wstał szybko, zaparł ją żelaznym prętem. Potem uchylił drzwi do gospody i rzucił okiem na izbę. Chłopi już poszli. Była pusta, słabo oświetlona zwisającą z sufitu lampą, pełna chybotliwych cieni po kątach. Koło bufetu czaił się Makarek. Ujrzawszy Litowkę we drzwiach zatrzymał się i bystro spojrzał zielonymi oczami.

– Poszedł! – mruknął Litowka.

Zostawił drzwi lekko uchylone i wrócił na swoje miejsce.

– Widzisz – zaczął – z Romanem to tak jest… nie rozeszliśmy się dobrze, nie można powiedzieć. Wiesz, jak to bywa. Dzisiaj tak, jutro inaczej. Rozrachunki, tego… rozumiesz?

Anna milczała, opuściła tylko dłonie na kolana, siedziała nieruchoma. Litowka odetchnął głęboko. Chrapnęło mu w gardle. Zatarł ręce.

– Jemu może zdawać się, że go wykiwałem… gdyby wiedział, że tu mieszkam, Burak mógł mu powiedzieć o mnie…

Nie potrzebował dalej mówić. Domyśliła się całej historii. Jasne teraz było, skąd znalazły się pieniądze na ten dom, sklep i ziemię. Ale cóż? Nie było to żadną niespodzianką. Zdziwiła się tylko, że ją niczym ta wiadomość nie poruszyła. Właściwie powinna by się cieszyć strachem i niepewnością Litowki. Nie czuła jednak niczego, co by choć za ułamek radości mogło uchodzić. Była znużona, to wszystko. Znużona zmęczeniem fizycznym, zwierzęcym, wyprutym z jakichkolwiek uczuć, chęci, pożądań.

Ostatnio coraz częściej wpadała w taki nastrój. Nie chciała go. Ale nie chciała wówczas tylko, gdy był poza nią. W nim nie istniało tak lub nie. Czasem, gdy budziła się w środku nocy przy boku przygodnego kochanka, ogarniało ją przerażenie, tak nagle jasnym się dla niej stawało, iż w chwili zdawałoby się wykluczającej samotność była w rzeczywistości nie do wyrażenia samotna. Samotna samotnością najokrutniejszą, którą każdy człowiek musi raz przeżyć, choćby to miało na niego spaść dopiero w godzinie śmierci. „Ale czyż istnieje w życiu człowieka cokolwiek niezwykłego – myślała nieraz – co by jednocześnie nie zbliżało ku śmierci? Przy pewnym natężeniu uczuć, lub przy zamieraniu ich zbyt bezwzględnym, zawsze śmierć zagląda nam w oczy”.

Przemknęło jej przez głowę szybkie wspomnienie: przed bardzo wielu latami przeżyła to odkrycie po raz pierwszy. Nie zdążyła cofnąć się. Zanim zdała sobie sprawę z czasu i z miejsca tej chwili, ujrzała mroczny korytarz, którym biegła na dźwięk dzwonka, drzwi otwierane, nagłe rozwidnienie się, a na schodach w pełnym świetle padającym z okna na półpiętrze postać młodego legionisty. Jednocześnie przypomniała sobie, że w kilka tygodni później mówiła patrząc w oczy Pawła Siechenia: „Kiedy zobaczyłam cię wtedy po raz pierwszy, stało się ze mną coś, czego jeszcze nigdy nie przeżyłam. Zanim spytałeś się, czy tu mieszkają państwo Podhaliczowie, patrzyłeś na mnie chwilę, pamiętasz? To trwało bardzo krótko, ale mnie się wydało nieskończenie długo. Nie zdążyłam nawet dobrze ci się przyjrzeć. Spostrzegłam tylko, że jesteś bardzo blady i masz smutne oczy. Tylko tyle. Ale w ciągu tej sekundy, zanim usłyszałam twój głos, wydało mi się, że umieram. Nie, nie! – zaprzeczyła szybko widząc pytanie w jego spojrzeniu. – To nie było bolesne uczucie. Radosne też nie… – dodała po chwili. – Tego w ogóle nie da się nazwać”. I jeszcze raz tamtego dnia przeżyła owo uczucie zamierania, gdy zdaje się, że dawne życie uciekło, a nowe nie zdążyło jeszcze nadejść. Było to wieczorem, na chwilę przed zaśnięciem. Z krótkiej rozmowy wiele dowiedziała się o nowym lokatorze swoich opiekunów. Przydzielono mu u nich kwaterę. Był porucznikiem drugiej brygady. Niedawno, podczas walk w Karpatach, został ciężko ranny, otrzymał postrzał w lewe płuco. Właśnie wczoraj opuścił szpital, lecz do całkowitego wyzdrowienia było mu jeszcze daleko, nie wiedział nawet, kiedy będzie mógł wrócić na front… Gdy leżała w ciemnościach z zamkniętymi oczami, słyszała za ścianą kroki porucznika. Nagle ucichły. I wtedy, ale jakby we śnie i dlatego silniej jeszcze, przeżyła uczucie podobne do tego, które ją przeniknęło w południe stojącą w otwartych drzwiach.