szklankę herbaty.
- Dzień dobry! - zawołał baron, z familiarną poufałością ściskając Wokulskiego
za rękę. - Panie gospodarzu, herbaty dla pana... Ładny dzień, prawda, akurat do
spaceru końmi. Ale też zrobili nam figla!
- Cóż się stało?
- Musimy czekać na konie - prawił baron. - Całe szczęście, że o drugiej w nocy
pchnąłem depeszę o pańskim przyjeździe. Bo onegdaj także wysłałem do
prezesowej depeszę z Warszawy, ale mówi mi zawiadowca, żem się omylił i
zamówił konie na jutro. Szczęście, panie, żem telegrafował dziś z drogi. O
trzeciej posłali stąd sztafetę, o szóstej prezesowa odebrała telegram, o ósmej
najpóźniej wysłano konie. Poczekamy jeszcze z godzinę, ale za to lepiej pozna
pan okolicę. Bardzo, panie, ładna miejscowość...
Po śniadaniu wyszli na peron. Okolica z tego punktu wydawała się płaska i
prawie bezleśna; tu i ówdzie widać było kępę drzew, a wśród niej grupę
murowanych budynków.
- To są dwory? - spytał Wokulski.
- A tak... dużo szlachty mieszka w tej stronie. Ziemia doskonale uprawna; ma
pan łubin, koniczynę...
- Wsi nie widzę - wtrącił Wokulski.
- Bo to dworskie grunta, a pan zna przysłowie: Na dworskim polu dużo stert, na
chłopskim dużo ludzi.
- Słyszałem -rzekł nagle Wokulski - że u prezesowej zbiera się dużo gości.
- Ach, panie! - zawołał baron - kiedy trafi się dobra niedziela, to jakbyś pan był
na balu w cesursie: zjeżdża się po kilkadziesiąt osób. A nawet dziś powinni
byśmy znaleźć grono stałych gości. No, przede wszystkim bawi tam moja
narzeczona. Dalej - jest pani Wąsowska, milutka wdóweczka, lat trzydzieści,
ogromny majątek. Zdaje mi się, że krąży około niej Starski. Zna pan
Starskiego?... Niemiła figura: arogant, panie, impertynent... Dziwię się,
doprawdy, że kobieta z takim rozumem i gustem jak pani Wąsowska może
znajdować przyjemność w towarzystwie podobnego lekkoducha.
-Któż więcej? - pytał Wokulski.
- Jest jeszcze Fela Janocka, stryjeczna siostra mojej pani; bardzo miłe dziecko,
ma z osiemnaście lat. No, jest Ochocki...
- Jest?... Cóż on tam robi?
- Kiedym wyjeżdżał, po całych dniach łowił ryby. Ale ponieważ gust zmienia
mu się często, więc nie jestem pewny, czy nie zobaczę go teraz jako myśliwca...
Ale cóż to za szlachetny młody człowiek, co za wiedza!... No i zasługi już ma;
zrobił kilka wynalazków.
375
- Tak, to niepospolity człowiek - rzekł Wokulski. - Któż jeszcze bawi u
prezesowej?...
- Stale to już nikt, ale bardzo często przyjeżdżają na kilka dni, czasem na
tydzień, pan Łęcki z córką. Dystyngowana osoba - mówił dalej baron - pełna
rzadkich przymiotów. Pan wreszcie ich zna? Szczęśliwy ten, komu odda serce i
rękę! Co to, panie, za wdzięk, co za rozum; doprawdy, czcić ją można jak istną
boginię... Nie znajduje pan?
Wokulski oglądał się po okolicy nie mogąc zdobyć się na odpowiedź.
Szczęściem, wybiegł w tej chwili posługacz stacyjny donosząc baronowi, że
zajechał powóz.
- Wybornie! - zawołał baron i dał mu parę złotych. - Odnieś, kochanku, nasze
rzeczy, a my, panie, jedźmy... Za dwie godziny pozna pan moją narzeczoną.
ROZDZIAŁ SIÓDMY:
WIEJSKIE ROZRYWKI
Z kwadrans upłynął, zanim upakowano rzeczy w powozie. Nareszcie Wokulski i
baron usiedli, furman w piaskowej liberii machnął batem w powietrzu i para
dzielnych siwych koni ruszyła wolnym kłusem.
- O, panią Wąsowską rekomenduję panu - mówił baron. - Brylant, nie kobieta, a
jaka oryginalna!... Ani myśli iść drugi raz za mąż, choć lubi pasjami, ażeby ją
otaczano. Trudno jej, panie, nie uwielbiać, a uwielbiać rzecz niebezpieczna.
Starskiemu płaci dzisiaj za wszystkie jego bałamuctwa. Pan zna Starskiego?
- Widziałem go raz...
- Dystyngowany człowiek, ale nieprzyjemny - mówił baron - antypatia mojej
narzeczonej. Tak działa jej na nerwy, że biedaczka traci humor w jego
towarzystwie. I nie dziwię się, bo to są wprost przeciwne natury: ona poważna -
on letkiewicz, ona uczuciowa, nawet sentymentalna - on cynik.
Wokulski słuchając gawędy barona oglądał się po okolicy, która powoli
zmieniała fizjognomię. W pół godziny za stacją ukazały się na widnokręgu lasy,
bliżej wzgórza; droga wiła się między nimi, wbiegała na ich szczyty lub spadała
na dół.
Na jednym z takich wzniesień furman zwrócił się do nich i wskazując batem
przed siebie rzekł:
- O, państwo tam jadą brekiem...
- Gdzie? kto? - zawołał baron, prawie wspinając się na kozioł.- A tak, to oni...
Żółty brek i gniada czwórka... Ciekawym, kto jedzie? Niech no pan spojrzy...
- Zdaje mi się, że widzę coś pąsowego odparł Wokulski.
- A, to pani Wąsowska. Ciekawym, czy jest i moja narzeczona?...dodał ciszej.
- Jest kilka pań - rzekł Wokulski, któremu w tej chwili przypomniała się panna
Izabela. „Jeżeli jedzie z nimi, to dobra wróżba” - pomyślał.
376
Oba ekwipaże szybko zbliżały się do siebie. Na breku gwałtownie strzelano z
bata, wołano, wywijano chustkami, w powozie zaś baron coraz wychylał się i
drżał ze wzruszenia.
Powóz stanął, ale rozpędzony brek przeleciał około niego jak burza śmiechu i
okrzyków i zatrzymał się o kilkadziesiąt kroków dalej. Widocznie naradzano się
nad czymś w sposób hałaśliwy i zapewne coś uradzono, gdyż towarzystwo
wysiadło, a brek pojechał dalej.
- Dzień dobry, panie Wokulski - zawołał z kozła ktoś wywijając długim batem.
Wokulski poznał Ochockiego.
Baron pobiegł w stronę towarzystwa. Naprzeciw wysunęła się dama w białej
narzutce, z białą koronkową parasolką i szła powoli z wyciągniętą do niego
ręką, z której zdawał się opadać szeroki rękaw. Baron już z daleka zdjął
kapelusz i dopadłszy narzeczonej, prawie zanurzył się w jej rękawie. Po
wybuchu czułości, który o ile był krótkim dla niego, o tyle wydał się bardzo
długim dla widzów, baron nagle oprzytomniał i rzekł:
- Pozwoli pani, że przedstawię pana Wokulskiego, mego najlepszego
przyjaciela... Ponieważ zabawi tu dłużej, więc w tej chwili obliguję go, ażeby w
czasie mojej nieobecności zastępował przy pani moje miejsce...
Znowu złożył kilka pocałunków w głąb rękawa, skąd do Wokulskiego wysunęła
się prześliczna ręka. Wokulski uścisnął ją i poczuł lodowaty chłód; spojrzał na
damę w białej narzutce i zobaczył pobladłą twarz z wielkimi oczyma, w których
widać było smutek i obawę.
„Szczególna narzeczona!” - pomyślał.
- Pan Wokulski!,.. - zawołał baron zwróciwszy się do dwu pań i mężczyzny,
którzy już zbliżyli się do nich. - Pan Starski... - dodał.
- Już miałem przyjemność... - odezwał się Starski uchylając kapelusz.
- I ja - odparł Wokulski.
- Jakże teraz usadowimy się? - spytał baron na widok nadjeżdżającego breku.
- Jedźmy wszyscy razem! - zawołała młoda blondynka, w której Wokulski
domyślił się panny Felicji Janockiej.
- Bo w naszym powozie są dwa miejsca... - słodko zauważył baron.
- Rozumiem, ale nic z tego - odezwała się pięknym kontraltem dama w pąsowej
sukni - Narzeczeni pojadą z nami, a do powozu niech siądą, jeżeli chcą, pan
Ochocki z panem Starskim.
- Dlaczego ja? - zawołał z wysokości kozła Ochocki.
- Albo ja? - dodał Starski.
- Bo pan Ochocki źle powozi, a pan Starski jest nieznośny - odpowiedziała
rezolutna wdówka. Teraz Wokulski spostrzegł, że dama ta ma pyszne
kasztanowate włosy i czarne oczy, a całą fizjognomię wesołą i energiczną.
- Już mi pani daje dymisję! - westchnął komicznie Starski.
- Pan wie, że ja zawsze daję dymisję wielbicielom, którzy mnie nudzą. No, ale