siadajmy, moi państwo. Narzeczeni naprzód. Fela obok Ewelinki.
377
- O nie! - zaprotestowała blondynka. - Siądę na końcu, bo babcia nie pozwala mi
siadać przy narzeczonych.
Baron z większą elegancją aniżeli zręcznością podsadził narzeczoną i sam usiadł
naprzeciw niej. Potem wdówka zajęła miejsce obok barona, Starski obok
narzeczonej, a panna Felicja obok Starskiego.
- Prosimy - odezwała się wdówka do Wokulskiego zbierając w fałdy swoją
pąsową suknię, która rozesłała się na połowie ławki.
Wokulski usiadł naprzeciw panny Felicji i spostrzegł, że dziewczynka patrzy na
niego z pełnym zachwytu podziwem, rumieniąc się co chwilę.
- Czy nie moglibyśmy prosić pana Ochockiego, ażeby lejce oddał stangretowi? -
rzekła wdówka.
- Moja pani, cóż mi pani wiecznie robi jakieś awantury! - oburzył się Ochocki. -
Właśnie, że ja będę powoził.
- Więc daję słowo honoru, że wybiję pana, jeżeli nas wywrócisz.
- To się jeszcze pokaże - odparł Ochocki.
- Słyszeliście państwo, ten człowiek mi grozi! - zawołała wdówka. - Czy nie ma
tu nikogo, który by się za mną ujął?
- Ja panią pomszczę - wtrącił Starski dosyć lichą polszczyzną. -Przesiądźmy się
we dwoje do tamtego powozu.
Piękna wdowa wzruszyła ramionami, baron znowu całował rączki swojej
narzeczonej, która uśmiechając się rozmawiała z nim półgłosem, ale ani na
chwilę nie straciła wyrazu smutku i obawy.
Podczas gdy Starski przekomarzał się z wdową, a panna Felicja rumieniła się,
Wokulski patrzył na narzeczoną. Spostrzegła to, odpowiedziała mu
pogardliwym wejrzeniem i nagle z bezbrzeżnego smutku przeszła do dziecinnej
wesołości. Sama podała rękę baronowi do nowego pocałunku, a nawet
niechcący potrąciła go nóżką. Jej wielbiciel był tak wzruszony, że pobladł i
posiniały mu usta.
- Ależ pan nie ma idei o powożeniu! - krzyknęła wdowa usiłując potrącić
Ochockiego drutem parasolki.
W tej chwili Wokulski wyskoczył. Jednocześnie konie lejcowe skręciły na
środek drogi, dyszlowe poszły za nimi i brek silnie pochylił się na lewo.
Wokulski podparł go, konie, ściągnięte przez stangreta, stanęły.
- Czy nie mówiłam, że ten potwór wywróci nas! - zawołała wdowa. - Cóż to
znowu, panie Starski?...
Wokulski spojrzał na brek i w ciągu jednej chwili zobaczył taką scenę: panna
Felicja pokładała się ze śmiechu, Starski upadł twarzą na kolana pięknej
wdówki, baron tarmosił za kark stangreta, a jego narzeczona, blada z trwogi,
jedną ręką chwyciła za pręt kozła, drugą wpiła w ramię Starskiego.
Mgnienie oka -brek wyprostował się i wszystko wróciło do porządku. Tylko
panna Felicja zaniosła się od śmiechu.
- Nie rozumiem, Felu, jak można śmiać się w takiej chwili - odezwała się
narzeczona.
378
- Dlaczego nie mam się śmiać?... Cóż mogło stać się złego?.,. Przecież jedzie z
nami pan Wokulski... - mówiła panienka. Spostrzegła się jednak i zarumieniona
bardziej niż kiedykolwiek, naprzód ukryła twarz w dłonie, a potem spojrzała na
Wokulskiego w sposób, który miało oznaczać, że jest bardzo obrażona.
-Co do mnie, gotów jestem zaabonować kilka podobnych wypadków - odezwał
się Starski, wymownie patrząc na wdówkę.
- Pod warunkiem, że ja będę zabezpieczona od dowodów pańskiej tkliwości.
Felu, usiądź na moim miejscu - odpowiedziała wdowa marszcząc się i siadając
naprzeciw Wokulskiego.
- Cóż znowu, sama pani dziś powiedziała, że wdowom wszystko wolno.
- Ale wdowy nie na wszystko pozwalają. Nie, panie Starski, pan musi oduczyć
się swoich japońskich zwyczajów.
- To są zwyczaje wszechświatowe - odparł Starski.
- W każdym razie nie z tej połowy świata, do której ja przywykłam - odcięła
wdówka krzywiąc się i patrząc na drogę.
W breku zrobiło się cicho. Baron z zadowoleniem poruszał szpakowatymi
wąsikami, a jego narzeczona posmutniała jeszcze bardziej. Panna Felicja,
zająwszy miejsce wdówki obok Wokulskiego, odwróciła się do swego sąsiada
prawie tyłem, od czasu do czasu rzucając mu przez ramię pogardliwe i
melancholijnie spojrzenia. Ale za co? tego nie wiedział.
- Pan dobrze jeździ konno? - zapytała Wokulskiego pani Wąsowska.
- Z czego pani wnosi?
- Ach, Boże! zaraz z czego? Pierwej niech pan odpowie na moje pytanie.
- Nieszczególnie, ale jeżdżę.
- Właśnie że musi pan dobrze jeździć, gdyż od razu zgadł pan, co zrobią konie w
rękach takiego mistrza jak pan Julian. Będziemy jeździli razem... Panie
Ochocki, od dzisiejszego dnia daję panu urlop ze spacerów.
- Bardzo się z tego cieszę - odparł Ochocki.
- A, ładnie w taki sposób odpowiadać damom! - zawołała panna Felcia.
- Wolę odpowiadać aniżeli odbywać z nimi spacery. Kiedyśmy ostatni raz
jeździli z panią Wąsowską, w ciągu dwu godzin sześć razy zsiadałem z konia, a
pięciu minut nie miałem spokojności. Niech teraz pan Wokulski spróbuje.
- Felu, powiedz temu człowiekowi, że z nim nie rozmawiam - odezwała się
wdówka wskazując na Ochockiego.
- Człowieku, człowieku!... - zawołała Felcia. - Ta pani z wami nie rozmawia...
Ta pani mówi, że jesteście ordynarni.
- A co, już zatęskniła pani do towarzystwa ludzi z dobrymi manierami - odezwał
się Starski. - Niech pani spróbuje, może dam się przeprosić.
-Dawno pan wyjechał z Paryża? - zapytała wdówka Wokulskiego.
- Jutro będzie tydzień.
- A ja już nie widziałam go cztery miesiące. Kochane miasto...
379
- Zasławek!..- krzyknął Ochocki i zamachnął batem do ogromnego wystrzału,
który mu się jednak nie udał, ponieważ bicz, niezbyt szczęśliwie rzucony w tył,
zaplątał się między parasolki dam i kapelusze panów.
- Nie, moi państwo - zawołała wdówka - jeżeli chcecie mnie miewać na
przejażdżkach, to wiążcie tego człowieka. On jest po prostu niebezpieczny...
Na breku znowu wszczął się hałas, ponieważ Ochocki miał swoje stronnictwo w
osobie panny Felicji, która utrzymywała, że jak na początkującego, dobrze
powozi i że najwytrawniejszym furmanom zdarzają się wypadki.
- Moja Felciu - odparła wdówka - jesteś w tym wieku, że u ciebie każdy będzie
dobrym furmanem, kto ma ładne oczy.
- Dopiero dziś będę miał dobry apetyt... - mówił baron do swej narzeczonej, lecz
spostrzegłszy, że mówi za głośno, począł znowu szeptać.
Znajdowali się już na terytorium należącym do prezesowej i właśnie Wokulski
przypatrywał się rezydencji. Na dość wysokim, choć łagodnym wzgórzu
wznosił się piętrowy pałac z dwoma parterowymi; skrzydłami. Za nim zieleniły
się stare drzewa parku, przed nim rozścielała się jakby wielka łąka,
poprzecinana ścieżkami, tu i ówdzie ozdobiona klombem, posągiem albo
altanką. U stóp wzgórza połyskiwała obszerna płachta wody, oczywiście
sadzawka, na której kołysały się łódki i łabędzie. Na tle zieloności pałac
jasnożółtej barwy z białymi słupami wyglądał okazale i wesoło. Na prawo i na
lewo od niego widać było między drzewami murowane budynki gospodarskie.
Przy odgłosie wystrzałów z bata, które tym razem udawały się Ochockiemu,
brek po marmurowym moście zajechał przed pałac zawadziwszy tylko jednym
kołem o trawnik. Podróżni wysiedli, Ochocki jednak nie oddał lejców, lecz
jeszcze odprowadził ekwipaż do stajni.
- A niech pan pamięta, że o pierwszej śniadanie! - zawołała panna Felicja. Do
barona zbliżył się stary służący w czarnym surducie.
- Jaśnie pani - rzekł - jest teraz w spiżarni. Może panowie pozwolą do siebie.
I zaprowadziwszy ich do prawej oficyny wskazał Wokulskiemu obszerny pokój,
którego otwarte okna wychodziły do parku. Po chwili wbiegł chłopiec w
liberyjnej kurtce, przyniósł wody i zajął się rozpakowaniem walizy.
Wokulski wyjrzał oknem. Przed nim rozciągał się trawnik ozdobiony kępami