Выбрать главу

awanturnicą, a Rzecki oszustem, który w nowo nabytym domu wykrada mu

komorne i dzieli się z rządcą, niejakim Wirskim.

„Muszą zdrowe plotki krążyć o mnie...” - pomyślał patrząc na stertę papierów.

Na ulicy także, o ile miał czas zwracać uwagę, spostrzegł, że jest przedmiotem

ogólnego zainteresowania. Mnóstwo osób kłaniało mu się; czasem zupełnie

obcy wskazywali na niego, gdy przechodził; byli jednakże i tacy, którzy z

widoczną niechęcią odwracali od niego głowę. Między nimi zauważył dwu

znajomych, jeszcze z Irkucka, co go dotknęło w przykry sposób.

„Cóż ci znowu - szepnął - dostali bzika?...”

Na drugi dzień swego pobytu w Warszawie odpisał Suzinowi, że propozycje

przyjmuje i że w połowie października będzie w Moskwie. Późnym zaś

wieczorem wyjechał do prezesowej, której majątek leżało kilka mil od niedawno

wybudowanej kolei.

Na dworcu spostrzegł, że i tu jego osoba robi wrażenie. Sam zawiadowca

przedstawił się i kazał mu dać oddzielny przedział; nadkonduktor zaś prowadząc

go do wagonu rzekł, że to on właśnie miał zamiar ofiarować mu wygodne

miejsce, gdzie by można spać, pracować albo rozmawiać bez przeszkód.

Po długim staniu pociąg z wolna ruszył. Była już noc duża, bezksiężycowa i

bezobłoczna, a na niebie więcej gwiazd niż zwykle. Wokulski otworzył okno i

przypatrywał się konstelacjom. Przyszły mu na myśl syberyjskie noce, gdzie

niebo bywa niekiedy prawie czarne, zasiane gwiazdami jak śnieżycą, gdzie Mała

Niedźwiedzica krąży prawie nad głową, a Herkules, kwadrat Pegaza, Bliźnięta

świecą niżej niż u nas nad horyzontem.

„Czy dziś umiałbym astronomię, ja, subiekt Hopfera, gdybym tam nie był? -

pomyślał z goryczą. - A słyszałbym co o odkryciach Geista, gdyby mnie Suzin

gwałtem nie zaciągnął do Paryża?”

I oczyma duszy widział szerokie i niezwykłe życie swoje, jakby rozpięte między

dalekim Wschodem i dalekim Zachodem. „Wszystko, co umiem, wszystko, co

mam, wszystko, co zrobić jeszcze mogę; nie pochodzi stąd. Tu znajdowałem

tylko upokorzenie, zawiść albo wątpliwej wartości poklask, gdy mi się wiodło;

lecz gdyby mi się nie powiodło, zdeptałyby mnie te same nogi, które dziś się

kłaniają...”

„Wyjadę stąd - szeptał - wyjadę!... Chyba że ona mnie zatrzyma...Bo co mi da

nawet ten majątek, jeżeli nie mogę go zużytkować w taki sposób, jaki mnie

najlepiej przypada do gustu? Co warte życie, pleśniejące między resursą,

sklepem i prywatnymi salonami, gdzie trzeba grać w preferansa, ażeby nie

obmawiać, albo obmawiać, ażeby nie grać w preferansa?...” „Ciekawym - rzekł

362

do siebie po chwili - w jakim celu tak znacząco zaprasza mnie prezesowa? A

może to panna Izabela?...” Zrobiło mu się gorąco i z wolna uczuł jakąś

przemianę w duszy. Przypomniał sobie swego ojca i stryja, Kasię Hopfer, która

tak go kochała, Rzeckiego, Leona, Szumana, księcia i tylu, tylu innych ludzi,

którzy złożyli mu dowody niewątpliwej życzliwości. Co warta cała jego nauka i

majątek, gdyby dokoła siebie nie miał serc przyjaznych; na co zdałby się

największy wynalazek Geista, gdyby nie miał być orężem, który zapewni

ostateczne zwycięstwo rasie ludzi szlachetniejszych i lepszych?...

„Jest i u nas niemało do zrobienia - szepnął. - Są i u nas ludzie, których warto

wydźwignąć albo wzmocnić... Za stary jestem na robienie epokowych

wynalazków, niech się tym zajmują Ochoccy... Ja wolę innym przysporzyć

szczęścia i sam być szczęśliwym...”

Przymknął oczy i zdawało mu się, że widzi pannę Izabelę, która patrzy na niego

w dziwny, jej tylko właściwy sposób i łagodnym uśmiechem przytakuje jego

zamiarom.

Zapukano do drzwi przedziału i po chwili ukazał się nadkonduktor mówiąc:

-Pan baron Dalski pyta się, czy może tu przyjść. Jedzie tym samym wagonem.

- Pan baron?... - powtórzył Wokulski. - Owszem, niech będzie łaskaw....

Nadkonduktor cofnął się i przymknął drzwi, a Wokulski przypomniał sobie, że

baron jest członkiem spółki do handlu ze Wschodem i jednym z niewielu już

konkurentów panny Izabeli. „Czego on chce ode mnie? - myślał Wokulski. -

Może i on jedzie do prezesowej, ażeby na świeżym powietrzu złożyć pannie

Izabeli stanowczą deklarację?... Jeżeli go nie uprzedził ten Starski...”

W korytarzu wagonowym słychać było kroki i rozmowę; drzwi przedziału

znowu usunęły się i ukazał się nadkonduktor, a obok niego bardzo szczupły pan,

z malutkimi wąsikami szpakowatymi, jeszcze mniejszą bródką prawie siwą i

dobrze siwiejącą głową.

„Chyba nie on? myślał Wokulski. - Tamten był zupełnie czarny...”

- Najmocniej przepraszam, że niepokoję panaĺ - rzekł baron chwiejąc się z

powodu ruchu pociągu. - Najmocniej... Nie ośmieliłbym się przerywać

samotności, gdyby nie to, że chcę zapytać: czy pan nie jedzie do naszej

czcigodnej prezesowej, która pana już od tygodnia oczekuje?

- Właśnie do niej jadę. Witam pana barona. Niechże pan siądzie.

- A to doskonale! - zawołał baron - bo i ja tam jadę. Prawie od dwu miesięcy

mieszkam tam. To jest... panie... nie tyle mieszkam, ile ciągle dojeżdżam. To od

siebie, gdzie mi dom odnawiają, to z Warszawy... Teraz wracam z Wiednia,

gdzie kupowałem meble, ale zabawię prezesowej tylko parę dni, bo, panie,

muszę zmienić wszystkie obicia w pałacu, założone nie dawniej jak dwa

tygodnie temu. Ale cóż robić...nie podobały się, więc obedrzemy, nie ma rady!...

Śmiał się i mrugał oczyma, a Wokulskiego zimno przeszło. „Dla kogo te

meble?... Komu nie podobały się obicia?...” pytał sam siebie z trwogą.

- Szanowny pan - ciągnął baron - już skończył swoją misję. Winszuję!... - dodał

ściskając go za rękę. - Od pierwszego, panie, rzutu oka uczułem dla pana

363

szacunek i sympatię, która teraz zamienia się w prawdziwą cześć... Tak, panie.

Nasze usuwanie się od politycznego życia zrobiło nam wiele szkody. Pan

pierwszy złamałeś nierozsądną zasadę abstynencji i za to, panie, cześć...

Musimy się przecie interesować sprawami państwa, w którym znajdują się nasze

majątki, gdzie leży nasza przyszłość...

- Nie rozumiem pana, panie baronie - przerwał mu nagle Wokulski.

Baron tak zmieszał się, że przez chwilę siedział bez ruchu i głosu. Nareszcie

wybąkał:

- Przepraszam!... Doprawdy nie miałem zamiaru... Ale sądzę, że moja przyjaźń

dla czcigodnej prezesowej, która, panie, tak...

- Skończmy, panie, z wyjaśnieniami - rzekł ze śmiechem Wokulski ściskając go

za rękę. - Kontent pan z wiedeńskich sprawunków?

- Bardzo... panie... bardzo... Chociaż, czy pan uwierzy, była chwila, że za radą

szanownej prezesowej miałem zamiar fatygować pana w Paryżu...

- Chętnie służyłbym. O cóż to chodziło?

- Chciałem mieć stamtąd garnitur brylantowy - mówił baron. -Ale że w Wiedniu

trafiły mi się pyszne szafiry... Właśnie mam je przy sobie i jeżeli pan pozwoli...

Pan jest znawcą klejnotów?...

„Dla kogo te szafiry?” - myślał Wokulski. Chciał poprawić się na siedzeniu, ale

poczuł, że nie może podnieść ręki ani wyprostować nóg.

Baron tymczasem wyjął z rozmaitych kieszeni cztery safianowe pudełka,

ustawił je na ławce i po kolei zaczął otwierać.

- Oto bransoleta - mówił - prawda, jaka skromna, jeden kamień... Brosza i

kolczyki już są ozdobniejsze; kazałem nawet zmienić oprawę... A to naszyjnik...

Proste to, ale smaczne i może dlatego ładne...Ale ogień jest, prawda, panie?...

Mówiąc tak, przesuwał szafiry przed oczyma Wokulskiego, przy migotliwym

blasku świecy.

- Nie podobają się panu? - spytał nagle baron spostrzegłszy, że jego towarzysz

nie odpowiada.

- Owszem, bardzo piękne. Komuż to baron wiezie taki prezent?

- Mojej narzeczonej - odparł baron tonem zdziwienia. - Sądziłem, że prezesowa