- Z największą chęcią, o ile żołnierz ma prawo siadać w obecności swego
komendanta.
- Czy już wzięła cię pod komendę, panie Stanisławie? - zapytała z uśmiechem
prezesowa.
- Ale jak! Nieczęsto odbywa się podobną musztrę...
- Mści się za to, że wodziłam go po manowcach - wtrąciła pani Wąsowska.
- Po manowcach jeździć najprzyjemniej - odparł Wokulski.
399
- Byłem pewny, że tak będzie, ale nie sądziłem, że tak prędko...odezwał się
baron ukazując swój piękny garnitur sztucznych zębów.
- Niech mi kuzyn przysunie sól - rzekła panna Izabela do Starskiego.
- Służę... Ach, rozsypałem!... Pokłócimy się.
- Już chyba nam ten wypadek nie grozi - odparła panna Izabela z komiczną
powagą.
- Czy zobowiązaliście się nigdy nie kłócić? - zapytała pani Wąsowska.
- Nie mamy zamiaru nigdy przepraszać się - odpowiedziała panna Izabela.
- Ładnie! - rzekła pani Wąsowska. - Na pańskim miejscu, panie Kazimierzu,
teraz straciłabym wszelką nadzieję.
- Alboż mi ją wolno było kiedy mieć! - westchnął Starski.
- Prawdziwe szczęście dla nas obojga... - szepnęła panna Izabela. Wokulski
słuchał i patrzył Panna Izabela rozmawiała naturalnie, w bardzo spokojny
sposób, żartując ze Starskiego, który wcale nie zdawał się tym martwić.
Natomiast od czasu do czasu spoglądał ukradkiem na pannę Ewelinę Janocką,
która szepcząc z baronem, rumieniła się i bladła.
Wokulski uczuł, że z serca zsuwa się mu ogromny ciężar.
„Oczywiście - myślał - jeżeli w tym towarzystwie Starski zajmuje się kimś, to
tylko panną Eweliną, a ona nim...”
W tej chwili obudziła się w nim radość i wielka życzliwość dla oszukiwanego
barona.
„Już ja go nie będę ostrzegał!” - rzekł w duchu. A potem dodał, że takie
zadowolenie z cudzej biedy jest jednak bardzo podłym uczuciem.
Obiad skończył się, panna Izabela zbliżyła się do Wokulskiego.
- Wie pan - rzekła - jakiego doznałam uczucia na widok pana? Oto żalu.
Przypomniałam sobie, że mieliśmy we troje jechać do Paryża: ja, ojciec i pan, i
że z naszej trójki los był dobry tylko dla pana. Bawił się pan przynajmniej?... Za
nas troje?... Musi mi pan odstąpić trzecią część doznanych wrażeń.
- A gdyby nie były wesołe?
- Dlaczego? - Choćby dlatego, że pani nie było tam, gdzie mieliśmy być razem.
- O ile wiem, umie pan jednak bawić się dobrze tam, gdzie mnie nie ma -
odparła panna Izabela i odeszła.
- Panie Wokulski!... - zawołała pani Wąsowska. Lecz spojrzawszy na niego i na
pannę Izabelę rzekła tonem niechęci:
- Albo nie... już nic... Daję panu na dziś urlop. Moi państwo, chodźmy do parku.
Panie Ochocki...
- Pan Ochocki ma mnie dziś uczyć meteorologü - odezwała się panna Felicja.
- Meteorologii?... - powtórzyła pani Wąsowska.
- A tak... Właśnie zaraz idziemy na górę do obserwatorium...
- Czy pan tylko meteorologię ma zamiar wykładać? - spytała pani Wąsowska. -
Na wszelki jednak wypadek radziłabym zapytać babci, co ona sądzi o tej
meteorologii...
400
- Pani zawsze musi mi zrobić jakiś skandal! - oburzył się Ochocki. - Pani może
ze mną jeździć po wertepach, ale pannie Felicji nie wolno nawet zajrzeć do
obserwatorium.
- Ależ zaglądajcie sobie, moi kochani, tylko już raz idźmy do parku. Baronie...
Belu... Wyszli. W pierwszą parę pani Wąsowska z panną Izabelą, za nimi
Wokulski, dalej baron z narzeczoną, a na końcu panna Felicja z Ochockim,
który rozrzucał rękoma i prawił:
- Nic nigdy nie pozna pani nowego, chyba cudacki kapelusz albo siódmą czy
ósmą figurę kontredansa, jeżeli jaki półgłówek wymyśli ją. Nic i nigdy!... -
dodał dramatycznym głosem - bo zawsze znajdzie się jakaś baba...
- Fe! panie Julianie, któż tak mówi?...
- Tak, nieznośna baba, która będzie uważać to za nieprzyzwoite, że pani ze mną
pójdzie do laboratorium...
- Bo może to naprawdę jest źle...
- Tak, źle!... Dekoltować się do pasa jest dobrze, brać lekcje śpiewu od jakiegoś
Włocha, który nie czyści paznokci...
- Ale widzi pan... Bo gdyby młode panny ciągle sam na sam przebywały z
młodymi ludźmi, to mogłaby się która zakochać...
- Więc cóż z tego? Niech się kocha... Czy lepiej, ażeby i nie kochała się, i była
głupia?... Pani jest dzika kobieta, panno Felicjo...
- O panie...
- No, niech mi pani nie zawraca głowy swymi wykrzyknikami. Albo pani chce
uczyć się meteorologii, a w takim razie idźmy na górę...
- Ale z Ewelinką albo z panią Wąsowską.
- Dobrze, dobrze... Dajmy już spokój tej zabawie - zakończył Ochocki, na znak
gniewu kładąc ręce w kieszenie. Młoda para rozmawiała tak krzykliwie, że
słychać ją było w całym parku, ku wielkiemu zadowoleniu pani Wąsowskiej,
która zanosiła się ze śmiechu. Gdy umilkli, do uszu Wokulskiego doleciał szept
barona i panny Eweliny.
- Prawda - mówił baron - jak ten Starski traci?... Z każdym dniem, panie, traci.
Pani Wąsowska żartuje z niego, panna Izabela lekceważy go w najwyższym
stopniu, a nawet nie zajmuje się nim panna Felicja. Zauważyła pani?...
- Tak - cicho szepnęła narzeczona.
- Jest to jeden z tych młodych ludzi, których całą ozdobę stanowiły widoki na
duży spadek. Czy nie mam racji?..
- Tak.
- Gdy zaś upadła nadzieja zapisu prezesowej, Starski przestał być interesujący.
Wszak prawda?... - Tak - odparła panna Ewelina z ciężkim westchnieniem. -
Siądę tu - dodała głośno - a pan może mi przyniesie szal z
pokoju...Przepraszam... Wokulski odwrócił głowę. Panna Ewelina upadła na
ławkę blada i zmęczona, a baron wdzięczył się do niej.
- Idę natychmiast - rzekł. - Panie Wokulski... - dodał spostrzegłszy Wokulskiego
- może pan zechce mnie zastąpić... Biegnę i wracam za chwilę... Pocałował
401
narzeczoną w rękę i poszedł ku pałacowi. Teraz dopiero Wokulski spostrzegł, że
baron ma nogi bardzo cienkie i nieosobliwie nimi włada.
- Pan dawno zna barona? - spytała panna Ewelina Wokulskiego. - Przejdźmy się
trochę ku altance...
- Właśnie dopiero w tych dniach miałem przyjemność zbliżyć się z nim.
- On dla pana jest z wielkim uwielbieniem... Mówi, że pierwszy raz spotkał
człowieka tak miłego w rozmowie... Wokulski uśmiechnął się.
- Zapewne - rzekł - dlatego, że on sam ciągle mówi do mnie o pani. Panna
Ewelina mocno się zarumieniła.
- Tak, to bardzo zacny człowiek, bardzo mnie kocha... Jest wprawdzie między
nami różnica wieku, ale i cóż to szkodzi? Doświadczone panie utrzymują, że im
mąż starszy, tym wierniejszy, a wszakże dla kobiety przywiązanie męża jest
wszystkim, prawda, panie? Każda z nas szuka w życiu miłości, kto mi zaś
zaręczy, że spotkam drugą, podobną do tej?... Są ludzie młodsi od niego,
przystojniejsi, może nawet zdolniejsi; żaden z nich jednak nie powiedział mi z
tak serdecznym zapałem, że ostatnie szczęście jego życia jest w moim ręku. Czy
można się temu oprzeć, choćby nawet zezwolenie z naszej strony wymagało
pewnej ofiary, niech pan sam powie? Zatrzymała się w alei i patrzyła mu w
oczy, z niepokojem oczekując na odpowiedź.
- Nie wiem, pani. To sprawa uczuć osobistych - odparł.
- To źle, że mi pan tak odpowiada. Babcia mówi, że pan jest człowiekiem
wielkiego charakteru; ja dotychczas nigdy nie spotykałam ludzi z wielkim
charakterem, a sama mam bardzo słaby. Nie umiem oprzeć się niczemu, Lękam
się odmawiać... Może źle robię, a przynajmniej niektóre osoby dają mi do
zrozumienia, że źle robię wychodząc za barona. Czy i pan tak sądzi? Czy pan
potrafiłby usunąć się od kogoś, kto by powiedział, że pana kocha nad własną
duszę, że bez wzajemności pana niewielka reszta życia, jaka została, zejdzie mu
w osamotnieniu rozpaczy? Gdyby ktoś w oczach pańskich zapadał w przepaść i