sprzętów. Gdy paryżanin chce zobaczyć naturę, jedzie za miasto albo do
„lasku”, gdy chce nacieszyć się sztuką, idzie do galerii Louvre'u, a gdy pragnie
zdobyć wiedzę, ma muzea i gabinety.
Praca nad szczęściem we wszystkich kierunkach - oto treść życia paryskiego. Tu
przeciw zmęczeniu zaprowadzono tysiące powozów, przeciw nudzie setki
teatrów i widowisk, przeciw nieświadomości setki muzeów, bibliotek i
odczytów. Tu troszczą się nie tylko o człowieka, ale nawet o konia dając mu
gładkie gościńce; tu dbają nawet o drzewa, przenoszą je w specjalnych wozach
na nowe miejsce pobytu, chronią żelaznymi koszami od szkodników, ułatwiają
dopływ wilgoci, pielęgnują w razie choroby.
Dzięki troskliwości o wszystko przedmioty znajdujące się w Paryżu przynoszą
wielorakie korzyści. Dom, sprzęt, naczynie jest nie tylko użyteczne, ale i piękne,
nie tylko dogadza muskułom, ale i zmysłom. I na odwrót - dzieła sztuki są nie
tylko piękne, ale i użyteczne. Przy łukach triumfalnych i wieżach kościołów
znajdują się schody ułatwiające wejście na szczyt i spoglądanie na miasto z
wysokości. Posągi i obrazy są dostępne nie tylko dla amatorów, ale dla artystów
i rzemieślników, którzy w galeriach mogą zdejmować kopie.
Francuz, gdy coś wytwarza, dba naprzód o to, ażeby dzieło jego odpowiadało
swemu celowi, a potem - ażeby było piękne. I jeszcze niekończąc na tym
troszczy się o jego trwałość i czystość. Prawdę tę stwierdzał Wokulski na
każdym kroku i na każdej rzeczy, począwszy od wózków wywożących śmiecie
do otoczonej barierą Wenus milońskiej. Odgadł również skutki podobnego
gospodarstwa, że nie marnuje się tu praca: każde pokolenie oddaje swoim
następcom najświetniejsze dzieła poprzedników dopełniając je własnym
dorobkiem.
Tym sposobem Paryż jest arką, w której mieszczą się zdobycze kilkunastu,
jeżeli nie kilkudziesięciu wieków cywilizacji... Wszystko tu jest, zacząwszy od
potwornych posągów asyryjskich i mumii egipskich, skończywszy na ostatnich
rezultatach mechaniki i elektrotechniki, od dzbanków, w których przed
czterdziestoma wiekami Egipcjanki nosiły wodę, do olbrzymich kół
hydraulicznych z Saint-Maur.
„Ci, którzy stworzyli te cuda - myślał Wokulski - albo je gromadzili w jedno
miejsce, ci nie byli jak ja szalonymi próżniakami...”
Tak sobie mówiąc czuł, że wstyd go ogarnia.
337
I znowu załatwiwszy w ciągu paru godzin interesa Suzina włóczył się po
Paryżu. Błądził po nieznanych ulicach, tonął wśród krociowego tłumu, zanurzał
się w pozorny chaos rzeczy i wypadków i na dnie jego znajdował porządek i
prawo. To znowu, dla odmiany, pił koniak, grał w karty i w ruletę albo oddawał
się rozpuście.
Zdawało mu się, że w tym wulkanicznym ognisku cywilizacji spotka go coś
nadzwyczajnego, że tu zacznie się nowa epoka jego życia. Zarazem czuł, że
rozpierzchnięte dotychczas wiadomości i poglądy zbiegają się w pewną całość,
w jakiś system filozoficzny, który tłumaczył mu wiele tajemnic świata i jego
własnego bytu.
„Czym ja jestem?” - pytał się nieraz i stopniowo formułował sobie odpowiedź:
„Jestem człowiek zmarnowany. Miałem ogromne zdolności i energię, lecz - nie
zrobiłem nic dla cywilizacji. Ci znakomici ludzie, jakich tu spotykam, nie mają
nawet połowy moich sił i mimo to zostawiają po sobie machiny, gmachy,
utwory sztuki, nowe poglądy. Lecz ja co zostawię?... Chyba mój sklep, który
dziś upadłby, gdyby go nie pilnował Rzecki... A przecież nie próżnowałem:
szarpałem się za trzech ludzi i gdyby mi nie pomógł przypadek, nie miałbym
nawet tego majątku, jaki posiadam!.. „
Później przyszło mu na myśclass="underline" na co to, on strwonił siły i życie?...
Na walkę z otoczeniem, do którego nie przystawał. Gdy miał ochotę uczyć się,
nie mógł, ponieważ w jego kraju potrzebowano nie uczonych, ale - chłopców i
subiektów sklepowych. Gdy chciał służyć społeczeństwu, choćby ofiarą
własnego życia, podsunięto mu fantastyczne marzenia zamiast programu, a
potem - zapomniano o nim. Gdy szukał pracy, nie dano mu jej, lecz wskazano
szeroki gościniec do ożenienia się ze starszą kobietą dla pieniędzy. Gdy
nareszcie zakochał się i chciał zostać legalnym ojcem rodziny, kapłanem
domowego ogniska, którego świętość wszyscy dokoła zachwalali, postawiono
go w położeniu bez wyjścia. Tak, że nie wie nawet, czy kobieta, za którą szalał,
jest zwykłą kokietką o przewróconej głowie, czy może taką jak on zbłąkaną
istotą, która nie znalazła właściwej dla siebie drogi. Sądząc jej czyny, jest to
panna na wydaniu, która szuka najlepszej partii; patrząc w jej oczy, jest to
anielska dusza, której konwenanse ludzkie spętały skrzydła.
„Gdyby mi wystarczyło kilkadziesiąt tysięcy rubli rocznie i komplet do wista,
byłbym w Warszawie najszczęśliwszym człowiekiem - mówił do siebie. - Ale
ponieważ oprócz żołądka mam duszę, która łaknie wiedzy i miłości, więc
musiałbym tam zginąć. W tej strefie nie dojrzewają ani pewnego gatunku
rośliny, ani pewnego gatunku ludzie...
Strefa!... Raz będąc w obserwatorium rzucił okiem na klimatyczną mapę Europy
i zapamiętał, że średnia temperatura Paryża jest o pięć stopni wyższą aniżeli
Warszawy. Znaczy, że ów Paryż ma rocznie więcej o dwa tysiące stopni ciepła
aniżeli Warszawa. A że ciepło jest siłą, i to potężną, jeżeli nie jedyną siłą
twórczą, więc... zagadka rozwiązana...
338
„Na północy jest chłodniej - myślał - świat roślinny i zwierzęcy jest mniej
obfity, a więc o żywność dla człowieka trudniej. Nie dość na tym: ten sam
człowiek musi jeszcze wkładać mnóstwo pracy w budowę ciepłych mieszkań i
przygotowanie ciepłej odzieży. Francuz w porównaniu z mieszkańcem północy
ma więcej wolnych sił i czasu, a nie potrzebując zużywać ich na zaspokojenie
potrzeb materialnych obraca je na twórczość duchową. Jeżeli do ciężkich
warunków klimatycznych dodać jeszcze arystokrację, która opanowała
wszystkie oszczędności narodu i utopiła je w bezmyślnej rozpuście, to zaraz
wyjaśni się, dlaczego ludzie niezwykle zdolni nie tylko nie mogą rozwijać się
tam, ale wprost muszą ginąć.” „No, już ja nie zginę!...” - mruknął głęboko
zniechęcony.
I w tej chwili, po raz pierwszy, jasno zarysował mu się projekt niewracania do
kraju.
„Sprzedam sklep - myślał - wycofam moje kapitały i osiądę w Paryżu. Nie będę
zawadzał tym, którzy mnie nie chcą... Będę tu zwiedzał muzea, może wezmę się
do jakiej specjalnej nauki i życie upłynie mi, jeżeli nie w szczęściu, to
przynajmniej bez boleści...”
Powrócić go do kraju i zatrzymać w nim mógł już tylko jeden wypadek, jedna
osoba... Ale ten wypadek nie nadchodził, a natomiast zdarzały się inne, coraz
bardziej odsuwające go od Warszawy i coraz mocniej przykuwające do Paryża.
ROZDZIAŁ CZWARTY:
WIDZIADŁO
Pewnego dnia, jak zwykle, załatwiał się z interesantami w salonie przyjęć. Już
odprawił jegomościa, który ofiarował się staczać za niego pojedynki, drugiego,
który jako brzuchomówca chciał odegrać rolę w dyplomacji, i trzeciego, który
obiecywał mu wskazać skarby zakopane przez sztab Napoleona I nad Berezyną,
kiedy lokaj w błękitnym fraku zameldował:
- Profesor Geist.
- Geist?... - powtórzył Wokulski i doznał szczególnego uczucia. Przyszło mu na
myśl, że żelazo za zbliżeniem się magnesu musi doznawać podobnych wrażeń.
- Prosić...
Po chwili wszedł człowiek bardzo mały i szczupły, z twarzą żółtą jak wosk. Na
głowie nie miał ani jednego siwego włosa.
„Ile on może mieć lat?...” - pomyślał Wokulski.
Gość tymczasem bystro mu się przypatrywał, i tak siedzieli minutę, może dwie,