bym ja... Bo przecież go nie oszukuje... Kobiety są w ogóle szlachetniejsze od
nas... mniej kłamią...”
- Proszę pana, tu panowie wysiadają... Pan baron już pije herbatę.
Wokulski ocknął się: nad nim stał konduktor i budził go w najuprzejmiejszy
sposób. - Jak to, już dzień? - spytał zdziwiony. - O, już jest dziewiąta i od pół
godziny stoimy na stacji. Nie budziłem pana, bo pan baron nie kazał, ale że
pociąg zaraz idzie dalej...
Wokulski szybko wysiadł. Stacja była nowa, jeszcze niezupełnie wykończona.
Pomimo to dano mu wody do umycia się i oczyszczono odzież. Rozbudził się
już zupełnie i wszedł do małego bufetu, gdzie rozpromieniony baron pił trzecią
szklankę herbaty.
- Dzień dobry! - zawołał baron, z familiarną poufałością ściskając Wokulskiego
za rękę. - Panie gospodarzu, herbaty dla pana... Ładny dzień, prawda, akurat do
spaceru końmi. Ale też zrobili nam figla!
- Cóż się stało?
- Musimy czekać na konie - prawił baron. - Całe szczęście, że o drugiej w nocy
pchnąłem depeszę o pańskim przyjeździe. Bo onegdaj także wysłałem do
prezesowej depeszę z Warszawy, ale mówi mi zawiadowca, żem się omylił i
zamówił konie na jutro. Szczęście, panie, żem telegrafował dziś z drogi. O
trzeciej posłali stąd sztafetę, o szóstej prezesowa odebrała telegram, o ósmej
najpóźniej wysłano konie. Poczekamy jeszcze z godzinę, ale za to lepiej pozna
pan okolicę. Bardzo, panie, ładna miejscowość...
Po śniadaniu wyszli na peron. Okolica z tego punktu wydawała się płaska i
prawie bezleśna; tu i ówdzie widać było kępę drzew, a wśród niej grupę
murowanych budynków.
- To są dwory? - spytał Wokulski.
- A tak... dużo szlachty mieszka w tej stronie. Ziemia doskonale uprawna; ma
pan łubin, koniczynę...
- Wsi nie widzę - wtrącił Wokulski.
- Bo to dworskie grunta, a pan zna przysłowie: Na dworskim polu dużo stert, na
chłopskim dużo ludzi.
- Słyszałem -rzekł nagle Wokulski - że u prezesowej zbiera się dużo gości.
367
- Ach, panie! - zawołał baron - kiedy trafi się dobra niedziela, to jakbyś pan był
na balu w cesursie: zjeżdża się po kilkadziesiąt osób. A nawet dziś powinni
byśmy znaleźć grono stałych gości. No, przede wszystkim bawi tam moja
narzeczona. Dalej - jest pani Wąsowska, milutka wdóweczka, lat trzydzieści,
ogromny majątek. Zdaje mi się, że krąży około niej Starski. Zna pan
Starskiego?... Niemiła figura: arogant, panie, impertynent... Dziwię się,
doprawdy, że kobieta z takim rozumem i gustem jak pani Wąsowska może
znajdować przyjemność w towarzystwie podobnego lekkoducha.
-Któż więcej? - pytał Wokulski.
- Jest jeszcze Fela Janocka, stryjeczna siostra mojej pani; bardzo miłe dziecko,
ma z osiemnaście lat. No, jest Ochocki...
- Jest?... Cóż on tam robi?
- Kiedym wyjeżdżał, po całych dniach łowił ryby. Ale ponieważ gust zmienia
mu się często, więc nie jestem pewny, czy nie zobaczę go teraz jako myśliwca...
Ale cóż to za szlachetny młody człowiek, co za wiedza!... No i zasługi już ma;
zrobił kilka wynalazków.
- Tak, to niepospolity człowiek - rzekł Wokulski. - Któż jeszcze bawi u
prezesowej?...
- Stale to już nikt, ale bardzo często przyjeżdżają na kilka dni, czasem na
tydzień, pan Łęcki z córką. Dystyngowana osoba - mówił dalej baron - pełna
rzadkich przymiotów. Pan wreszcie ich zna? Szczęśliwy ten, komu odda serce i
rękę! Co to, panie, za wdzięk, co za rozum; doprawdy, czcić ją można jak istną
boginię... Nie znajduje pan?
Wokulski oglądał się po okolicy nie mogąc zdobyć się na odpowiedź.
Szczęściem, wybiegł w tej chwili posługacz stacyjny donosząc baronowi, że
zajechał powóz.
- Wybornie! - zawołał baron i dał mu parę złotych. - Odnieś, kochanku, nasze
rzeczy, a my, panie, jedźmy... Za dwie godziny pozna pan moją narzeczoną.
ROZDZIAŁ SZÓSTY:
CZŁOWIEK SZCZĘŚLIWY W MIŁOŚCI
Wróciwszy z Paryża do Warszawy, Wokulski zastał drugi list prezesowej.
Staruszka nalegała, ażeby natychmiast przyjeżdżał i zabawił u niej parę tygodni.
„Nie myśl, panie Stanisławie - kończyła - że zapraszam cię z powodu twoich
świeżych awansów, dla pochwalenia się znajomością z tobą. Tak czasem bywa,
ale nie u mnie. Chcę tylko, ażebyś odpoczął po swych ciężkich trudach, a może i
rozerwał się w moim domu, gdzie oprócz gospodyni, starej nudziarki, znajdziesz
jeszcze towarzystwo młodych i ładnych kobiet.”
Dużo mnie obchodzą młode i ładne kobiety! - mruknął Wokulski. W następnej
zaś chwili przyszło mu na myśclass="underline" o jakich to awansach pisze prezesowa? Czyby
368
już nawet na prowincji wiedziano o jego zarobku, choć sam nikomu o tym nie
wspomniał?
Słowa prezesowej przestały go jednak dziwić, gdy naprędce rozejrzał się w
interesach. Od dnia wyjazdu do Paryża obroty jego handlu znowu wzrosły i
wzrastały z tygodnia na tydzień. W stosunki z nim weszło kilkudziesięciu
nowych kupców, a cofnął się ledwie jeden, dawny, napisawszy przy tym ostry
list, że ponieważ on nie ma arsenału, tylko zwyczajny sklep bławatny, więc nie
widzi interesu nadal utrzymywać stosunków z firmą JW-go Wokulskiego, z
którym na Nowy Rok ureguluje wszelkie rachunki. Ruch towarów był tak
wielki, że pan Ignacy na własną odpowiedzialność wynajął nowy skład, zgodził
ósmego subiekta i dwu ekspedytorów. Kiedy Wokulski skończył przeglądać
księgi (na usilną prośbę Rzeckiego wziął się do nich w parę godzin po powrocie
z banhofu),pan Ignacy otworzył kasę ogniotrwałą i z uroczystą miną wydobył
stamtąd list Suzina.
- Cóż to za ceremoniał? - spytał ze śmiechem Wokulski.
- Korespondencje od Suzina muszą być szczególnie pilnowane - odparł Rzecki z
naciskiem. Wokulski wzruszył ramionami i przeczytał list. Suzin proponował
mu na zimowe miesiące nowy interes, prawie tej samej doniosłości co paryski.
- Cóż ty na to? - zapytał pana Ignacego objaśniwszy, o co chodzi.
- Mój Stachu - odparł subiekt spuszczając oczy - tak ci ufam, że gdybyś nawet
spalił miasto, jeszcze byłbym pewny, że zrobiłeś to w szlachetnym celu.
- Jesteś nieuleczony marzyciel, mój stary! - westchnął Wokulski i przerwał
rozmowę. Nie miał wątpliwości, że Ignacy znowu posądza go o jakieś
polityczne knowania.
Nie sam Rzecki myślał w taki sposób. Wstąpiwszy do swego mieszkania
Wokulski znalazł całą pakę biletów wizytowych i listów. Przez czas
nieobecności odwiedziło go około setki ludzi wpływowych, utytułowanych i
majętnych, z których co najmniej połowy dotychczas nie znał... Jeszcze większą
osobliwość stanowiły listy. Były to prośby bądź o wsparcie, bądź o protekcję do
rozmaitych władz cywilnych i wojskowych lub też anonimy po największej
części wymyślające mu... Jeden nazywał go zdrajcą, inny fagasem, który tak
wprawił się do służby u Hopfera, że dziś dobrowolnie wdziewa na siebie liberię
arystokracji, a nawet więcej niż arystokracji. Inny anonim zarzucał mu opiekę
nad kobietą złego życia, inny donosił, że pani Stawska jest kokietką i
awanturnicą, a Rzecki oszustem, który w nowo nabytym domu wykrada mu
komorne i dzieli się z rządcą, niejakim Wirskim.
„Muszą zdrowe plotki krążyć o mnie...” - pomyślał patrząc na stertę papierów.
Na ulicy także, o ile miał czas zwracać uwagę, spostrzegł, że jest przedmiotem
ogólnego zainteresowania. Mnóstwo osób kłaniało mu się; czasem zupełnie
obcy wskazywali na niego, gdy przechodził; byli jednakże i tacy, którzy z
widoczną niechęcią odwracali od niego głowę. Między nimi zauważył dwu
znajomych, jeszcze z Irkucka, co go dotknęło w przykry sposób.
„Cóż ci znowu - szepnął - dostali bzika?...”