Выбрать главу

taksując się nawzajem. Wokulski chciał ocenić wiek przybysza, Geist zdawał się

badać go.

- Co pan rozkaże? - odezwał się wreszcie Wokulski.

Gość poruszył się na krześle.

339

- Co ja tam mogę rozkazać! - odparł wzruszając ramionami. -Przyszedłem

żebrać, nie rozkazywać...

- Czym mogę służyć? - spytał Wokulski, twarz bowiem gościa wydała mu się

dziwnie sympatyczną.

Geist przeciągnął ręką po głowie.

- Przyszedłem tu z czym innym - rzekł - a mówić będę o czym innym. Chciałem

panu sprzedać nowy materiał wybuchowy...

- Ja go nie kupię - przerwał Wokulski.

- Nie?... - spytał Geist. - A jednak - dodał - mówiono mi, że panowie staracie się

o coś podobnego dla marynarki. Zresztą mniejsza... Dla pana mam coś innego...

- Dla mnie? - spytał Wokulski, zdziwiony nie tyle słowami; ile spojrzeniem

Geista.

- Onegdaj puszczałeś się pan balonem captif - mówił gość.

- Tak.

- Jesteś pan człowiek majętny i znasz się na naukach przyrodniczych.

- Tak - odparł Wokulski.

- I była chwila, że chciałeś pan wyskoczyć z galerii?... - pytał Geist.

Wokulski cofnął się z krzesłem.

- Niech pana to nie dziwi - mówił gość. - Widziałem w życiu około tysiąca

przyrodników, a w moim laboratorium miałem czterech samobójców, więc

znam się na tych klasach ludzi... Za często spoglądałeś pan na barometr, ażebym

nie miał odkryć przyrodnika, no, a człowieka myślącego o samobójstwie

poznają nawet pensjonarki.

- Czym mogę służyć? - spytał jeszcze raz Wokulski ocierając pot z twarzy.

- Powiem niedużo - rzekł Geist. - Pan wie, co to jest chemia organiczna?...

- Jest to chemia związków węgla...

- A co pan sądzisz o chemii związków wodoru?...

- Że jej nie ma.

- Owszem, jest - odparł Geist. - Tylko zamiast eterów, tłuszczów, ciał

aromatycznych daje nowe aliaże... Nowe aliaże, panie Siuzę, z bardzo

ciekawymi własnościami...

- Cóż mnie to obchodzi - rzekł głucho Wokulski - jestem kupcem.

- Nie jesteś pan kupcem, tylko desperatem - odparł Geist. - Kupcy nie myślą o

skakaniu z balonu... Ledwiem to zobaczył, zaraz pomyślałem: „To mój

człowiek!...” Ale znikłeś mi pan z oczu po wyjściu z ganku... Dziś traf zbliżył

nas powtórnie... Panie Siuzę, my musimy pogadać o związkach wodoru, jeżeli

jesteś pan bogaty...

- Przede wszystkim nie jestem Siuzę...

- To mi wszystko jedno, gdyż potrzebuję tylko majętnego desperata - rzekł

Geist.

Wokulski patrzył na Geista nieledwie z trwogą; w głowie zapalały mu się

pytania: kuglarz czy tajny agent - wariat, a może naprawdę, jaki duch?... Kto

wie, czy szatan jest legendą i czy w pewnych chwilach nie ukazuje się

340

ludziom?... Faktem jest jednak, że ten starzec, o niezdecydowanym wieku,

wytropił najtajemniejszą myśl Wokulskiego, który w tych czasach marzył o

samobójstwie, ale jeszcze tak nieśmiało, że sam przed sobą nie miał odwagi

sformułować tego projektu.

Gość nie spuszczał z niego oka i uśmiechał się z łagodną ironią; gdy zaś

Wokulski otworzył usta, ażeby zapytać go o coś, przerwał mu:

- Nie fatyguj się pan... Z tyloma już ludźmi rozmawiałem o ich charakterze i o

moich wynalazkach, że z góry odpowiem na to, o czym chcesz się

poinformować. Jestem profesor Geist, stary wariat, jak mówią we wszystkich

kawiarniach pod uniwersytetem i szkołą politechniczną. Kiedyś nazywano mnie

wielkim chemikiem, dopóki... nie wyszedłem poza granicę dziś obowiązujących

poglądów chemicznych. Pisałem rozprawy, robiłem wynalazki pod imieniem

własnym lub moich wspólników, którzy nawet sumiennie dzielili się ze mną

zyskami. Ale od czasu gdym odkrył zjawiska nie mieszczące się w rocznikach

Akademii, ogłoszono mnie nie tylko za wariata, ale za heretyka i zdrajcę...

- Tu, w Paryżu? - szepnął Wokulski.

- Oho! - roześmiał się Geist - tu, w Paryżu. W jakimś Altdorfie Iub Neustadzie

kacerzem i zdrajcą jest ten, kto nie wierzy w pastorów, Bismarcka, w

dziesięcioro przykazań i konstytucję pruską. Tu wolno kpić z Bismarcka i

konstytucji, ale za to pod grozą odszczepieństwa trzeba wierzyć w tabliczkę

mnożenia, teorię ruchu falistego, w stałość ciężarów gatunkowych itd. Pokaż mi

pan jedno miasto, w którym nie ściskano by sobie mózgów jakimiś dogmatami,

a - zrobię je stolicą świata i kolebką przyszłej ludzkości...

Wokulski ochłonął; był pewny, że ma do czynienia z maniakiem.

Geist patrzył na niego i wciąż uśmiechał się.

- Kończę, panie Siuzę - mówił dalej. - Porobiłem wielkie odkrycia w chemii,

stworzyłem nową naukę, wynalazłem nieznane materiały przemysłowe, o

których ledwie śmiano marzyć przede mną. Ale... brakuje mi jeszcze kilku

niezmiernie ważnych faktów, a już nie mam pieniędzy. Cztery fortuny utopiłem

w moich badaniach, zużyłem kilkunastu ludzi; dziś zaś potrzebuję nowej fortuny

i nowych ludzi...

- Skądże do mnie nabrał pan takiego zaufania? - pytał Wokulski już spokojny.

- To proste - odparł Geist.

- O zabiciu się myśli wariat, łajdak albo człowiek dużej wartości, któremu za

ciasno na świecie.

- A skąd pan wiesz, że ja nie jestem łotrem?

- A skąd pan wiesz, że koń nie jest krową? - odpowiedział Geist. - W czasie

moich przymusowych wakacji, które niestety, ciągną się po kilka lat, zajmuję się

zoologią i specjalnie badam gatunek człowieka. W tej jednej formie, o dwu

rękach, odkryłem kilkadziesiąt typów zwierzęcych począwszy od ostrygi i

glisty, skończywszy na sowie i tygrysie. Więcej ci powiem: odkryłem mieszańce

tych typów: skrzydlate tygrysy, węże z psimi głowami, sokoły w żółwich

skorupach, co zresztą już przeczuła fantazja genialnych poetów. I dopiero wśród

341

całej tej menażerii bydląt albo potworów gdzieniegdzie odnajduję prawdziwego

człowieka, istotę z rozumem, sercem i energią. Pan, panie S i u z ę, masz

niezawodnie cechy ludzkie i dlatego tak otwarcie mówię z panem; jesteś jednym

na dziesięć, może na sto tysięcy...

Wokulski zmarszczył się, Geist wybuchnął:

- Co? może sądzisz pan, że pochlebiam ci dla wytumanienia kilku franków?...

Jutro będę jeszcze raz u pana i przekonam cię, jak w tej chwili jesteś

niesprawiedliwy i głupi...

Zerwał się z krzesła, ale Wokulski zatrzymał go.

- Nie gniewaj się, profesorze - rzekł - nie chciałem pana obrazić. Ale mam tu

prawie co dzień wizyty różnego gatunku filutów...

- Jutro przekonam pana, żem nie filut ani wariat - odpowiedział Geist. - Pokażę

ci coś, co widziało zaledwie sześciu albo siedmiu ludzi, którzy... już nie żyją...

O, gdyby oni żyli!... - westchnął.

- Dlaczego dopiero jutro?

- Dlatego, że mieszkam daleko stąd, a nie mam na fiakra.

Wokulski uścisnął go za rękę.

- Nie obrazisz się, profesorze? - spytał - jeżeli...

- Jeżeli dasz mi na fiakra?... Nie. Wszakże z góry powiedziałem ci, że jestem

żebrakiem, i kto wie, czy nie najnędzniejszym w Paryżu?...

Wokulski podał mu sto franków.

- Daj spokój - uśmiechnął się Geist - wystarczy dziesięć... Kto wie, czy jutro nie

dasz mi stu tysięcy... Duży masz majątek?

- Około miliona franków.

- Milion! - powtórzył Geist chwytając się za głowę. - Za dwie godziny wrócę tu.

Bodajbym stał ci się tak potrzebny, jak ty mnie jesteś...

- W takim razie może pozwolisz, profesorze, do mego numeru, na trzecie piętro.

Tu lokal urzędowy...

- Wolę, wolę na trzecie piętro... Za dwie godziny będę - odparł Geist i szybko

wybiegł z pokoju. Po chwili ukazał się Jumart.

- Wynudził pana stary - rzekł do Wokulskiego - co?.

- Cóż to za człowiek? - spytał niedbale Wokulski. Jumart wyciągnął naprzód

dolną wargę.