- Wariat to on jest - odparł - ale jeszcze za moich studenckich czasów był
wielkim chemikiem. No i porobił jakieś wynalazki, ma nawet podobno kilka
dziwnych okazów, ale...
Stuknął się palcem w czoło.
- Dlaczego nazywacie go wariatem?
- Nie można inaczej nazywać człowieka - odpowiedział Jumart - który sądzi, że
uda mu się zmniejszyć ciężar gatunkowy ciał czy tylko metalów, bo już nie
pamiętam...
Wokulski pożegnał go i poszedł do swego numeru.
342
„Cóż to za dziwne miasto - myślał - gdzie znajdują się poszukiwacze skarbów,
najemni obrońcy honoru, dystyngowane damy, które handlują tajemnicami,
kelnerzy rozprawiający o chemii i chemicy, którzy chcą zmniejszać ciężar
gatunkowy ciał!...”
Przed piątą w numerze zjawił się Geist; był jakiś rozdrażniony i zamknął za
sobą drzwi na klucz.
- Panie Siuzę - rzekł - wiele mi na tym zależy, ażebyśmy się porozumieli.:.
Powiedz mi, czy masz jakie obowiązki: żonę, dzieci? - Chociaż - nie zdaje mi
się...
- Nie mam nikogo.
- I majątek masz? Milion...
- Prawie.
- A powiedz mi - mówił Geist - dlaczego ty myślisz o samobójstwie?...
Wokulski wstrząsnął się.
- To było chwilowe - rzekł. - Doznałem zawrotu w balonie...
Geist kręcił głową.
- Majątek masz - mruczał - o sławę, przynajmniej dotychczas, nie dobijasz się...
Tu musi być kobieta!... - zawołał.
- Może - odparł Wokulski, bardzo zmieszany.
- Jest kobieta! - rzekł Geist. - To źle. O niej nigdy nie można wiedzieć: co zrobi
i dokąd zaprowadzi... W każdym razie słuchaj - dodał patrząc mu w oczy. -
Gdyby ci kiedy jeszcze raz przyszła ochota próbować... Rozumiesz?... Nie
zabijaj się, ale przyjdź do mnie...
- Może zaraz przyjdę... - rzekł Wokulski spuszczając oczy.
- Nie zaraz! - odparł żywo Geist. - Kobiety nigdy nie gubią ludzi od razu. Czy
już skończyłeś z tamtą osobą rachunki?..
- Zdaje mi się...
- Aha! dopiero zdaje ci się. To źle. Na wszelki wypadek zapamiętaj radę. W
moim laboratorium bardzo łatwo można zginąć, i jeszcze jak!...
- Coś pan przyniósł, profesorze? - zapytał go Wokulski.
- Źle! źle!... - mruczał Geist. - Muszę szukać kupca na mój materiał
wybuchowy. A myślałem, że połączymy się...
- Pierwej pokaż pan, coś przyniósł - przerwał Wokulski.
- Masz rację... - odparł Geist i wydobył z kieszeni średniej wielkości pudełko. -
Zobacz - rzekł - za co to ludzi nazywają szaleńcami!...
Pudełko było z blachy, zamknięte w szczególny sposób; Geist po kolei dotykał
sztyftów osadzonych w różnych punktach, od czasu do czasu rzucając na
Wokulskiego spojrzenia gorączkowe i podejrzliwe. Raz nawet zawahał się i
zrobił taki ruch, jakby chciał schować pudełko; ale opamiętał się, dotknął
jeszcze paru szyftów i - wieko odskoczyło.
W tej chwili opanował go nowy atak podejrzliwości. Starzec padł na kanapę,
ukrył pudełko za siebie i trwożnie spoglądał to na pokój, to na Wokulskiego.
343
- Głupstwa robię!... - mruczał. - Co za nonsens narażać wszystko dla pierwszego
lepszego z ulicy...
- Nie ufasz mi pan?... - spytał niemniej wzruszony Wokulski.
- Nikomu nie ufam - mówił zgryźliwie starzec. - Bo jaką mi dać kto może
rękojmię?... Przysięgę czy słowo honoru?... Za stary jestem, aby wierzyć w
przysięgi... Tylko wspólny interes jako tako zabezpiecza od najpodlejszej
zdrady, a i to nie zawsze...
Wokulski wzruszył ramionami i usiadł na krześle.
- Nie zmuszam pana - rzekł - do dzielenia się ze mną twoimi kłopotami. Mam
dosyć własnych. Geist nie spuszczał z niego oka, lecz stopniowo uspakajał się.
W końcu odezwał się:
- Przysuń się tu do stołu... Spojrzyj, co to jest?
Pokazał mu metalową kulkę ciemnej barwy.
- Zdaje mi się, że to jest metal drukarski.
- Weź w rękę... Wokulski wziął kulkę i aż zdziwił się, tak była ciężka.
- To jest platyna - rzekł.
- Platyna? powtórzył Geist z drwiącym uśmiechem. - Oto masz platynę...
I podał mu tej samej wielkości kulkę platynową. Wokulski przekładał obie z rąk
do rąk; zdziwienie jego wzrosło.
- To jest chyba ze dwa razy cięższe od platyny?... - szepnął.
- A tak... tak!... - śmiał się Geist. - Nawet jeden z moich przyjaciół akademików
nazwał to „komprymowaną platyną”... Dobry wyraz, co? na oznaczenie metalu,
którego ciężar gatunkowy wynosi 30,7,... Oni tak zawsze. Ile razy uda im się
wynaleźć nazwę dla nowej rzeczy, zaraz mówią, że ją wytłumaczyli na zasadzie
już poznanych praw natury. Przepyszne osły... najmędrsze ze wszystkich, jakimi
roi się tak zwana ludzkość... A to znasz? - dodał.
- No, to jest sztabka szklana - odparł Wokulski.
- Cha! cha!... - śmiał się Geist. - Weź do ręki, przypatrz się... Prawda, że
ciekawe szkło?... Cięższe od żelaza, z odłamem ziarnistym, wyborny
przewodnik ciepła i elektryczności, pozwala się strugać... Prawda, jak to szkło
dobrze udaje metal?... Może chcesz je rozgrzać albo kuć młotem?..
Wokulski przetarł oczy. Nie ulega kwestii, że takiego szkła nie widziano na
świecie.
- A to?... - spytał Geist pokazując mu inny kawałek metalu.
- To chyba stal...
- Nie sód i nie potas?... - pytał Geist.
- Nie..
- Weźże do rąk tę stal...
Tu już podziw Wokulskiego przeszedł w pewien rodzaj zaniepokojenia: owa
rzekoma stal była lekką jak płatek bibułki.
- Chyba jest pusta w środku?...
- Więc przetnij tę sztabkę, a jeżeli nie masz czym, przyjedź do mnie. Zobaczysz
tam nierównie więcej podobnych osobliwości i będziesz mógł robić z nimi
344
próby, jakie ci się podoba. Wokulski oglądał po kolei ów metal cięższy od
platyny, drugi metal przeźroczysty, trzeci lżejszy od puchu... Dopóki trzymał je
w rękach, wydawały mu się rzeczami najnaturalniejszymi pod słońcem: cóż jest
bowiem naturalniejszego aniżeli przedmiot, który oddziaływa na zmysły? Lecz
gdy oddał próbki Geistowi, ogarniało go zdziwienie i niedowierzanie,
zdziwienie i obawa. Więc znowu oglądał je, kręcił głową, wierzył i wątpił na
przemian.
- No i cóż? - zapytał Geist.
- Czy pokazywał pan to chemikom?
- Pokazywałem.
- I cóż oni?...
- Obejrzeli, pokiwali głowami i powiedzieli, że to blaga i kuglarstwo, którym
poważna nauka zajmować się nie może.
- Jak to, więc nawet nie robili prób? - spytał Wokulski.
- Nie. Niektórzy z nich wprost mówili, że mając do wyboru między
pogwałceniem „praw natury” a złudzeniami własnych zmysłów, wolą nie
dowierzać zmysłom. I jeszcze dodawali, że robienie poważnych doświadczeń z
podobnymi kuglarstwami może obłąkać zdrowy rozsądek i stanowczo wyrzekli
się doświadczeń.
- I nie ogłaszasz pan o tym?
- Ani myślę. Owszem, ta bezwładność mózgów daje mi najlepszą gwarancję
bezpieczeństwa tajemnicy moich wynalazków. W przeciwnym razie
pochwycono by je, prędzej lub później odkryto by metodę postępowania i
znaleziono by to, czego bym im dać nie chciał...
- Mianowicie?... - przerwał mu Wokulski.
- Znaleziono by metal lżejszy od powietrza - spokojnie odparł Geist.
Wokulski rzucił się na krześle; przez chwilę obaj milczeli.
- Dlaczegóż ukrywasz pan przed ludźmi ów transcendentalny metal? - odezwał
się wreszcie Wokulski.
- Dla wielu powodów -odparł Geist. - Naprzód chcę, ażeby ten produkt wyszedł
tylko z mojego laboratorium, choćbym nawet nie ja sam go otrzymał. A po
wtóre, podobny materiał, który zmieni postać świata, nie może stać się
własnością tak zwanej dzisiejszej ludzkości. Już za wiele nieszczęść mnoży się
na ziemi przez nieopatrzne wynalazki.
- Nie rozumiem pana.
- Więc posłuchaj - mówił Geist. - Tak zwana ludzkość, mniej więcej na dziesięć