Выбрать главу

– Czternaście.

– Oho! To pewnie już i na dziewczyny chodzisz?

Michaś poczerwieniał.

– No, przyznaj się śmiało! To wstyd, żebym cię potrzebował zachęcać. Możesz być spokojny, ani słowa nie powtórzę twemu opiekunowi. Na pewno myśli, że jesteś jeszcze niewiniątkiem, co? Zostawmy więc staruszka przy tych złudzeniach. A może naprawdę jesteś niewinny, hm? Chociaż nie wydaje mi się. Chłopcy w twoim wieku i z takimi anielskimi twarzyczkami nie marnują czasu. Jak sądzisz?

– Nie wiem, proszę pana – szepnął Michaś.

Seweryn zmrużył złośliwie oczy. Ta niespodziewanie zaimprowizowana rozmowa zaczynała go bawić. Uznał, że doskonale trafił nie zastając proboszcza w domu. Zamiast nudnej i nieskładnej gadaniny (cóż za pomysł wybierać się z wizytą na plebanię) znalazł nieoczekiwaną rozrywkę.

– Co powiedziałeś? – spytał udając, że nie dosłyszał.

Chłopiec spuścił powieki.

– Nie wiem, proszę pana – powtórzył jeszcze ciszej.

– Tylko bez blagi, mój kochany! Cóż to za wykręty? Nie umiesz mówić po prostu?

Michaś podniósł głowę, lecz gdy spotkał się z wzrokiem Gejżanowskiego, zadrżał. Czuł, że powinien natychmiast odejść. Zabrakło mu jednak odwagi, aby uczynić stanowczy krok.

Seweryn siedział w pełnym świetle lampy, czuł się jak u siebie w domu. Rzucił czapkę na stół, rozpiął płaszcz, jego oczy mimo pozoru zachęcającego przyjaźnie uśmiechu stawały się coraz ciemniejsze, jak cień zasnuwał je połysk szklany i okrutny.

Wiatr w ogrodzie ucichł. Była cisza. Jedynie lekki i cienki szum snuł się za oknem.

Nagle Michaś zdecydował się. Oderwał się od ściany i niezgrabnie, jakby splątanymi krokami ruszył w stronę drzwi. Ale w połowie drogi zatrzymał go głos Gejżanowskiego.

– A to co znowu, uciekasz? Chodź no tutaj, przyjacielu!

Chłopiec odwrócił się posłusznie.

– Bliżej… O tak! Cóż za ponure spojrzenie? Można by pomyśleć, że chcą cię tu co najmniej zamordować. Ładny z ciebie numer. Dlaczegóż to, powiedz mi, chciałeś dać drapaka?

Gdy Michaś szepnął coś o lekcjach, Gejżanowski skrzywił się lekceważąco.

– O to niech głowa cię nie boli. Lekcje nie uciekną. Matoły tylko kują się lekcji, a ty chyba do nich nie chcesz się zaliczać? Więc, mój mały, uspokój się, usiądź sobie na krzesełku, o tak, tu na wprost mnie, żebym cię widział. Śmieszny z ciebie chłopiec! Zaczyna się z tobą rozmowę jak z dorosłym człowiekiem, a ty boczysz się i jakieś fantazje urządzasz. Powinieneś się wstydzić. A może… – Seweryn zmrużył porozumiewawczo oko – możeś ty naprawdę jeszcze nigdy… co?

Michaś milczał i bez ruchu, sztywno wyprostowany siedział na brzeżku krzesła. Zamęt myśli, gwałtowny i natarczywy, odsunął na dalszy plan chęć odejścia. Zdawał sobie doskonale sprawę, o czym mówi Gejżanowski. Czemu jednak tak głupio się znalazł? W szkole chłopcy w jego wieku rozprawiali o tych rzeczach swobodnie i bez żadnych obsłonek. Widocznie tak należało. Cóż jednak miał odpowiedzieć? Uczuł nagle żal, że się nie może zwierzyć Gejżanowskiemu z jakiejś przygody. Zaczął wstydzić się swego milczenia i pomyślał z przykrością, że młody dziedzic wyniesie o nim złe wrażenie. Jakąż okazję stracił! Potraktowano go jak dorosłego, tymczasem zachował się śmiesznie i niedorzecznie dziecinnie. Pod wpływem tych myśli znikła w nim nieufność do Gejżanowskiego. Wydał mu się prosty i naturalny.

Seweryn od razu uchwycił zmianę w nastroju Michasia. Jeszcze nie wiedział dokładnie, na czym polegała, jednak instynkt podpowiedział mu, że szła w pożądanym kierunku. „Najodpowiedniejszy zatem moment – przemknęło mu przez głowę – aby chłopaka uświadomić. Postanowił opowiedzieć mu szczegółowo o swoim pierwszym przeżyciu erotycznym. Miał wtedy akurat trzynaście lat, partnerka, córka ogrodnika, była zaledwie o rok starsza. Olśniła go własna pomysłowość. „Trzeba przyznać – pomyślał – że porządny ze mnie drań!” To stwierdzenie sprawiło mu przyjemność. Aby była większa, wydało mu się, że ogarniają go skrupuły. Podobny stan zwykł nazywać „maleńkim rozdarciem wewnętrznym”. I ledwie przypomniał sobie to określenie, już wierzył, że się istotnie waha. Mimo to wiedział, iż właśnie z powodu tego wahania uczyni wszystko, co zamierzył.

Przebiegł palcami po stole krótki pasaż i spojrzał z ukosa na Michasia.

– No, mój kochany, jeżeli naprawdę jesteś jeszcze niewinny, to nie wiem, czy mogę ci coś powiedzieć? Nie chciałbym cię zgorszyć.

Michaś znowu poczerwieniał.

– A widzisz! Już teraz, choć nic jeszcze nie powiedziałem, rumienisz się jak panienka.

– To nie dlatego – ośmielił się zaprzeczyć chłopiec.

– Co nie dlatego?

Michaś zawahał się, jakby nie mógł znaleźć odpowiednich słów. Wreszcie powiedział:

– Wcale się nie wstydzę.

– Nie wstydzisz się! No, to świetnie! Nareszcie rozsądne słowo! Widzę, że dogadamy się. Co tu mówić, pierwsze wrażenie mnie nie omyliło. Znasz przysłowie o cichej wodzie?

Michaś spojrzał pytająco.

– Jak nie znasz, to wszystko jedno. Głupstwo!

Ogarniało go coraz większe podniecenie, ów niepokój, który zawsze się w nim odzywał, gdy wiedział, że zło może być posłuszne jego woli, kiedy mógł je obserwować w zwolnionym działaniu, w sączeniu się kropla po kropli, podobne truciźnie pozornie kuszącej, a dopiero po chwili zniekształcającej rysy twarzy. Przypomniało mu się, że ulubionym jego zajęciem w latach chłopięcych było mordowanie wszystkich napotkanych po drodze stworzeń: muchy odarte ze skrzydeł wbijał na szpilkę i trzepocące się podpalał, rozdeptywał motyle, ostrą laską przygważdżał żaby, zabijał jaszczurki i świerszcze, rozkopywał i burzył mrowiska. Kiedy w dwunastym roku życia otrzymał od ojca flower, rozpoczął systematyczne tępienie wiewiórek. Najwięcej jednak zadowolenia dał mu pewien dzień późnego lata, gdy przyczaiwszy się w rowie koło słupów telegraficznych zastrzelił jaskółkę. Po raz pierwszy odczuł wówczas cierpką radość towarzyszącą łamaniu uświęconych zwyczajów.

I w tym momencie pomyślał, że niedaleka być może jest chwila, kiedy w Michasiu, z pewnością nie splamionym dotychczas żadnym brudnym uczynkiem, odezwie się okrucieństwo. Kogóż może to ominąć? Kogo stać, aby zdołał wyłamać się z ogólnego prawa natury? Gdyby nie lęk przed doraźną karą, któż by nie zabijał, kto umiałby osłonić się przed pokusami, które pragną karmić się złem? Wtem uczuł, że jednocześnie z tymi myślami, niby w innej rzeczywistości, istniał w nim jakiś nieokreślony i nieuchwytny głos. Miał takie wrażenie, jakby czegoś zapomniał.

Poderwał się z krzesła nieopanowanym ruchem i tak szybko cofnął się w stronę okna, że nie zauważył nawet, kiedy Michaś także wstał. Wzrok jego przykuł duży krzyż odcinający się od pobielanej ściany ciemnym, chropowatym drzewem. Sewerym zdziwił się, że dopiero teraz go dostrzegł. Chociaż krzyż wisiał na wprost wejścia, dokładnie pamiętał, iż gdy wszedł do pokoju, ściana wydała mu się pusta.

Po krótkiej ciszy nowe natarcie wiatru zabrzmiało wzmożonym natężeniem, jakby spętane nocne siły wszystkie razem zerwały się z uwięzi i podobne skrzydlatym szatanom spadły gniewnym kłębowiskiem na ziemię.

Seweryn drgnął. Zdał sobie nagle sprawę, jaki to głos przed chwilą dawał w nim o sobie znać. Usłyszał wyraźnie słowa, których kiedyś, gdy przystępował po raz pierwszy do komunii, uczył się na pamięć: „Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój, ale rzeknij słowo, a będzie zbawiona dusza moja.” Usłyszał to zdanie nasycone tym samym przelotnym wzruszeniem, z jakim je wówczas za kapłanem powtarzał. Ujrzał biały ornat triumfujący czerwienią krzyża, złoty kielich a wyżej monotonny nieomal dotykalny szept księdza: „Corpus Domini nostri Jesu Christi custodiat animam tuam in vitam aeternam.”