Выбрать главу

tacy panowie nie bywają... Podobno bywali dawnymi czasy...Nawet ojciec

nieboszczyk gadał, że sam widział takiego pana, co wziął z Zasławia sierotę i

zrobił z niej wielką panią, a jegomości zostawił tyle pieniędzy, że z nich

wybudowali nową dzwonnicę...

Wokulski uśmiechał się patrząc na zakłopotaną minę chłopaka i z dziwnym

uczuciem myślał, że za swój jednoroczny dochód mógłby uszczęśliwić stu

kiĺkudziesięciu takich jak ten oto...

„Pieniądz naprawdę jest wielką potęgą, tylko trzeba go umieć użyć...” Byli już

pod górą zamkową, kiedy z sąsiedniej odezwał się głos panny Felicji:

- Panie Wokulski, my tu jesteśmy!...

Wokulski podniósł oczy i zobaczył między dębami wesoły ogień, dokoła

którego siedziało zasławskie towarzystwo. O kilkanaście kroków z boku

chłopak kredensowy i pokojówka nastawiali samowar.

- Niech pan zaczeka, idę do pana! - zawołała panna Izabela podnosząc się z

dywanu.

Starski podskoczył do niej.

- Sprowadzę kuzynkę - rzekł.

- O, dziękuję, sama zejdę -odpowiedziała panna Izabela cofając się. Potem

zaczęła iść ze stromej ściany z taką swobodą i wdziękiem, jakby to była ulica w

parku.

„Podły jestem z moimi posądzeniami” - szepnął Wokulski. W tej chwili

przywidziało mu się, że jakiś tajemniczy głos każe mu robić wybór między

tysiącami takich jak Węgiełek, którzy potrzebują pomocy, i jedną kobietą, która

schodziła tam z góry.

„Już zrobiłem wybór!...” - pomyślał Wokulski.

- Ale do zamku nie wejdę sama, musi mi pan podać rękę - rzekła panna Izabela

stanąwszy przy Wokulskim.

- Może państwo pozwolą lżejszą drogą - odezwał się Węgiełek.

- Prowadź!

Okrążyli górę i poczęli wspinać się na jej szczyt łożyskiem wyschłego potoku.

- Jaki dziwny kolor tych kamieni - odezwała się panna Izabela patrząc na

kawały wapienia poplamionego brunatnymi piętnami.

- Ruda żelazna - odparł Wokulski.

- O nie - wtrącił Węgiełek - to nie ruda, to krew...

Panna Izabela cofnęła się.

419

- Krew?... - powtórzyła.

Stanęli na szczycie wzgórza, zasłonięci od reszty towarzystwa walącym się

murem. Z tego miejsca widać było dziedziniec zamkowy zarośnięty cierniem i

berberysem. Pod jedną z wież stał oparty o jej ścianę olbrzymi granit.

- Oto jest kamień - rzekł Wokulski.

- Ach, ten.., Ciekawam, jak go tu wnieśli?... Mój człowieku, co mówiliście o

krwi? - spytała panna Izabela Węgiełka.

- To dawna historia - odparł Węgiełek - jeszcze mi ją dziaduś opowiadał...

Wreszcie tu wszyscy o niej wiedzą.

- Opowiedzcie ją - nalegała panna Izabela. - Między ruinami bardzo lubię

słuchać legend. Nad Renem pełno tego...

Weszła na dziedziniec, ostrożnie wymijając cierniste krzaki, i usiadła na

kamieniu.

- Opowiedzcie historię o tej krwi...

Węgiełek wcale nie zmieszał się tą propozycją; owszem, uśmiechnął się i

zaczął:

- W dawnych czasach, kiedy jeszcze mój dziaduś łapał ptaki między dębami, po

tych kamieniach, cośmy nimi szli, płynęła woda. Teraz ona pokazuje się tylko

na wiosnę albo po wielkim deszczu, ale za małości dziadusia szła przez cały rok.

I był strumień w tym miejscu.

Na dnie potoku, jeszcze za małości dziadusia, leżał jeden spory kamień, jakby

nim kto dziurę zatykał. W rzeczy samej była tam dziura, właśnie nawet okno do

podziemiów, gdzie są zachowane wielkie skarby, jakich by na całym świecie nie

znalazł. A między tymi majątkami, na szczerozłotym łóżku, śpi panna, może

nawet jaka hrabini, bardzo śliczności i bogato odziana. Mówią, że za to samo, co

ona ma we włosach, kupiłby wszystkie dobra od Zasławia do Otrocza.

Ta zaś panna śpi przez taki interes, że jej ktoś wbił złotą szpilkę w głowę, może

ze zbytków, a może i z nienawiści; Bóg ich tam wie. Tak śpi i nie ocknie się,

dopóki jej kto szpilki z głowy nie wyciągnie i potem się z nią nie ożeni. Ale to

rzecz ciężka i nawet niebezpieczna, bo tam w podziemiach pilnują skarbów i

samej panny różne straszydła. A jakie one są, to wiem dobrze, bo póki mi się

dom nie spalił, chowałem taki jeden ząb jak pięść, który ząb dziaduś znalazł w

tym miejscu (sprawiedliwie mówię i nic nie kłamię). A jeżeli jeden ząb był jak

pięść (widziałem go przecie i miałem w rękach przez długie czasy), to już łeb

musiał być jak piec, a cała osoba chyba jak stodoła... Więc borykać się z takim

było trudno i jeszcze nie z jednym, ale z wieloma. Dlatego najśmielszy

człowiek, choćby mu się i jak spodobała panna, a jeszcze lepiej jej majętności,

wejść do podziemiów nie miał odwagi, ażeby go co nie ujadło...

O tej pannie i o tych majątkach - prawił dalej Węgiełek - wiedzieli ludzie od

dawna; takim sposobem, że dwa razy do roku, na Wielkanoc i na święty Jan,

usuwał się kamień, co leżał na dnie potoku i jeżeli kto stał wtedy nad wodą,

mógł zajrzeć do otchłani i widzieć tamtejsze dziwy.

420

Jednej Wielkanocy (dziadusia jeszcze wtedy nie było na świecie)przyszedł tu do

zamku młody kowal z Zasławia. Stanął nad potokiem i myśli: „Nie mogłyby się

to mnie pokazać skarby?... Zaraz bym wlazł do nich, choćby przez

najciaśniejszą dziurę, naładowałbym kieszenie i już nie potrzebowałbym dymać

miechem.” Ledwie tak pomyślał, aż naraz - usuwa się kamień, a mój ci kowal

widzi wory pieniędzy, misy ze szczerego złota i tyle drogiej odzieży jak na

jarmarku...

Ale najpierwej wpadła mu przed oczy śpiąca panna, taka, mówił dziaduś,

śliczna, że kowal stanął słupem. Spała se i tylko jej łzy płynęły, a co która

upadła, czy na jej koszulę, czy na łóżko, czy na podłogę, zaraz zamieniała się w

klejnot. Spała i wzdychała z bólu od szpilki; a co westchnęła, to na drzewach

nad potokiem zaszelepały liście z żalu nad jej strapieniem.

Już kowal chciał wejść do podziemiów; ale że czas przeszedł, więc znowu

kamień zamknął się, aż zabulgotało w potoku. Od tego dnia mój kowal nie mógł

sobie miejsca znaleźć na świecie. Robota leciała mu z ręki. Gdzie nie spojrzał,

widział ino potok jak szybę, a za nią pannę, której łzy płynęły. Aż pomizerniał,

bo go coś ciągle trzymało za serce rozpalonymi obcęgami. Zwyczajnie

zamroczyło go. Kiedy już całkiem nie mógł wytrzymać z tęskności, poszedł do

jednej baby, co znała się na ziołach, dał jej srebrnego rubla i spytał o radę.

- Ano - mówi baba - nie ma tu inszej rady, tylo musisz doczekać świętego Jana i

kiedy się kamień odłoży, musisz leźć w otchłań. Byleś pannie wyjął szpilkę z

głowy, obudzi się, ożenisz się z nią i będziesz wielki pan, jakiego świat nie

widział. Tylko wtedy o mnie nie zapomnij, że ci dobrze poradziłam. I to se

spamiętaj: kiedy cię strachy otoczą, a zaczniesz się bać, zaraz przeżegnaj się i

umykaj w imię boskie... Cała sztuka w tym, żebyś się nie zląkł; złe nie ima się

niebojącego człowieka.

- A powiedzcież mi - mówi kowal - jak poznać, że człowieka strach zdejmuje?...

- Takiś ty?.. - mówiła baba. - No, to już idź do otchłani, a jak wrócisz, o mnie

pamiętaj.

Dwa miesiące chodził kowal do potoku, a na tydzień przed świętym Janem

wcale się stąd nie ruszył, tylko czekał. I doczekał. W samo południe kamień

odsunął się, a mój kowal z siekierą w garści skoczył w jamę.

Co się tam - mówił dziaduś - koło niego nie działo, włosy na głowie stają.

Otoczyły go przecie takie poczwary, że inny umarłby od samego ich wejrzenia.

Były - mówił dziaduś - niedopyrze wielkie jak psy, ale ino wachlowały nad nim

skrzydliskami. To zastąpiła mu drogę ropucha, duża jak ot ten kamień, to wąż

zaplątał mu się między nogi, a kiedy kowal ciapnął go, wąż zaczął płakać

ludzkim głosem. Były wilki takie na niego zajadłe, że co im piana padła z pyska,