Выбрать главу

to buchnęła płomieniem, a w opoce wypalała dziury. Wszystkie te potwory

siadały mu na plecach, chwytały go za surdut, za rękawy, ale żaden nie śmiał go

skrzywdzić. Bo widzieli, że się kowal nie boi, zaś przed nie bojącym się złe

umyka jak cień przed człowiekiem. „Zginiesz tu, kowalu!...” - wołały strachy,

ale on tylko ściskał siekierę w garści i przepraszam... tak im odpowiadał, że

421

wstyd państwu powtórzyć... Dobrał się nareszcie mój kowal do złotego łóżka,

gdzie już nawet poczwary nie miały dostępu, ino stanęły wkoło, kłapiący

zębami. On zaraz zobaczył w głowie panny złotą szpilkę, szarpnął i wyciągnął ją

do połowy... Aż krew trysnęła... Wtem panna łapie go rękami za surdut i woła z

wielkim płaczem:

- Czego mi ból robisz, człowieku!... Wtedy dopiero kowal się zląkł... zatrząsł się

i ręce mu opadły. Strachom tego tylko było trzeba. Który miał największy pysk,

skoczył na kowala i tak go kłapnął, że krew trysnęła przez okno i poplamiła

kamienie, co państwo na własne oczy widzieli. Ale przy tym bestia wyłamał

sobie ząb duży jak pięść, co go później mój dziaduś znalazł w potoku. Od tej

pory kamień zatkał okno do podziemiów, że go już nikt znaleźć nie może. Potok

wysechł, a panna została w otchłani na pół rozbudzona. Płacze teraz już tak

głośno, że ją czasem i pastuchy słyszą na łąkach, i będzie płakać wiek wieków.

Węgiełek skończył. Panna Izabela spuściła głowę i końcem parasolki rysowała

jakieś znaki na gruzach. Wokulski nie śmiał spojrzeć na nią. Po długim

milczeniu odezwał się do Węgiełka:

- Ciekawa jest twoja historia... ale powiedz no mi: w jaki sposób zabierzesz się

do wycięcia napisu?...

- Kiedy nie wiem, co mam wyciąć?

- Prawda.

Wokulski wydobył noteskę, ołówek i napisawszy podał chłopcu. - Tylko cztery

wiersze!... - rzekł Węgiełek. - Za trzy dni, panie, będzie gotowe... Na tym

kamieniu można wyciąć bodaj calowe litery... Oj, zapomniałem sznurka, żeby

wymierzyć. Zejdę, panie, do furmanów, to może oni mi dadzą... Zaraz wrócę.

Węgiełek zbiegł ze wzgórza. Panna Izabela spojrzała na Wokulskiego. Była

blada i wzruszona.

- Co to za wiersze?... - spytała wyciągając rękę. Wokulski podał jej kartkę;

zaczęła czytać półgłosem:

- „Na każdym miejscu i o każdej dobie, gdziem z tobą płakał, gdziem z tobą się

bawił, zawsze i wszędzie będę ja przy tobie, bom wszędzie cząstkę mej duszy

zostawił...”

Dokończyła szeptem. Usta jej drżały, oczy zaszły łzami. Przez chwilę mięła

kartkę w palcach, potem z wolna odwróciła głowę i kartka upadła na ziemię...

Wokulski przykląkł, ażeby podnieść papier. Wtem dotknął sukni panny Izabeli i

już nie wiedząc, co robi, schwycił ją za rękę.

- Obudzisz się, ty moja królewno... - rzekł.

- Nie wiem... może... - odpowiedziała.

- Hop!... hop!... - zawołał z dołu Starski. - A chodźcie już, państwo, bo obiad

wystygnie...

Panna Izabela obtarła oczy i prędko opuściła ruinę. Za nią wyszedł Wokulski.

- Cóżeście państwo tak długo robili? - pytał ze śmiechem Starski podając rękę

pannie Izabeli, która przyjęła ją pośpiesznie.

422

- Słyszeliśmy nadzwyczajną historię!... - odpowiedziała panna Izabela. -

Doprawdy, nigdy nie myślałam, że w tym kraju mogą istnieć podobne legendy i

że mogą je w tak zajmujący sposób opowiadać ludzie prości... Cóż nam dasz na

obiad, kuzynie? Ach, ten chłopak jest niezrównany!... Poproście go, ażeby ją

wam powtórzył...

Wokulskiego nie raziło już to, że panna Izabela idzie ze Starskim pod rękę, że

opiera się na nim, a nawet, że go kokietuje. Wzruszenie, którego był świadkiem,

i jedno nic nie znaczące jej słówko rozproszyło wszystkie jego obawy. Ogarnęło

go spokojne zamyślenie, w którym nie tylko Starski, ale całe towarzystwo

zniknęło mu sprzed oczu.

Pamiętał, że wszedł na górę pod dęby, że coś jadł z wielkim apetytem, że był

wesoły, rozmowny i nawet umizgał się do panny Felicji. Ale o czym mówili?...

co on im sam odpowiadał, nie wiedział...

Zachodziło słońce, a na niebie pokazały się chmury, kiedy Starski kazał służbie

sprzątnąć naczynia, kosze i dywan, a paniom zaproponował powrót.

Siedli do breku w tym samym porządku co pierwej. Otuliwszy Ewelinę szalami

baron pochylił się do Wokulskiego i szepnął z uśmiechem:

- Jeżeli jeszcze jeden dzień będziesz pan w takim humorze jak dzisiaj,

pozawracasz głowy wszystkim paniom.

- Ach, tak!... - odparł Wokulski wzruszając ramionami. Usiadł na końcu breka,

naprzeciw panny Felicji. Ochocki umieścił się przy furmanie i ruszyli.

Niebo chmurzyło się, ciemność zapadała coraz szybciej. Na breku pomimo to

było bardzo wesoło, dzięki kłótni pani Wąsowskiej z Ochockim, który

zapomniał o swych latawcach i przełożywszy nogi przez poręcz kozła, odwrócił

się do towarzystwa. Nagle, chcąc zapalić papierosa, potarł zapałkę i oświetlił

cały brek, najlepiej zaś Starskiego.

W tej chwili Wokulski gwałtownie cofnął się; coś mignęło mu przed oczyma.

„Głupstwo!... - pomyślał - piłem za wiele...'

Pani Wąsowska parsknęła króciutkim śmiechem, lecz wnet opanowała się i

zaczęła mówić:

- Cóż to za oryginalny sposób siedzenia, panie Ochocki!... Fe, jutro musi pan

klęczeć!... Ach, niegodziwiec, ależ on niedługo postawi komu nogi na

kolanach... Odwróćże się pan natychmiast, bo każę furmanowi, ażeby pana

zostawił na drodze...

Wokulskiemu zimny pot wystąpił na czoło; ale wzruszył ramionami i myślał:

„Przywidzenia... przywidzenia!... Co za głupstwo...”

I nadludzkim wysiłkiem woli odegnał w końcu przywidzenia. Znowu odzyskał

humor í bardzo wesoło począł rozmawiać z panią Wąsowską.

Gdy zaś wrócili do Zasławka późno w nocy, spał jak zabity i nawet śniło mu się

coś zabawnego.

Nazajutrz, gdy przed śniadaniem wyszedł Wokulski na spacer, pierwszą osobą,

którą spotkał na dziedzińcu, była pokojówka panny Izabeli; niosła kilka sukien,

a za nią chłopak dźwigał kufer.

423

„Cóż to jest?... - pomyślał. - Dziś niedziela, więc chyba nie wyjedzie... Nie

może wyjechać w niedzielę... zresztą wspomniałaby mi coś o tym ona lub

prezesowa...”

Poszedł nad staw, obleciał park wokoło, jakby chcąc zgubić w drodze złe

przeczucia. Na próżno. Uczepiła go się myśl, że panna Izabela może wyjechać.

Tłumił ją i przytłumił o tyle, że już nie rysowała mu się jasno, tylko gdzieś na

dnie serca drażniła go nieznacznie.

Przy śniadaniu zdawało mu się, że prezesowa przywitała go czulej niż zwykle,

że wszyscy zachowują się uroczyściej, że panna Felicja wpatruje się w niego

uporczywie i jakby z wyrzutem. Po śniadaniu znowu przywidziało mu się, że

prezesowa dała jakiś znak pani Wąsowskiej.

„Oczywiście jestem chory” - myślał

Wnet jednak ozdrowiał, gdy panna Izabela oświadczyła, że chce przejść się po

parku.

- Ma kto z państwa ochotę iść ze mną? - spytała. Wokulski zerwał się z krzesła,

inni siedzieli. Więc znalazł się sam z panną Izabelą w ogrodzie i znowu

powrócił mu ten spokój, jaki miał zawsze w jej obecności.

W połowie alei odezwała się panna Izabela:

- Bardzo mi żal będzie Zasławka... „Żal?...” - pomyślał Wokulski, a ona prędko

mówiła dalej:

- Muszę już jechać. Ciocia pisała jeszcze we środę, ażeby wracać, ale prezesowa

nie pokazała mi listu, zatrzymała mnie. Dopiero kiedy wczoraj przybył umyślny

posłaniec...

- Jedzie pani jutro? - spytał Wokulski.

- Dziś po drugim śniadaniu... - odpowiedziała spuszczając głowę.

- Dziś!... - powtórzył.