Выбрать главу

błagało ratunek, czy nie podałby mu pan ręki i w ten sposób nie przykuł się do

niego, dopóki nie nadeszłaby pomoc?

- Nie jestem kobietą i nigdy nie byłem proszony o spętanie mego życia na czyjąś

korzyść, więc nie wiem, co bym zrobił - odparł wzburzony Wokulski. - To tylko

wiem jako mężczyzna, że nie potrafiłbym żebrać nawet o miłość. I jeszcze pani

powiem - dodał patrzącej na niego z odchylonymi ustami - nie tylko nie

prosiłbym, ale wprost nie przyjąłbym wyżebranej ofiary z czyjegoś serca. Takie

dary zwykle bywają tylko połowiczne... Boczną ścieżką biegł do nich Starski,

bardzo zaaferowany, mówiąc:

- Panie Wokulski, damy szukają pana w lipowej alei... Jest moja babka, pani

Wąsowska... Wokulski zawahał się, co ma zrobić w tej chwili.

- O, niech się pan mną nie krępuje - rzekła, mocniej niż zwykle zaczerwieniona,

panna Ewelina. - Zresztą zaraz nadejdzie baron i we troje dogonimy państwa...

Wokulski pożegnał ich i poszedł. „Piękne rzeczy! - myślał. - Panna Ewelina

przez litość wychodzi za barona i zapewne przez litość romansuje ze Starskim...

402

Rozumiem kobietę, która wychodzi za mąż dla pieniędzy, choć to głupi rodzaj

zarobku... Rozumiem nawet mężatkę, która po szczęśliwym pożyciu nagle

zakocha się i oszukuje męża... Nieraz zmusza ją do tego obawa skandalu, dzieci,

tysiące pęt... Ale panna oszukująca narzeczonego jest zupełnie nowym

zjawiskiem...”

- Panno Ewelino!... Panno Ewelino!... - wołał baron zbliżając się w stronę

Wokulskiego. Ten nagle skręcił i wpadł między gazony.

„Ciekawym - szepnął - co mu powiem, jeżeli mnie spotka?... Po diabła ja

wlazłem w to błoto?...”

- Panno Ewelino!... Panno Ewelino!... - wołał baron już znacznie dalej.

„ Słowik wabi samiczkę - myślał Wokulski. - Właściwie jednak, czy można

absolutnie potępiać nawet tę kobietę?... Sama przyznaje głośno, że nie ma

charakteru, a po cichu - że trzeba jej pieniędzy, których nie posiada i bez

których, jak ryba bez wody, żyć nie potrafi. Więc cóż ma robić?... Wychodzi

nieszczęśliwa bogato za mąż. A że jednocześnie serce odzywa się w niej,

wielbiciel namawia ją, ażeby szła za mąż, i oboje sądzą, że pieszczota starego

męża nie zepsuje im smaku, więc robią nowy wynalazek: zdradę przed ślubem,

nie starając się nawet o patent. Wreszcie może są aż tak cnotliwi, że umówili

się, iż zdradzą go dopiero po ślubie... Bardzo ładne towarzystwo!... Społeczność

wytwarza niekiedy ciekawe produkta... I pomyśleć, że, każdemu z nas może

trafić się podobny specjał!... Doprawdy, należałoby trochę mniej ufać poetom,

kiedy zachwalają miłość jako najwyższe szczęście...”

- Panno Ewelino!... Panno Ewelino!... - odzywał się jękliwie baron.

„Cóż to za podła rola - szepnął Wokulski. - Wolałbym w łeb sobie strzelić

aniżeli wyjść na podobnego błazna.”

W bocznej alei, przy folwarku, spotkał panie, z którymi była prezesowa i jej

pokojówka ze swym koszem.

- A, jesteś - rzekła staruszka do Wokulskiego - to dobrze. Poczekajcież tutaj na

Ewelinkę z baronem, który ją może nareszcie znajdzie - dodała lekko marszcząc

brwi - a my z Kazią pójdziemy do koni.

- Pan Wokulski mógłby także poczęstować cukrem swego konia, który tak go

dziś dobrze nosił - wtrąciła nieco zadąsana pani Wąsowska.

- Dajże mu spokój - przerwała prezesowa. - Mężczyźni lubią tylko jeździć, ale

nie pieścić się.

- Niewdzięcznicy! - szepnęła pani Wąsowska podając rękę prezesowej. Odeszły

i wkrótce znikły za furtką. Pani Wąsowska obejrzała się, lecz spostrzegłszy, że

Wokulski patrzył na nią, szybko odwróciła głowę.

- Czy szukamy narzeczonych? - spytała panna Izabela.

- Jak pani każe - odparł Wokulski.

- To może lepiej zostawić ich w spokoju. Podobno szczęśliwi nie lubią

świadków. - Pani nigdy nie była szczęśliwa?...

- Ach, ja!... Owszem... Ale nie w ten sposób jak Ewelinka i baron. Wokulski

uważnie spojrzał na nią. Była zamyślona i spokojna jak posągí greckich bogiń.

403

„,No, już ta nie będzie oszukiwać” - pomyślał Wokulski. Szli jakiś czas w

milczeniu ku najdzikszej stronie parku. Kiedy niekiedy spomiędzy starych

drzew mignęło okno pałacu, połyskując czerwonymi blaskami zachodu.

- Pan był pierwszy raz w Paryżu? - spytała panna Izabela.

- Pierwszy.

- Prawda, jakie to cudowne miasto?!... - zawołała nagle, patrząc mu w oczy. -

Niech mówią, co chcą, ale Paryż, nawet zwyciężony, nie przestał być stolicą

świata. Czy i na panu zrobił takie wrażenie?...

- Imponujące. Zdaje mi się, że po kilkutygodniowym pobycie przybyło mi sił i

odwagi. Naprawdę, tam dopiero nauczyłem się być dumnym z tego, że pracuję.

- Niech mi pan to objaśni.

- Bardzo łatwo. U nas praca ludzka wydaje mierne rezultaty: jesteśmy ubodzy i

zaniedbani. Ale tam praca jaśnieje jak słońce. Cóż to za gmachy, od dachów do

chodników pokryte ozdobami jak drogocenne szkatułki. A te lasy obrazów i

posągów, całe puszcze machin, a te odmęty wyrobów fabrycznych i

rękodzielniczych!... Dopiero w Paryżu zrozumiałem, że człowiek jest tylko na

pozór istotą drobną i wątłą. W rzeczywistości jest to genialny i nieśmiertelny

olbrzym, który z równą łatwością przerzuca skały, jak i rzeźbi z nich coś

subtelniejszego od koronek.

- Tak odpowiedziała panna Izabela. - Arystokracja francuska miała możność i

czas stworzyć te arcydzieła.

- Arystokracja?... - spytał Wokulski. Panna Izabela zatrzymała się w alei.

- Chyba nie zechce pan twierdzić, że galerie Luwru stworzyła Konwencja albo

przedsiębiorcy artykułów paryskich?

- Z pewnością, że nie, ale też nie stworzyli ich magnaci. Jest to zbiorowe dzieło

francuskich budowniczych, mularzy, cieślów, wreszcie malarzy i rzeźbiarzy

całego świata, którzy nic wspólnego nie mają z arystokracją. Wyborne jest to

wieńczenie próżniaków zasługami i pracą ludzi genialnych, a choćby tylko -

pracujących!...

- Próżniacy i arystokracja! - zawołała panna Izabela. - Myślę, że zdanie to jest

raczej silne aniżeli słuszne.

- Pozwoli mi pani zadać jedno pytanie? - spytał Wokulski.

- Słucham.

- Naprzód cofnę wyraz: próżniacy, jeżeli on panią razi, a następnie... Niech mi

pani raczy wskazać człowieka z tej sfery, o jakiej mówimy, który by coś robił?...

Znam tych panów około dwudziestu, są to również znajomi pani. Cóż więc robią

oni wszyscy począwszy od księcia, najzacniejszej w świecie osobistości, który

wreszcie może tłomaczyć się wiekiem, a skończywszy... choćby na panu

Starskim, który swoich wiecznie trwających wakacyj nie może tłomaczyć nawet

położeniem majątkowym.

-Ach, mój kuzynek!... On chyba nigdy nie miał zamiaru służyć w czymkolwiek

za przykład. Zresztą nie mówimy o naszej arystokracji, tylko o francuskiej.

- A tamci co robią?

404

- O, panie Wokulski, tamci dużo robili. Przede wszystkim stworzyli Francję,

byli jej rycerzami, wodzami, ministrami i kapłanami. A nareszcie zgromadzili te

skarby sztuki, które pan sam podziwia.

- Niech pani powie: tamci dużo rozkazywali i wydawali pieniędzy, stworzył

jednak Francję i sztukę kto inny. Tworzyli ją źle wynagradzani żołnierze i

marynarze, przywaleni podatkami rolnicy i rękodzielnicy, a nareszcie uczeni i

artyści. Jestem człowiekiem doświadczonym i zapewniam panią, że łatwiej

projektować aniżeli wykonywać i łatwiej wydawać pieniądze aniżeli je

gromadzić.

- Pan jest nieprzejednanym wrogiem arystokracji.

- Nie, pani, nie mogę być wrogiem tych, którzy w niczym mi nie szkodzą. Sądzę

tylko, że zajmują oni uprzywilejowane miejsca bez zasługi i że dla utrzymania

się na nich apostołują w społeczeństwach pogardę dla pracy, a cześć dla