Wydawszy pieniądze począł szukać roboty, i wtedy-trafiła się rzecz dziwna.
Kupcy nie dali mu roboty, gdyż był uczonym, a uczeni nie dali mu także,
ponieważ był eks-subiektem. Został tedy, jak Twardowski, uczepiony między
niebem a ziemią. Może rozbiłby sobie łeb gdzie pod Nowym Zjazdem, gdybym
od czasu do czasu nie przyszedł mu z pomocą.
Strach, jak ciężkim było jego życie. Zmizerniał, sposępniał, zdziczał...Ale nie
narzekał. Raz tylko, kiedy mu powiedziano, że dla takich jak on nie ma tu
miejsca, szepnął:
- Oszukano mnie...
W tym czasie umarł Jaś Mincel. Wdowa pogrzebała go po chrześcijańsku, przez
tydzień nie wychodziła ze swych pokojów, a po tygodniu zawołała mnie na
konferencję.
Myślałem, że będziemy mówili z nią o interesach sklepowych, tym bardziej że
spostrzegłem butelkę dobrego węgrzyna na stole. Ale pani Małgorzata ani
zapytała o losy sklepu. Zapłakała na mój widok, jakbym jej przypomniał tydzień
temu pochowanego nieboszczyka, i nalawszy mi wina spory kieliszek rzekła
jękliwym głosem:
- Kiedy zgasł mój anioł, myślałam, że tylko ja jestem nieszczęśliwa...
- Co za anioł? - spytałem nagłe. - Może Jaś Mincel?... Pozwoli pani, że choć
byłem szczerym przyjacielem nieboszczyka, nie myślę jednak nazywać aniołem
osoby, która nawet po śmierci ważyła ze dwieście funtów...
- Za życia ważył ze trzysta... słyszałeś pan? - wtrąciła niepocieszona wdowa.
Wtem znowu zasłoniła twarz chustką i rzekła szlochając: - O pan nigdy nie
będziesz miał taktu, panie Rzecki... O! co za cios!... Prawda, że nieboszczyk,
dokładnie mówiąc, nigdy nie był aniołem, osobliwie w ostatnich czasach, ale
zawsze straszne spotkało mnie nieszczęście... Nieopłakane, niepowetowane!...
- No, przez ostatnie pół roku...
- Co pan mówisz - pół roku?... - zawołała. - Nieszczęśliwy mój Jaś był ze trzy
lata chory, a z osiem... Ach, panie Rzecki! Iluż nieszczęść w małżeństwie jest
źródłem to okropne piwo... Przez osiem lat, panie, jakbym nie miała męża... Ale
co to był za człowiek, panie Rzecki!...Dziś dopiero czuję cały ogrom mego
nieszczęścia...
- Bywają większe - odważyłem się wtrącić.
- O tak! - jęknęła biedna wdowa. - Ma pan zupełną rację, bywają większe
nieszczęścia. Ten na przykład Wokulski, który podobno już wrócił... Czy
prawda, że dotychczas nie znalazł żadnego zajęcia?
- Najmniejszego.
- Gdzież jada? gdzie mieszka?... - Gdzie jada?... Nie wiem nawet, czy w ogóle
jada. A gdzie mieszka?... Nigdzie.
293
- Okropność! - zapłakała pani Małgorzata. - Zdaje mi się-dodała po chwili - że
spełnię ostatnią wolę mego kochanego nieboszczyka, jeżeli poproszę pana,
ażebyś...
- Słucham panią.
- Ażebyś dał mu mieszkanie u siebie, a ja będę wam przysyłać na dół po dwa
obiady, dwa śniadania...
- Wokulski tego nie przyjmie - odezwałem się. Na to pani Małgorzata znowu w
płacz. Z rozpaczy po śmierci męża wpadła nawet w taki gniew zapalczywy, że
nazwała mnie ze trzy razy niedołęgą, człowiekiem nie znającym życia,
potworem... Nareszcie powiedziała mi, żebym poszedł precz, gdyż ona sama da
sobie radę ze sklepem. Potem przeprosiła mnie i zaklęła na wszystkie
sakramenta, abym nie obrażał się za słowa, które jej żal dyktuje.
Od tego dnia bardzo rzadko widywałem się z naszą pryncypałową. W pół roku
zaś później Stach powiedział mi, że... żeni się z panią Małgorzatą Mincel.
Popatrzyłem na niego... Machnął ręką.
- Wiem - powiedział - że jestem świnia. Ale... jeszcze najmniejsza z tych, jakie
tu u was cieszą się publicznym szacunkiem.
Po hucznym weselu, na którym (nie wiem nawet skąd) znalazło się mnóstwo
przyjaciół Wokulskiego (a jedli, bestie!... a pili zdrowie państwa młodych -
garncami!...), Stach sprowadził się na górę, do swojej żony. O ile pamiętam, za
całą garderobę miał cztery paki książek i naukowych instrumentów, a z mebli -
chyba tylko cybuch i pudło na kapelusz.
Subiekci śmieli się (naturalnie po kątach) z nowego pryncypała; mnie zaś było
przykro, że Stach tak od ręki zerwał ze swoją bohaterską przeszłością i
niedostatkiem. Dziwna bowiem jest natura ludzka: im mniej sami mamy
skłonności do męczeństwa, tym natarczywiej żądamy go od bliźnich.
- Sprzedał się starej babie - mówili znajomi - ten niby to Brutus... Uczył się,
awanturował się i... kłap!...
W liczbie zaś najsurowszych sędziów znajdowali się dwaj odpaleni konkurenci
pani Małgorzaty.
Stach jednakże bardzo prędko zamknął ludziom usta, ponieważ od razu wziął się
do roboty. Może w tydzień po ślubie przyszedł o ósmej rano do sklepu, zajął
przy biurku miejsce nieboszczyka Mincla i obsługiwał gości, rachował,
wydawał resztę, jak gdyby był tylko płatnym subiektem. Zrobił nawet więcej, bo
już w drugim roku wszedł w stosunki z moskiewskimi kupcami, co bardzo
korzystnie oddziałało na interesa. Mogę powiedzieć, że za jego rządów potroiły
się nasze obroty.
Odetchnąłem widząc, że Wokulski nie myśli darmo jeść chleba; a i subiekci
przestali się uśmiechać przekonawszy się, że Stach w sklepie więcej pracuje niż
oni, i w dodatku - ma jeszcze niemałe obowiązki na górze. My odpoczywaliśmy
przynajmniej w święta; podczas gdy on, nieborak, właśnie w święto od rana
musiał brać żonę pod pachę i maszerować - przed południem do kościoła, po
południu - z wizytami, wieczorem do teatru.
294
Przy młodym mężu w panią Małgorzatę jakby nowy duch wstąpił. Kupiła sobie
fortepian i zaczęła uczyć się muzyki od jakiegoś starego profesora, ażeby - jak
mówiła - „nie budził w Stasieczku zazdrości”. Godziny zaś wolne od fortepianu
przepędzała na konferencjach z siewcami, modystkami, fryzjerami i dentystami
robiąc się przy ich pomocy co dzień piękniejszą. A jaka ona była tkliwa dla
męża!... Nieraz przesiadywała po kilka godzin w sklepie, tylko wpatrując się w
Stasiulka. Dostrzegłszy zaś, że między kundmankami trafiają się przystojne,
cofnęła Stacha z sali frontowej za szafy i jeszcze kazała mu zrobić tam budkę, w
której, siedząc jak dzikie zwierzę, prowadził księgi sklepowe.
Pewnego dnia słyszę w owej budce straszny łoskot... Wpadam ja, wpadają
subiekci... Co za widok!... Pani Małgorzata leży na podłodze przywalona
biurkiem i oblana atramentem, krzesełko złamane, Stach zły i zmieszany...
Podnieśliśmy płaczącą z bólu jejmość i z rozmaitych jej półsłówek
domyśliliśmy się, że to ona sama narobiła tego rwetesu usiadłszy niespodzianie
na kolanach mężowi. Kruche krzesło złamało się pod dubeltowym ciężarem, a
jejmość chcąc ratować się od upadku chwyciła za biurko i z całym kramem
obaliła je na siebie.
Stach z wielkim spokojem przyjmował hałaśliwe dowody małżeńskiej czułości,
na pociechę topiąc się w rachunkach i korespondencjach kupieckich. Jejmość
zaś, zamiast ochłonąć, gorączkowała się coraz bardziej; a gdy jej małżonek,
znudzony siedzeniem czy też dla załatwienia jakiego interesu, wyszedł kiedy na
miasto, biegła za nim... podpatrywać, czy nie idzie na schadzkę!...
Niekiedy, osobliwie podczas zimy, Stach wymykał się na tydzień z domu do
znajomego leśnika, polował tam całe dnie i włóczył się po lasach. Wówczas
pani już trzeciego dnia jechała w pogoń za swym kochanym zbiegiem, chodziła
za nim po gąszczu i w rezultacie - przywoziła chłopa do Warszawy.
Przez dwa pierwsze lata tego rygoru Wokulski milczał. W trzecim roku począł
co wieczór zachodzić do mego pokoju na gawędkę o polityce. Czasami, gdyśmy
się rozgadali o dawnych czasach, on obejrzawszy się po pokoju nagle urywał
poprzednią rozmowę i zaczynał jakąś nową:
- Słuchaj mnie, Ignacy...