Выбрать главу

po całych dniach wygląda do niej oknem...

Dramatyczny głos baronowej przeszedł znowu w szlochanie.

- I pomyśleć - jęczała - że taka kobieta ma córkę, córkę... którą wychowuje dla

piekła, a ja... O! wierzę w sprawiedliwość... wierzę w miłosierdzie boskie, ale

nie rozumiem... tak... nic nie rozumiem tych wyroków, które mnie pozbawiły; a

jej zostawiają dziecko... tej... tej... Panie! - wybuchnęła z nową siłą głosu -

możesz zostawić nawet tych nihilistów, ale ją... musisz wygnać!... Niech lokal

po niej stoi pustką...będę za niego płacić, byle ona nie miała dachu nad głową...

Ten wykrzyknik już całkiem mi się nie podobał. Dałem znak rządcy, że

wychodzimy, i kłaniając się rzekłem ozięble:

- Pozwoli pani baronowa, że w tej sprawie zadecyduje sam gospodarz, pan

Wokulski. Baronowa rozkrzyżowała ręce jak człowiek trafiony kulą w piersi.

309

- Ach!... więc tak?... - szepnęła. - Więc już i pan, i... ten, ten...Wokulski

związaliście się z nią?... Ha!... zaczekam tedy na sprawiedliwość boską...

Wyszliśmy, nie zatrzymywani dłużej; na schodach zatoczyłem się jak pijany.

- Co pan wiesz o tej pani Stawskiej? - zapytałem Wirskiego.

- Najuczciwsza kobieta - odparł. - Młode to, piękne i pracuje na cały dom... Bo

emerytura jej matki ledwie starczy na komorne...

- Ma matkę?

- Ma. Także dobra kobiecina.

- A ile płacą za lokal?

- Trzysta rubli - odpowiedział rządca. - To, panie, jakbyśmy z ołtarza

zdejmowali...

- Pójdziemy do tych pań - rzekłem.

- Z największą chęcią! - zawołał. - A co o nich plecie ta wariatka, niech pan nie

słucha. Ona nienawidzi Stawskiej, nie wiem nawet za co. Chyba za to, że jest

piękna i ma córeczkę jak cherubinek...

- Gdzie mieszkają?

- W prawej oficynie, na pierwszym piętrze.

Nie pamiętam nawet, kiedy zeszliśmy ze schodów frontowych, a kiedy

minęliśmy podwórko i weszliśmy na pierwsze piętro oficyny. Tak ciągle stała

mi przed oczyma pani Stawska i Wokulski... Mój Boże! jaka by to była piękna

para; ale i cóż z tego, kiedy ona ma męża. Chociaż są to sprawy, do których

najmniej miałbym ochoty mieszać się. Mnie się wydaje tak, im wydałoby się

owak, a losowi jeszcze inaczej...

Los! los!... on dziwnie zbliża ludzi. Gdybym przed laty nie zeszedł do piwnicy

Hopfera, do Machalskiego, nie poznałbym się z Wokulskim. Gdybym jego

znowu nie wyprawił do teatru, on może nie spotkałby się panną Łęcką. Raz

mimo woli nawarzyłem mu piwa i już nie chcę powtarzać tego po raz drugi.

Niech sam Bóg radzi o swej czeladzi...

Gdy stanęliśmy pode drzwiami mieszkania pani Stawskiej, rządca uśmiechnął

się filuternie i szepnął:

- Uważa pan... naprzód dowiemy się, czy młoda jest w domu. Jest co widzieć,

panie!...

- Wiem, wiem...

Rządca nie dzwonił, ale zapukał raz i drugi. Nagle drzwi otworzyły się dość

gwałtownie i stanęła w nich gruba i niska służąca z zawiniętymi rękawami i z

mydłem na rękach, których mógłby jej pozazdrościć atleta.

- O, to pan rządca!... - zawołała. - Myślałam, że. znowu jaki tam...

- Cóż, dobijał się kto?... - spytał Wirski z akcentem oburzenia w głosie.

- Nie dobijał się nijaki - z chłopska odparła służąca - ino jeden przysłał dziś

bukiet. Mówią, że to ten Marusiewicz z przeciwka...

- Łotr! - syknął rządca.

- Mężczyzny wszystkie takie. Niech mu się co podoba, to zara będzie lazł jak

ćma w ogień.

310

- A panie obie są? - spytał Wirski.

Gruba służąca spojrzała na mnie podejrzliwie.

- Pan rządca z tym panem?

- Z tym panem. To plenipotent gospodarza.

- A młody on czy stary? - badała dalej, przypatrując mi się jak sędzia śledczy.

- Widzisz przecie, że stary!... - odparł rządca.

- W średnim wieku... - wtrąciłem. (Oni, dalibóg, niedługo piętnastoletnich

chłopców zaczną nazywać starymi.)

- Są obie panie - mówiła służąca. - Tylo co do pani młodszej przyszła jedna

dziewczynka wydawać lekcje. Ale pani starsza jest w swoim pokoju.

- Phy! - mruknął rządca. - Wreszcie... powiedz pani starszej...

Weszliśmy do kuchni, gdzie stała balia pełna mydlin i dziecinnej bielizny. Na

sznurze zawieszonym w pobliżu komina suszyły się również dziecinne

spódniczki, koszule i pończoszki. (Jak to zaraz znać, że w mieszkaniu jest

dziecko!)

Spoza uchylonych drzwi usłyszeliśmy głos już starszej kobiety.

- Z rządcą?... jakiś pan?.. - mówiła niewidzialna dama. - Może to Ludwiczek, bo

akurat śnił mi się...

- Niech panowie idą - rzekła służąca otwierając drzwi do saloniku.

Salonik nieduży, koloru perłowego. Szafirowe sprzęty, pianino, w obu oknach

pełno kwiatów białych i różowych, na ścianach premia Towarzystwa Sztuk

Pięknych, na stole lampa ze szkłem w formie tulipana. Po cmentarnym salonie

pani Krzeszowskiej z meblami w ciemnych pokrowcach wydało mi się tu

weselej. Pokój wyglądał, jakby oczekiwano na gościa. Ale jego sprzęty zanadto

symetrycznie ustawione dokoła stołu świadczyły, że gość jeszcze nie przyjechał.

Po chwili z przeciwległych drzwi wyszła osoba w wieku poważnym, ubrana w

popielatą suknię. Uderzył mnie prawie biały kolor jej włosów, obok twarzy

mizernej, lecz niezbyt starej i bardzo regularnej. Rysy tej damy były mi gdzieś

znajome.

Tymczasem rządca zapiął swój poplamiony surdut na dwa guziki i ukłoniwszy

się z elegancją prawdziwego szlachcica rzekł:

- Pozwoli pani zaprezentować: pan Rzecki, plenipotent naszego gospodarza, a

mój kolega... Spojrzeliśmy sobie obaj w oczy. Wyznaję, że byłem trochę

zdziwiony naszym koleżeństwem. Wirski spostrzegł to i dodał z uśmiechem:

- Mówię: kolega, gdyż obaj widzieliśmy równie ciekawe rzeczy będąc za

granicą.

- Szanowny pan był za granicą? no proszę!... - odezwała się staruszka.

- W roku 1849 i nieco później - wtrąciłem.

- A czy szanowny pan nie zetknął się gdzie przypadkowo z Ludwikiem

Stawskim?

- Ależ, pani dobrodziejko! - zawołał Wirski śmiejąc się i kłaniając. - Pan Rzecki

był za granicą przed trzydziestu laty, a zięć pani wyjechał dopiero przed

czterema...

311

Staruszka machnęła ręką, jakby odganiając muchę.

- Prawda! - rzekła - co też ja plotę... Ale tak ciągle myślę o Ludwiczku...

Niechże: panowie raczą spocząć...

Usiedliśmy, przy czym eks-obywatel znowu ukłonił się poważnej damie, a ona

jemu.

Teraz dopiero spostrzegłem, że popielata suknia staruszki jest w wielu

miejscach pocerowana, i dziwna melancholia ogarnęła mnie na widok tych

dwojga ludzi w poplamionym surducie i w pocerowanej sukni, którzy

zachowywali się jak książęta. Nad nimi już przeszedł wszystko wyrównywający

pług czasu.

- Bo zapewne pan nie wie o naszym zmartwieniu - rzekła poważna dama

zwracając się do mnie: - Mój zięć przed czterema laty miał bardzo przykrą

sprawę, najniesłuszniej... Zamordowano tu jakąś straszną lichwiarkę... Ach,

Boże! nie ma o czym mówić... Dosyć, że ktoś z bliskich ostrzegł go, że na niego

pada posądzenie... Najniewinniej, panie...

- Rzecki - wtrącił eks-obywatel.

- Najniesprawiedliwiej, panie Rzecki... No i on... biedak, uciekł zagranicę. W

roku zeszłym znalazł się istotny morderca, ogłoszono niewinność Ludwika, ale i

cóż, kiedy on już od dwu lat nie pisał...

Tu pochyliła się do mnie z fotelu i rzekła szeptem:

- Helenka, córka moja, panie...

- Rzecki - odezwał się rządca.

- Córka moja, panie Rzecki, rujnuje się... szczerze mówię, że się rujnuje na

ogłoszenia po zagranicznych pismach, a tu nic i nic... Kobieta młoda. panie...

- Rzecki - podpowiedział Wirski:

- Kobieta młoda, panie Rzecki, niebrzydka.