Выбрать главу

stronach naród, ledwie można przejechać czwórkami, a w oknach i na balkonach

kobiety... Jakie kobiety, panie Rzecki!...Każda ma w ręku bukiet z róż. Ci,

którzy stoją na ulicy, ani pary z ust...bo Austriacy blisko... Ale tamte, co na

balkonach, skubią, panie, swoje bukiety i spoconych, pyłem okrytych kirasjerów

zasypują listkami z róż jak śniegiem... Ach, panie Rzecki, gdybyś widział ten

śnieg: amarantowy, różowy, biały, i te ręce, i te Włoszki... Pułkownik tylko

dotykał ręką ust na prawo, i na lewo słał pocałunki. A tymczasem śnieg

różanych listków zasypywał złote kirysy, hełmy i parskające konie... Na domiar

jakiś stary Włoch, z krzywym kijem i siwymi włosami do kołnierza, zastąpił

drogę pułkownikowi. Schwycił za szyję jego konia, pocałował goi krzyknąwszy:

Eviva Italia!, padł trupem na miejscu... - Taka była nasza wigilia przed

Magentą! To mówił eks-obywatel, a z oczu spływały mu łzy na poplamiony

surdut.

- Niech mnie diabli wezmą, panie Wirski! - zawołałem - jeżeli Stach nie odda

panu darmo tego mieszkania.

- Sto osiemdziesiąt rubli dopłacam! - szlochał rządca.

Obtarliśmy oczy.

- Panie- mówię - Magenta Magentą, a interes interesem. Może przedstawisz

mnie pan kilku lokatorom. - Chodź pan - odpowiedział rządca zrywając się z

obdartego fotelu. - Chodź pan, pokażę panu najosobliwszych...

Wybiegł z saloniku i wtykając głowę do drzwi, zdaje mi się kuchennych,

zawołał:

- Maniu! ja wychodzę... A z tobą, Wicek, obrachujemy się wieczorem...

- Ja nie gospodarz, żeby się tatko ze mną rachował - odpowiedział mu dziecięcy

głos.

- Daruj mu pan - szepnąłem do rządcy.

- Akurat!... - odparł. - Nie zasnąłby, gdyby nie dostał wałów. Dobry chłopak -

mówił - sprytny chłopak, ale szelma!...

Wyszliśmy z mieszkania i zatrzymaliśmy się przede drzwiami obok schodów.

Rządca ostrożnie zapukał, a mnie wszystka krew uciekła z głowy do serca, a z

serca do nóg. Może nawet z nóg uciekłaby do butów i gdzieś het! po schodach

aż do bramy, gdyby nie odpowiedziano z wnętrza:

- Proszę!...

301

Wchodzimy.

Trzy łóżka. Na jednym z książką w ręku i nogami opartymi o poręcz leży jakiś

młody człowiek z czarnym zarostem i w studenckim mundurku; na dwu zaś

innych łóżkach pościel wygląda tak, jakby przez ten pokój przeleciał huragan i

wszystko do góry nogami przewrócił. Widzę też kufer, pustą walizkę tudzież

mnóstwo książek leżących na półkach, na kufrze i na podłodze. Jest nareszcie

kilka krzeseł giętych i zwyczajnych i niepoliturowany stół, na którym

przyjrzawszy się uważniej spostrzegłem wymalowaną szachownicę i

poprzewracane szachy.

W tej chwili mdło mi się zrobiło; obok szachów bowiem spostrzegłem dwie

trupie główki: w jednej był tytoń, a w drugiej... cukier!...

- Czego to? - zapytał młody człowiek z czarnym zarostem nie podnosząc się z

łóżka.

- Pan Rzecki, plenipotent gospodarza... - odezwał się rządca wskazując na mnie.

Młody człowiek oparł się na łokciu i bystro patrząc na mnie rzekł:

- Gospodarza?... W tej chwili ja tu jestem gospodarzem i wcale sobie nie

przypominam, ażebym mianował plenipotentem tego pana...

Odpowiedź była tak uderzająco prosta, że obaj z Wirskim osłupieliśmy. Młody

człowiek tymczasem ociężale podniósł się z łóżka i bez zbytniego pośpiechu

począł zapinać spodnie i kamizelkę. Pomimo całej systematyczności, z jaką

oddawał się temu zajęciu, jestem pewny, że przynajmniej połowa guzików jego

garderoby pozostała nie zapiętą.

- Aaa!... - ziewnął.

- Niech panowie siadają - rzekł manewrując ręką w taki sposób, że nie

wiedziałem, czy każe nam umieścić się w walizie czy na podłodze.

- Gorąco, panie Wirski - dodał - prawda?... Aaa!...

- Właśnie sąsiad z przeciwka skarży się na panów dobrodziejów... - odparł z

uśmiechem rządca. - O cóż to?

- Że panowie chodzą nago po pokoju...

Młody człowiek oburzył się.

- Zwariował stary czy co?... On może chce, żebyśmy się ubierali w futra na taką

spiekotę?... Bezczelność! słowo honoru daję...

- No - mówił rządca - niech panowie raczą uwzględnić, że on ma dorosłą córkę.

- A cóż mnie do tego?... Ja nie jestem jej ojcem. Stary błazen! słowo honoru, i

przy tym łże, bo nago nie chodzimy.

- Sam widziałem... - wtrącił rządca.

- Słowo honoru, kłamstwo! - zawołał młody człowiek rumieniąc się z gniewu. -

Prawda, że Maleski chodzi bez koszuli, ale w majtkach, a Patkiewicz chodzi bez

majtek, lecz za to w koszuli. Panna Leokadia więc widzi cały garnitur.

- Tak, i musi zasłaniać wszystkie okna - odparł rządca.

- To stary zasłania, nie ona - odparł student machając ręką. -Ona wygląda przez

szpary między firanką a oknem. Zresztą, proszę pana: jeżeli pannie Leokadii

wolno drzeć się na całe podwórko, to znowu Maleski i Patkiewicz mają prawo

302

chodzić po swoim pokoju, jak im się podoba. Mówiąc to młody człowiek

spacerował wielkimi krokami. Ile razy zaś stanął do nas tyłem, rządca mrugał na

mnie i robił miny oznaczające wielką desperację. Po chwili milczenia odezwał

się:

- Panowie dobrodzieje winni nam są za cztery miesiące... - O, znowu swoje!... -

wykrzyknął młody człowiek wsadzając ręce w kieszenie. - Ileż razy jeszcze

będę musiał powtarzać panu, ażeby pan o tych głupstwach nie gadał ze mną,

tylko albo z Patkiewiczem, albo z Maleskim?... To przecie tak łatwo pamiętać:

Maleski płaci za miesiące parzyste, luty, kwiecień, czerwiec, a Patkiewicz za

nieparzyste: marzec, maj, lipiec...

- Ależ nikt z panów nigdy nie płaci! - zawołał zniecierpliwiony rządca.

- A któż winien, że pan nie przychodzi we właściwej porze?!...wrzasnął młody

człowiek wytrząsając rękoma. - Sto razy słyszałeś pan, że do Maleskiego należą

miesiące parzyste, a do Patkiewicza nieparzyste...

- A do pana dobrodzieja?...

- A do mnie, łaskawy panie, żadne - wołał młody człowiek grożąc nam pod

nosami - bo ja z zasady nie płacę za komorne. Komu mam płacić?... Za co?...

Cha! cha dobrzy sobie...

Począł chodzić jeszcze prędzej po pokoju śmiejąc się i gniewając. Nareszcie

zaczął świstać i wyglądać przez okno, hardo odwróciwszy się tyłem do nas...

Mnie już zabrakło cierpliwości.

- Pozwoli pan zrobić uwagę - odezwałem się - że takie nieuszanowanie umowy

jest dość oryginalne... Ktoś daje panu mieszkanie, a pan uważa za stosowne nie

płacić mu.

- Kto mi daje mieszkanie?!... - wrzasnął młody człowiek siadając na oknie i

huśtając się w tył, jakby miał zamiar rzucić się z trzeciego piętra. - Ja sam

zająłem to mieszkanie i będę w nim dopóty, dopóki mnie nie wyrzucą.

Umowy!... paradni są z tymi umowami... Jeżeli społeczeństwo chce, ażebym mu

płacił za mieszkanie, to niechaj samo płaci mi tyle za korepetycje, żeby z nich

wystarczyło na komorne... Paradni są!... Ja za trzy godziny lekcji co dzień mam

piętnaście rubli na miesiąc, za jedzenie biorą ode mnie dziewięć rubli, za pranie

i usługę trzy...A mundur, a wpis?... I jeszcze chcą, żebym za mieszkanie płacił.

Wyrzućcie mnie na ulicę - mówił zirytowany - niech mnie złapie hycel i da

pałką w łeb... Do tego macie prawo, ale nie do uwag i wymówek...

- Nie rozumiem pańskiego uniesienia - rzekłem spokojnie.

- Mam się czego unosić! - odparł młody człowiek huśtając się coraz mocniej w

stronę podwórka: - Społeczeństwo, jeżeli nie zabiło mnie przy urodzeniu, jeżeli

każe mi się uczyć i zdawać kilkanaście egzaminów, zobowiązało się tym

samym, że mi da pracę ubezpieczającą -mój byt... Tymczasem albo nie daje mi

pracy, albo oszukuje mnie na wynagrodzeniu... Jeżeli więc społeczność