za niego, a dwie za duszę mojej nieszczęśliwej dzieweczki...
Przerwało jej ciche szlochanie.
- Niechże się pani uspokoi!... - łagodnie reflektował ją Maruszewicz.
- Idź pan już, idź!... - odparła.
Nagle otworzyły się drzwi salonu i jak wryty stanął na progu Maruszewicz, za
którym ujrzałem żółtawą twarz i zaczerwienione oczy pani baronowej. Rządca i
306
ja podnieśliśmy się z krzeseł, Maruszewicz cofnął się w głąb drugiego pokoju i
widocznie wyszedł innymi drzwiami, a pani baronowa zawołała gniewnie:
- Marysia!... Marysia!...
Wbiegła dziewczyna w białym, jak wyżej, czepeczku, w ciemnej sukni i białym
fartuchu. W ubraniu tym wyglądałaby na dozorczynię chorych, gdyby jej oczy
nie rzucały za wiele iskier.
- Jak mogłaś wprowadzić tu tych panów? - zapytała ją baronowa.
- Pani przecie kazała prosić...
- Głupia... precz!... - syknęła baronowa. Następnie zwróciła się do nas:
- Czego pan chce, panie Wirski?
- Pan Rzecki jest plenipotentem właściciela domu - odparł rządca.
- A, a!... To dobrze... - mówiła baronowa, powoli wchodząc do salonu i nie
prosząc nas, ażebyśmy usiedli. Rysopis tej damy: czarna suknia, żółtawa twarz,
sinawe usta, zaczerwienione z płaczu oczy i włosy gładko uczesane.
Skrzyżowała ręce na piersiach jak Napoleon I i patrząc na mnie rzekła:
- A, a, a!... To pan jest plenipotentem, zdaje mi się, że pana Wokulskiego... Czy
tak?... Niechże mu pan powie, że albo ja wyprowadzę się z tęgo mieszkania, za
które płacę mu siedemset rubli bardzo regularnie, wszak prawda, panie Wirski?..
Rządca ukłonił się.
- Albo - ciągnęła baronowa - pan Wokulski usunie ze swego domu te brudy i
niemoralność...
- Niemoralność? - spytałem.
- Tak, panie - potwierdziła baronowa kiwając głową. - Te praczki, które przez
cały dzień śpiewają jakieś wstrętne piosenki na dole, a wieczorem śmieją się nad
moją głową u tych... studentów... Ci zbrodniarze, którzy na mnie rzucają z góry
papierosy albo leją wodę...Ta nareszcie pani Stawska, o której nie wiem, czym
jest: wdową czy rozwódką, ani z czego się utrzymuje... Ta pani bałamuci mężów
żonom cnotliwym, a tak strasznie nieszczęśliwym...
Zaczęła mrugać oczyma i rozpłakała się.
- Okropność!... - mówiła łkając. - Być przykutą do tak wstrętnego domu przez
pamięć dla dziecka, której nic już nie wydrze z serca. Wszakże ona biegała po
tych wszystkich pokojach... Ona bawiła się tam, od podwórza... I wyglądała
oknem, przez które mnie, matce-sierocie, wyjrzeć dzisiaj nie wolno... Chcą mnie
wypędzić stąd... wszyscy chcą mnie wypędzić... wszystkim zawadzam... A
przecież ja stąd nie mogę wyprowadzić się, bo każda deska tej podłogi nosi
ślady jej nóżek...w każdej ścianie uwiązł jej śmiech albo płacz...
Upadła na kanapę i zaniosła się od łkania.
- Ach! - płakała - ludzie są okrutniejsi od zwierząt... Chcą mnie wygnać stąd,
gdzie moja dziecina wydała ostatnie tchnienie... Jej łóżeczko i wszystkie
zabawki leżą na swoich miejscach... Sama ścieram kurze w jej pokoju, ażeby nie
poruszyć najmniejszego sprzętu... Każdy cal podłogi wydeptałam kolanami,
wycałowałam ślady mojej dzieciny, a oni mnie chcą wygnać!... Wygnajcież stąd
pierwej mój ból, moją tęsknotę, moją rozpacz...
307
Zasłoniła twarz i szlochała rozdzierającym głosem. Spostrzegłem, że rządcy nos
czerwienieje, a i ja sam uczułem łzy pod powiekami.
Rozpacz baronowej po zmarłym dziecku tak mnie rozbroiła, że nie miałem
odwagi mówić z nią o podwyższeniu komornego. Płacz zaś jej tak znowu
denerwował, że gdyby nie wzgląd na drugie piętro, wyskoczyłbym chyba
oknem.
W rezultacie chcąc za jakąkolwiek cenę utulić szlochającą kobietę, odezwałem
się z całą łagodnością:
- Proszę pani, niech się pani uspokoi... Czego pani żąda od nas?...Czym możemy
służyć?...
W głosie moim było tyle współczucia, że rządcy nos jeszcze bardziej
poczerwieniał. Pani baronowej zaś obeschło jedno oko, lecz jeszcze płakała
drugim, na znak, że nie uważa swojej akcji za skończoną, a mnie za pobitego.
- Żądam... żądam - mówiła wśród westchnień - żądam, aby mnie nie wypędzano
z miejsca, gdzie umarło moje dziecko... i gdzie wszystko mi je przypomina. Nie
mogę, no... nie mogę oderwać się od jej pokoju... nie mogę ruszyć jej sprzętów i
zabawek... Podłością jest w taki sposób wyzyskiwać niedolę.
- Któż ją wyzyskuje? - spytałem. - Wszyscy, począwszy od gospodarza, który
każe mi płacić siedemset rubli...
- A, wybacz, pani baronowa - zawołał rządca. - Siedem pysznych pokoi, dwie
kuchnie jak salony, dwie schówki... Niech pani komu odstąpi ze trzy pokoje:
przecież są dwa frontowe wejścia.
- Nic nikomu nie odstąpię - odparła stanowczo - gdyż jestem pewna, że mój
zbłąkany mąż lada dzień opamięta się i powróci...
- W takim razie trzeba płacić siedemset rubli...
- Jeżeli nie więcej... - szepnąłem. Pani baronowa spojrzała tak, jakby chciała
mnie spalić wzrokiem i utopić we łzach. Oj! co to za setna kobietka... Aż mi
zimno, kiedy o niej pomyślę.
- Mniejsza o komorne - rzekła.
- Bardzo rozsądnie! - pochwalił ją Wirski kłaniając się.
- Mniejsza o pretensje gospodarza... Ale przecież nie mogę płacić siedmiuset
rubli za lokal w podobnym domu...
- Czego pani baronowa chce od domu? - spytałem.
- Ten dom jest hańbą uczciwych ludzi - zawołała gestykulując rękoma. - Więc
nie od siebie, ale w imieniu moralności proszę...
- O co?
- O usunięcie tych studentów, którzy mieszkają nade mną, nie pozwalają mi
wyjrzeć oknem na podwórze i demoralizują wszystkie...
Nagle zerwała się z kanapy.
- O! słyszy pan? - rzekła wskazując na drzwi, które prowadziły do pokoju od
strony dziedzińca.
Istotnie, usłyszałem głos ekscentrycznego brunecika, który z trzeciego piętra
wołał:
308
- Marysiu!... Marysiu, chodź do nas...
- Marysiu! - krzyknęła baronowa.
- Przecież jestem... Czego pani chce? - odparła nieco zarumieniona służąca.
- Ani mi się rusz z domu!... Oto ma pan... - mówiła baronowa-tak jest po całych
dniach. A wieczorem chodzą do nich praczki... Panie! - zawołała składając
pobożnie ręce - wygnajcie tych nihilistów, bo to źródło zepsucia i
niebezpieczeństwa dla całego domu... Oni w trupich główkach trzymają herbatę
i cukier... Oni kośćmi ludzkimi poprawiają węgle w samowarze... Oni chcą tu
kiedy przynieść całego nieboszczyka ...
Zaczęła znowu tak płakać, iż myślałem, że dostanie spazmów.
- Panowie ci - rzekłem - nie płacą komornego, więc bardzo być może...
Baronowej obeschły oczy.
- Ależ naturalnie - przerwała mi - że musicie ich wypędzić...Lecz, panie! -
zawołała - jakkolwiek są oni źli i zepsuci, to przecież gorszą od nich jest ta... ta
Stawska!...
Zdziwiłem się zobaczywszy płomień nienawiści, jaki błysnął w oczach pani
baronowej przy wymówieniu nazwy: Stawska.
- Pani Stawska tu mieszka? - spytałem mimo woli. - Ta piękna?..
- O... nowa ofiara!... - wykrzyknęła baronowa wskazując na mnie z pałającymi
oczyma zaczęła mówić głębokim głosem:
- Ależ, człowieku siwowłosy, zastanów się, co robisz?... Wszakże to kobieta,
której mąż oskarżony o zabójstwo uciekł za granicę... A z czego ona żyje?... Z
czego się tak stroi?...
- Pracuje kobiecisko jak wół - szepnął rządca.
- O... i ten!... - zawołała baronowa. - Mój mąż (jestem pewna, że to on) przysyła
jej ze wsi bukiety... Rządca tego domu kocha się w niej i bierze od niej komorne
z dołu co miesiąc...
- Ależ, pani!... - zaprotestował eks-obywatel, a jego oblicze stało się tak rumiane
jak nos.
- Nawet ten poczciwy niedołęga -Maruszewicz - ciągnęła baronowa - nawet on