- Felcia zostanie ze mną - wtrąciła prezesowa.
Pannie Felicji krew i łzy napłynęły do oczu. Spojrzała na Wokulskiego naprzód
z gniewem, potem ze wzgardą, a nareszcie wybiegła z pokoju pod pozorem
znalezienia chustki. Gdy wróciła, wyglądała jak Maria Stuart przebaczająca
swoim oprawcom i miała czerwony nosek.
Punkt o drugiej przyprowadzono dwa piękne wierzchowce. Wokulski stanął
przy swoim, a w parę minut ukazała się pani Wąsowska. Miała obcisłą
amazonkę, kształty Junony, kasztanowate włosy zebrane w jeden węzeł.
Końcem nogi oparła się na ręku stangreta i jak sprężyna rzuciła się na siodło.
Szpicrózga drżała w jej ręce. Wokulski tymczasem spokojnie dopasowywał
strzemiona.
388
- Prędzej, panie, prędzej - wołała ściągając lejce koniowi, który kręcił się w koło
i przysiadał na zadzie. - Za bramą ruszamy galopem... Avanti, Savoya!...
Nareszcie Wokulski siadł na konia, pani Wąsowska niecierpliwie uderzyła
swego szpicrózgą i wyjechała za folwark. Droga ciągnęła się aleją lipową,
mającą z wiorstę długości. Po obu stronach leżało szare pole, a na nim tu i
ówdzie widać było sterty pszenicy, duże jak chaty. Niebo czyste, słońce wesołe,
z daleka dolatywał jęk młocarni.
Kilka minut jechali kłusem. Potem pani Wąsowska położyła rękojeść szpicrózgi
na ustach, pochyliła się i poleciała galopem. Welon kapelusza chwiał się za nią
jak popielate skrzydło.
- Avanti! avanti!...
Znowu biegli kilka minut. Nagle pani osadziła konia na miejscu, była
zarumieniona i zadyszana.
- Dosyć - rzekła - teraz pojedziemy wolno. Uniosła się na siodle i uważnie
patrzyła w stronę błękitnego lasu, który było widać daleko na wschodzie. Aleja
skończyła się; jechali polem, na którym zieleniły się grusze i szarzały sterty.
- Powiedz mi pan - rzekła - czy to wielka przyjemność dorabiać się majątku?
- Nie - odparł Wokulski po chwilowym namyśle.
- Ale wydawać przyjemnie?
- Nie wiem.
- Nie wiesz pan? A jednak cuda opowiadają o pańskim majątku. Mówią, że
masz pan ze sześćdziesiąt tysięcy rocznie...
- Dziś mam znacznie więcej, ale wydaję bardzo mało.
- Ileż?
- Z dziesięć tysięcy.
- Szkoda. Ja w roku zeszłym postanowiłam wydać masę pieniędzy. Plenipotent i
kasjer zapewniają mnie, że wydałam dwadzieścia siedem tysięcy... Szalałam, no
- i nie spłoszyłam nudów... Dziś, myślę sobie, zapytam pana: jakie robi wrażenie
sześćdziesiąt tysięcy wydanych w ciągu roku? ale pan tyle nie wydajesz.
Szkoda. Wiesz pan co?... Wydaj kiedy sześćdziesiąt, no - sto tysięcy na rok i
powiedz mi pan: czy to robi sensację i jaką? Dobrze?...
- Z góry mogę pani powiedzieć, że nie robi.
- Nie?... Więc na cóż są pieniądze?:.. Jeżeli sto tysięcy rubli rocznie nie daje
szczęścia, cóż go da?
- Można je mieć przy tysiącu rubli. Szczęście każdy nosi w sobie.
- Ale je skądsiś bierze do siebie.
- Nie, pani.
- I to mówi pan, taki człowiek niezwykły?
- Gdybym nawet był niezwykłym, to tylko przez cierpienia, nie przez szczęście.
A tym mniej nie przez wydatki. Pod lasem ukazał się tuman kurzu. Pani
Wąsowska chwilę popatrzyła, potem nagle zacięła konia i skręciła na prawo, w
pole, bez drogi.
- Avanti!... avanti!...
389
Jechali z dziesięć minut, a teraz Wokulski zatrzymał konia. Stał na wzgórzu, nad
łąką tak piękną jak marzenie. Co w niej było pięknym, czy zieloność trawy, czy
kręty bieg rzeczułki, czy drzewa pochylające się nad nią, czy pogodne niebo?
Wokulski nie wiedział.
Ale pani Wąsowska nie zachwycała się. Pędziła z góry na złamanie karku, jakby
chcąc zaimponować swemu towarzyszowi odwagą. Gdy Wokulski powoli
zjechał z góry, zwróciła do niego konia i zawołała niecierpliwie:
- Ach, panie, czy pan zawsze taki nudny? Przecież nic po to wzięłam pana na
spacer, ażeby ziewać. Proszę mnie bawić, tylko zaraz...
- Zaraz?... Dobrze. Pan Starski jest to bardzo zajmujący człowiek.
Pochyliła się na siodło, jakby padając w tył, i przeciągle spojrzała Wokulskiemu
w oczy.
- Ach! - zawołała ze śmiechem - nie spodziewałam się usłyszeć tak banalnego
frazesu od pana... Pan Starski zajmujący... Dla kogo?...Chyba dla takich...
takich... łabędzic jak panna Ewelina, bo na przykład już dla mnie przestał nim
być...
- Jednakże...
- Nie ma jednakże. Był nim kiedyś, kiedym miała zamiar stać się męczennicą
małżeństwa. Na szczęście, mój mąż znalazł się tak uprzejmie, że prędko umarł,
a pan Starski jest tak nieskomplikowany, że nawet przy moim zasobie
doświadczenia poznałam się na nim w tydzień. Ma zawsze taki sam zarost a la
arcyksiążę Rudolf i ten sam sposób uwodzenia kobiet. Jego spojrzenia,
półsłówka, tajemniczość znam tak dobrze jak krój jego żakietu. Zawsze tak
samo unika panien bez posagu, jest cynicznym z mężatkami, a wdychającym
przy pannach, które mają wyjść za mąż. Mój Boże, ilu ja podobnych spotkałam
w życiu!... Dziś trzeba mi czegoś nowego...
- W takim razie pan Ochocki...
- O tak, Ochocki jest zajmujący, a mógłby nawet być niebezpieczny, ale - na to
ja musiałabym drugi raz się urodzić. To człowiek nie z tego świata, do którego
ja należę sercem i duszą... Ach, jaki on naiwny, a jaki wspaniały! Wierzy w
idealną miłość, z którą zamknąłby się w swoim laboratorium i był pewnym, że
go nigdy nie zdradzi... Nie, on nie dla mnie...
- Cóż znowu z tym siodłem! - zawołała nagle. - Mój panie, popręg mi się
odpiął... proszę zobaczyć... Wokulski zeskoczył z konia.
- Zsiądzie pani? - zapytał.
- Ani myślę. Niech pan tak obejrzy. Zaszedł z prawej strony -popręg był mocno
przypasany.- Ależ nie tam... O, tu... Tu coś psuje się, około strzemienia.
Zawahał się, lecz odsunął jej amazonkę i włożył rękę pod siodło. Nagle krew
uderzyła mu do głowy: wdówka w taki sposób ruszyła nogą, że jej kolano
dotknęło twarzy Wokulskiego.
- No i cóż?... No i cóż?... - pytała niecierpliwie.
- Nic - odparł. - Popręg jest mocny...
- Pocałowałeś mnie pan w nogę?!... - krzyknęła.
390
- Nie. Wtedy trzasnęła konia szpicrózgą i poleciała cwałem szepcząc:
„Głupiec czy kamień!...”
Wokulski powoli siadł na konia. Niewysłowiony żal ścisnął mu serce, gdy
pomyślał:
„Czy i panna Izabela jeździ konno?... I kto też jej poprawia siodło?...”
Kiedy dojechał do pani Wąsowskiej, wybuchnęła śmiechem:
- Cha! cha! cha!... Jesteś pan nieoceniony!... - A potem zaczęła mówić niskim,
metalowym głosem: - Na karcie mojej historii zapisał się piękny dzień -
odegrałam rolę Putyfarowej i znalazłam Józefa...Cha! cha! cha!... Jedna tylko
rzecz napełnia mnie obawą: że pan nawet nie potrafisz ocenić, jak ja umiem
zawracać głowy. W takiej chwili stu innych na pańskim miejscu powiedziałoby,
że żyć beze mnie nie mogą, że zabrałam im spokój, i tam dalej... A ten
odpowiada krótko: nie!...Za to jedno: „nie” powinieneś pan dostać w królestwie
niebieskim krzesło pomiędzy niewiniątkami. Takie wysokie krzesełko z poręczą
przodu... Cha! cha! cha!... Tarzała się na siodle ze śmiechu.
- I co by pani z tego przyszło, gdybym odpowiedział jak inni?
- Miałabym jeden triumf więcej.
- A z tego co pani przyjdzie?
- Zapełniam sobie pustkę życia. Z dziesięciu tych, którzy mi się oświadczają,
wybieram jednego, który wydaje mi się najciekawszym, bawię się nim, marzę o
nim...
- A potem?
- Robię przegląd następnej dziesiątki i wybieram nowego
- I tak często?
- Choćby co miesiąc. Co pan chce - dodała wzruszając ramionami - to miłość