Выбрать главу

Właśnie przechodzili mimo sztachet, za którymi na dziedzińcu folwarcznym stał

powóz, ten sam, którym przyjechała panna Izabela. Nawet około dyszla furman

układał zaprzęgi. Ale na Wokulskim ani wiadomość, ani przygotowania do

wyjazdu nie zrobiły tym razem wrażenia.

„No cóż - myślał - kto przyjechał, musi odjechać... Rzecz całkiem naturalna...”

Nawet dziwił go ten spokój.

Przeszli jeszcze kilkanaście kroków pod zwieszającymi się gałęźmi i nagle -

opanowała go straszna rozpacz. zdawało mu się, że gdyby w tej chwili zajechał

powóz po pannę Izabelę, on rzuciłby się pod koła i nie pozwoliłby jej jechać.

Niechby go roztratowali i niechby już raz przestał cierpieć.

Wnet jednak przyszła nowa fala spokoju i Wokulski znowu dziwił się, skąd mu

się biorą takie żakowskie myśli. Przecież panna Izabela ma prawo jechać, kiedy

chce, gdzie chce i z kim jej się podoba...

- Długo pani jeszcze zabawi na wsi? - spytał.

- Najwyżej miesiąc.

- Miesiąc!... - powtórzył. - Czy przynajmniej wolno mi będzie po tym miesiącu

odwiedzać państwa?...

424

- O tak, bardzo prosimy... - odparła. - Mój ojciec jest wielkim przyjacielem

pana.

- A pani?

Zarumieniła się i milczała.

- Nie odpowiada pani... - rzekł Wokulski. - Nie domyśla się pani nawet, jak jest

mi drogie każde jej słowo, których tak mało słyszałem... I oto dziś odjeżdża pani

nie zostawiając mi nawet cienia nadziei...

- Może czas to zrobi - szepnęła.

- Bodajby zrobił! - W każdym razie coś pani powiem. Widzi pani, w życiu

można spotkać ludzi weselszych ode mnie, eleganckich, z tytułami, nawet z

majątkiem większym niż mój... Ale przywiązania jak moje - chyba pani nie

znajdzie. Bo jeżeli miłość mierzy się wielkością cierpień, takiej jak moja może

jeszcze nie było na świecie.

I nie mam nawet prawa skarżyć się o to na kogokolwiek. Los to robi. Jakimiż bo

on dziwnymi drogami prowadził mnie do pani! Ile klęsk musiało spaść na ogół,

zanim ja, ubogi chłopak, mogłem zdobyć ukształcenie, które mi dziś pozwala

mówić z panią. Jaki traf popchnął mnie do teatru, gdzie pierwszy raz

zobaczyłem panią. A na majątek, który posiadam; czy może nie złożył się szereg

cudów?...

Kiedy dziś myślę o tych rzeczach, zdaje mi się, że jeszcze przed urodzeniem

naznaczone mi było zejść się z panią. Gdyby mój biedny stryj nie kochał się za

młodu i nie umarł osamotniony, ja dziś nie znajdowałbym się w tym miejscu. I

nie jestże to dziwne, że ja sam, zamiast bawić się kobietami, jak robią inni,

unikałem ich dotychczas i prawie świadomie czekałem na jedną, na panią...

Panna Izabela nieznacznie otarła łzę... Wokulski nie patrząc na nią mówił:

- Nie dalej jak teraz, kiedy byłem w Paryżu, miałem przed sobą dwie drogi.

Jedna prowadzi do wielkiego wynalazku, który może zmieni dzieje świata,

druga do pani. Wyrzekłem się tamtej, bo mnie tu przykuwa niewidzialny

łańcuch: nadzieja, że mnie pani pokocha. Jeżeli to jest możliwym, wolę

szczęście z panią od największej sławy bez pani; bo sława to liczman, za który

własne szczęście poświęcamy dla innych .Ale jeżeli się łudzę, tylko pani może

zdjąć ze mnie to zaklęcie. Powiedz, że nie masz i nie będziesz miała nic dla

mnie i... Wrócę tam, gdzie może od razu powinienem był zostać.

- Czy tak?... - dodał biorąc ją za rękę.

Nie odpowiedziała nic...

- Więc zostaję... - rzekł po chwili. - Będę cierpliwym, a pani sama da mi znak,

że spełniły się moje nadzieje.

Wrócili do pałacu. Panna Izabela była trochę zmieniona, ale rozmawiała ze

wszystkimi wesoło. Wokulskiemu znowu powrócił spokój. Nie rozpaczał już, że

panna Izabela odjeżdża; powiedział sobie, że zobaczy ją za miesiąc, i to mu

obecnie wystarczało. Po śniadaniu zajechał powóz; zaczęto się żegnać. Na

ganku panna Izabela szepnęła do pani Wąsowskiej:

- Mogłabyś też, Kaziu, już nie dręczyć tego biedaka...

425

- Kogóż to?

- Twego imiennika.

- Ach, Starskiego... Zobaczymy.

Panna Izabela podała rękę Wokulskiemu.

- Do widzenia! - szepnęła z akcentem w głosie. Odjechała. Całe towarzystwo

stało w ganku patrząc na powóz, który z początku oddalał się, potem skręcił za

stawem, znikł za pagórkiem, znowu ukazał się i nareszcie został po nim tylko

tuman żółtego kurzu.

- Bardzo piękny dzień - rzekł Wokulski.

- O, bardzo ładny - odparł Starski.

Pani Wąsowska spod spuszczonych brwi przypatrywała się Wokulskiemu.

Powoli rozeszli się wszyscy. Wokulski został sam. Wstąpił do swego pokoju,

lecz wydał mu się bardzo pusty; potem chciał iść do parku, ale coś go stamtąd

odepchnęło... Potem przywidziało mu się, że panna Izabela jeszcze musi być w

pałacu, i w żaden sposób nie mógł zrozumieć, że wyjechała, że jest już o milę od

Zasławka i że każda sekunda oddalają od niego.

„A jednak wyjechała! - szepnął. - Wyjechała, więc i cóż?...” Poszedł nad staw i

przypatrywał się białej łódce, dokoła której błyszczała woda, aż oczy bolały.

Nagle jeden z łabędzi, pływających przy tamtym brzegu, spostrzegł go i

rozpuściwszy skrzydła, szelestem przyleciał do czółna.

I dopiero w tej chwili schwycił Wokulskiego taki smutek, taki niezmierny

niezgruntowany smutek, jak gdyby już miał rozstać się z życiem...

Zatopiony we własnej goryczy, Wokulski nie bardzo uważał, co się dokoła

niego dzieje. Mimo to nad wieczorem spostrzegł; że towarzystwo zasławskie po

powrocie z parku jest skwaszone. Panna Felicja zamknęła się z panną Eweliną w

jej pokoju, baron był rozdrażniony, a Starski ironiczny i zuchwały.

Po obiedzie wezwała Wokulskiego do siebie prezesowa. Na staruszce również

było znać ślady irytacji, którą starała się opanować.

- Myślałżeś co, panie Stanisławie, o tej cukrowni? - rzekła wąchając swój

flakonik, co było znakiem wzruszenia. - Pomyśl o tym, proszę cię, i pogadaj ze

mną, bo już mi zbrzydły te komeraże...

- Ma pani jakie zmartwienie? - spytał Wokulski. Machnęła ręką.

- Ech! zmartwienie... Chciałabym tylko, ażeby albo skojarzył się ten mariaż

Eweliny z baronem, albo żeby się zerwał... Albo niechaj sobie jadą ode mnie oni

oboje czy Starski... Wszystko jedno...

Wokulski spuścił głowę i milczał zgadując, że umizgi Starskiego do narzeczonej

barona musiały już przybrać bardziej widoczne formy. Lecz cóż jego to

obchodziło?

- Głupiutkie są te panny - zaczęła po chwili prezesowa. - Im się zdaje, że jak

złapie która bogatego męża, a poza nim przystojnego kochanka, to już wypełni

sobie życie... Głupiutkie. Ani wiedzą, że wnet sprzykrzy się stary mąż i pusty

kochanek i że prędzej czy później każda zechce poznać prawdziwego człowieka.

426

A jeżeli się taki trafi, na jej nieszczęście, co ona mu da?... Czy wdzięki, które

sprzedała, czy serce zaszargane z takimi oto Starskimi?...

I pomyśleć, że prawie każda z nich musi przejść podobną szkołę, zanim pozna

ludzi. Przedtem, choćby się jej trafiał najszlachetniejszy, nie oceni go. Wybierze

starego bogacza albo śmiałego hultaja, w ich towarzystwie zmarnuje życie, a

dopiero kiedyś chce się odrodzić... Zwykle za późno i na próżno!..

Co mnie jednak dziwi najmocniej - prawiła - to okoliczność, że na podobnych

lalkach nie poznają się mężczyźni. Dla żadnej kobiety, począwszy od

Wąsowskiej, kończąc na mojej pokojówce, nie jest to sekret, że w Ewelinie nie

zbudził się jeszcze ani rozum, ani serce; wszystko w niej śpi... A tymczasem

baron widzi w niej bóstwo i durzy się, biedak, że ona go kocha!

- Dlaczegóż go pani nie ostrzeże? - odezwał się Wokulski stłumionym głosem.

- Dajże spokój, to się na nic nie zda... Czy ja mu raz dawałam do zrozumienia,

że Ewelina dziś jest tylko zepsute dziecko i lalka? Może kiedyś coś z niej