Выбрать главу

wieku pary i elektryczności.

- A tak. Nawet przypomina kolej żelazną.

- Lecí jak burza i sypie iskry?...

- Nie. Jeździ prędko i bierze pasażerów, ilu się da.

- O, panie Wokulski!...

- Nie chciałem obrazić pani: sformułowałem tylko to, com słyszał. Pani

Wąsowska przygryzła usta. Jechali jakiś czas milcząc. Po chwili znowu zabrała

głos pani Wąsowska.

- Już określiłam sobie pana: pan jesteś pedant. Co wieczór, nie wiem o której,

ale zapewne przed dziesiątą, robisz pan rachunki, potem idziesz spać, ale przed

spaniem mówisz pacierz, głośno powtarzając: Nie pożądaj żony bliźniego

twego. Czy tak?...

- Niech pani mówi dalej.

- Nie będę nic mówić, bo mnie już i rozmowa z panem dręczy. Ach, ten świat

daje nam same zawody!... Kiedy kładziemy pierwszą suknię z trenem, kiedy

idziemy na pierwszy bal, kiedy pierwszy raz kochamy - zdaje się nam, że otóż

jest coś nowego... Lecz po chwili przekonywamy się, że to już było albo że to

jest - nic... Pamiętam, w roku zeszłym, w Krymie, jechaliśmy w kilka osób

391

bardzo dziką drogą, po której kiedyś snuli się rozbójnicy. I właśnie gdy

rozmawiamy o tym, wysuwa się spoza skały dwu Tatarów... Chwała Bogu!

myślę, ci zechcą nas zabić, bo miny mieli okropne, choć bardzo przystojni

ludzie. A oni, wie pan, z jaką wystąpili propozycją?... Ażeby kupić od nich

winogron!... Panie! Oni nam sprzedawali winogrona, kiedy ja myślałam o

bandytach. Chciałam ich wybić ze złości, naprawdę. Otóż - pan dzisiaj

przypomniał mi tych Tatarów... Prezesowa przez kilka tygodni tłomaczyła mi,

że pan jesteś oryginalny człowiek, zupełnie inny od innych, a tymczasem widzę,

że pan jesteś najzwyklejszy pedant. Czy tak?

- Tak

- Widzi pan, jak ja się znam na ludziach. Może byśmy jeszcze pojechali

galopem. Albo - nie, już mi się nie chce, jestem zmęczona. Ach... gdybym choć

raz w życiu spotkała prawdziwie nowego człowieka...

- A z tego co by pani przyszło?

- Miałby jakiś nowy sposób postępowania, mówiłby mi nowe rzeczy, czasami

rozgniewałby mnie do łez, potem sam śmiertelnie obraziłby się na mnie, a

potem - naturalnie musiałby przepraszać. O, ten zakochałby się we mnie do

szaleństwa! Wpiłabym mu się tak w serce i pamięć, że nawet w grobie nie

zapomniałby o mnie... No, taką miłość -rozumiem.

- A pani co by mu dała w zamian? - spytał Wokulski, któremu robiło się coraz

ciężej i smutniej.

- Czy ja wiem? Może i ja zdecydowałabym się na jakie szaleństwo...

- Teraz ja powiem, co by ten nowy człowiek dostał od pani mówił Wokulski

czując, że zbiera w nim gorycz. - Naprzód, dostałby długą listę wielbicieli

dawniejszych, następnie, drugą listę wielbicieli, którzy nastąpią po nim, a w

czasie antraktu miałby możność sprawdzania... czy na koniu dobrze leży

siodło...

- To nikczemne, co pan powiedziałeś! - krzyknęła pani Wąsowska ściskając

szpicrózgę.

- Tylko powtórzenie tego, co słyszałem od pani: Jeżeli jednak mówię za śmiało

na tak krótką znajomość...

- Owszem, słucham... Może pańskie impertynencje będą ciekawsze aniżeli ta

chłodna grzeczność, którą od dawna umiem na pamięć. Naturalnie, taki

człowiek jak pan gardzi takimi kobietami jak ja... No, śmiało...

- Za pozwoleniem. Przede wszystkim nie używajmy zbyt silnych wyrazów,

które wcale nie odpowiadają spacerowej sytuacji. Między nami nie ma mowy o

uczuciach, tylko o poglądach. Otóż, moim zdaniem, w poglądzie pani na miłość

istnieją nie dające się pogodzić kontrasty.

- Proszę? - zdziwiła się wdówka: - To, co pan nazywasz kontrastami, ja

najdoskonalej godzę w życiu.

- Mówi pani o częstej zmianie kochanków...

- Jeżeli łaska, nazwijmy ich wielbicielami.

392

- A następnie, chce pani znaleźć jakiegoś nowego i nietuzinkowego człowieka,

który by nawet w grobie nie zapomniał o pani. Otóż, o ile ja znam ludzką naturę,

jest to cel nie do osiągnięcia. Ani pani z rozrzutnej w swoich względach nie

stanie się oszczędną, ani człowiek nietuzinkowy nie zechce zająć miejsca pośród

kilku tuzinów...

- Może o tym nie wiedzieć - przerwała wdówka.

- Ach, więc mamy i mistyfikację, dla udania się której potrzeba, ażeby bohater

pani był ślepy i głupi. Ale choćby takim był wybrany, czy sama pani miałaby

odwagę zwodzić człowieka, który by aż tak panią kochał?...

- Dobrze, więc powiedziałabym mu wszystko kończąc w ten sposób: pamiętaj,

że Chrystus przebaczył Magdalenie, od której przecie ja jestem mniej grzeszna,

no i przynajmniej mam równie piękne włosy...

- I to by mu wystarczyło?

- Ja sądzę.

- A gdyby mu nie wystarczyło?

- Zostawiłabym go w spokoju i odeszłabym.

Ale pierwej wpiłaby mu się pani w serce i w pamięć tak, ażeby pani nawet w

grobie nie zapomniał!... - wybuchnął Wokulski. - Piękny świat, ten wasz świat...

I miłe są te kobiety, przy których, kiedy im człowiek w najlepszej wierze oddaje

własną duszę, jeszcze musi spoglądać na zegarek, ażeby nie spotkał swoich

poprzedników i nie przeszkadzał następcom. Pani, nawet ciasto, ażeby wyrosło,

potrzebuje dłuższego czasu; czy więc podobna wielkie uczucie wyhodować w

takim pośpiechu, na takim jarmarku?...

Niech pani skwituje z wielkich uczuć, to pozbawia snu i odbiera apetytu. Po co

kiedyś zatruwać życie jakiemuś człowiekowi, którego zapewne dziś jeszcze pani

nie zna? Po co sobie samej mącić dobry humor? Lepiej trwać przy programie

prędkich i częstych zwycięstw, które innym nieszkodzą, a pani jakoś zapełniają

życie.

- Już pan skończył, panie Wokulski?

- Chyba że tak...

- Więc teraz ja panu powiem. Wszyscy jesteście podli...

- Znowu silny wyraz.

- Pańskie były silniejsze. Wszyscy jesteście nędznicy. Kiedy kobieta, w pewnej

epoce życia, marzy o idealnej miłości, wyśmiewacie jej złudzenia i domagacie

się kokieterii, bez której panna jest dla was nudna, a mężatka głupia. A dopiero

gdy dzięki zbiorowym usiłowaniom pozwoli prawić sobie banalne oświadczyny,

patrzeć słodko w oczy, ściskać za ręce, wówczas z ciemnego kąta wyłazi jakiś

oryginalny egzemplarz w kapturze Piotra z Amiens i uroczyście wyklina kobietę

stworzoną na obraz i podobieństwo Adamowych synów. „Tobie już nie wolno

kochać, ty już nie będziesz nigdy prawdziwie kochana, bo miałaś nieszczęście

znaleźć się wśród jarmarku, boś straciła złudzenia!” A któż ją z nich okradł,

jeżeli nie pańscy rodzeni bracia?... I cóż to za świat, który naprzód obdziera z

ideałów, a potem skazuje obdartego?...

393

Pani Wąsowska wydobyła chustkę z kieszeni i poczęła ją gryźć. Na rzęsach

błysnęła jej łza i spadła na końską grzywę.

- Jedź pan już sobie - zawołała - jesteś pan drażniąco płytki. Jedź pan... jedź i

przyszlij mi Starskiego; jego bezczelność jest zabawniejsza od pana

księżowskiej powagi... Wokulski ukłonił się i pojechał naprzód. Był zgryziony i

zakłopotany

- Gdzie pan jedziesz?... nie tędy... Ach, prawda, gotów pan jesteś zbłądzić, a

później mówić wszystkim przy obiedzie, żem cię sprowadziła z prostej drogi.

Proszę za mną... Jadąc o kilka kroków za panią Wąsowską, Wokulski rozmyślał:

„Więc to taki świat? Jedne w nim sprzedają się ludziom prawie zgrzybiałym, a

inne traktują ludzkie serca jak polędwicę. Dziwna to jednak kobieta z tej pani!...

bo złą nie jest, ma nawet szlachetne porywy...”

W pół godziny wjechalìznowu na wzgórza, z których widać było dwór

prezesowej. Pani Wąsowska nagle zawróciła konia i bystro patrząc na

Wokulskiego spytała:

- Między nami pokój czy wojna?...

- Czy mogę być szczerym ?

- Proszę.

- Mam dla pani głęboką wdzięczność. W jednej godzinie dowiedziałem się od