Выбрать главу

wyrośnie, ale w tej chwili!... akurat Starski dla niej dobry.

- Cóż - dodała po przerwie - pomyślisz o tej cukrowni?... Każ sobie jutro

osiodłać konia, przejedź się po polach sam, a jeszcze lepiej z Wąsowską... To

kobieta dużo warta, mówię ci...

Wokulski opuścił prezesowę przerażony.

„Co ona mówi - myślał - o baronie i Ewelinie?... Czy po prostu nie ostrzega

mnie?... Starski bodajże umizga się nie tylko do panny Eweliny. Co to było tam

w breku?... Ach, wolałbym w łeb sobie palnąć...”

Wnet jednak opamiętał się.

„W breku - myślał - było albo przywidzenie, albo fakt. Jeżeli przywidzenie, w

takim razie krzywdziłbym niewinną, a jeżeli fakt... No, to przecież nie będę

rywalem tego uwodziciela z operetki i nie poświęcę życia dla kobiety

przewrotnej. Wolno jej romansować, z kim chce, ale nie wolno oszukiwać

człowieka, którego jedynym występkiem jest, że ją kocha... Trzeba wyjeżdżać z

tej Kapui i wziąć się do roboty. W laboratorium Geista lepiej zapełnię życie

aniżeli w salonach...”

Około dziesiątej wieczór wszedł do jego pokoju baron strasznie zmieniony. Z

początku śmiał się i dowcipkował, następnie zadyszany upadł na krzesło, a po

chwili rzekł:

- Uważa pan, szanowny panie Wokulski, ja czasami myślę, nie z własnego

doświadczenia, bo moja narzeczona jest najszlachetniejszą kobietą... ale czasami

myślę, że kobiety to nas niekiedy zwodzą...

- Tak, niekiedy.

- Może nie jest to ich wina - mówił baron - trzeba jednak przyznać, że niekiedy

pozwalają bałamucić się zręcznym intrygantom...

- O, pozwalają.

Baron drżał tak, że chwilami zęby mu szczękały.

- Nie sądzisz pan - zapytał po namyśle - że jednak należałoby temu zapobiec?...

427

- W jaki sposób?... - Choćby usuwając kobietę od stosunków z intrygantami...

Wokulski głośno roześmiał się... - Można kobietę uwolnić od intrygantów, ale

czy podobna uwolnić ją od jej własnych instynktów?... Co pan poradzisz, jeżeli

ten, który w pańskich oczach jest tylko bałamutem czy intrygantem, dla niej jest

- samcem tego co ona gatunku?...

Stopniowo opanowywał go wściekły gniew. Chodził po pokoju i mówił:

- Jaka walka jest możliwa z prawem natury, według którego suka, choćby

najlepszej rasy, nie pójdzie za lwem, ale za psem? Postaw jej pan całą menażerię

najszlachetniejszych zwierząt, a ona wyrzeknie się jej dla kilku psów... I trudno

się temu dziwić, gdyż one stanowią jej gatunek.

- Więc według pana nie ma rady? - spytał baron.

- Dziś żadnej, a kiedyś będzie jedna: szczerość w ludzkich stosunkach i wolny

wybór. Gdy kobieta nie będzie potrzebowała udawać miłości ani kokietować

wszystkich, wówczas od razu odsunie tych, którzy jej nie są mili, i pójdzie za

tym, który jej przypada do gustu. Wówczas nie będzie oszukiwanych ani

oszukujących, stosunki uporządkują się w sposób naturalny.

Po odejściu barona Wokulski położył się. Nie spał całą noc, ale wrócił do

równowagi.

„Co ja mam za pretensje do panny Izabeli? - myślał. - Przecież nie mówiła, że

mnie kocha; dała mi ledwie cień nadziei, że to może kiedyś nastąpi. Jest w

porządku, gdyż prawie mnie nie zna. I co za przywidzenia snują mi się po

głowie!... Starski?... Ależ ona chce wyswatać go z panią Wąsowską, więc chyba

romansować z nim nie myśli. Prezesowa?... Prezesowa lubi pannę Izabelę, sama

mi o tym mówiła, wreszcie kazała mi tu przyjechać... Mam czas. Poznam się z

nią bliżej, a jeżeli mnie pokocha, będę szczęśliwy i mogę być spokojny. Jeżeli

nie - wrócę do Geista. Na wszelki wypadek sprzedam kamienicę i sklep, a

zostanę przy spółce do handlu z Rosją. To mi da za parę lat ze sto tysięcy rubli

rocznie, a jej nie narazi na tytuł kupcowej galanterii.”

Nazajutrz po pierwszym śniadaniu kazał osiodłać konia i wyjechał pod pozorem

obejrzenia okolicy. Nie myśląc skręcił na drogę, gdzie wczoraj toczył się powóz

panny Izabeli i gdzie zdawało mu się, że jeszcze widać ślady kół... Potem,

również machinalnie, zawrócił w stronę lasu, dokąd tak niedawno jeździli na

rydze. W tym miejscu śmiała się, tu rozmawiała z nim, tu spoglądała na

okolicę...

Podejrzenia, gniewy, wszystko w nim wygasło.

Zamiast nich począł wpływać mu do serca żal strugą tak cienką jak łzy, a palącą

jak ogień wieczny...

Wjechawszy do lasu zsiadł z konia i prowadził go za cugle.

Oto ścieżka, którą wówczas szli oboje, ale wydaje się jakaś inna. Ta część lasu

miała być podobna do kościoła - dziś ani śladu podobieństwa. Dokoła szaro i

cicho. Słychać tylko krakanie wron, które w tej chwili przelatują nad lasem, i

krzyk spłoszonej wiewiórki, co wdrapując się na drzewo szczeka jak mały

piesek.

428

Wokulski doszedł do polanki, gdzie wówczas rozmawiali z panną Izabelą;

znalazł nawet pień, na którym siedziała. Wszystko jest, jak było; tylko jej nie

ma... Na krzakach leszczyny już żółkną liście, z sosen zwiesza się smutek, jak

sieci pajęcze. Taki nieujęty, a tak go omotał!

„Co za głupstwo - myślał - robić się zależnym od jednej ludzkiej istoty!

Wszakże ja dla niej tylko pracowałem, o niej myślę, nią żyję. Co gorsze - dla

niej porzuciłem Geista... No, ale cóż lepszego miałbym u Geista? Byłbym tak

samo zależny jak dziś, tylko zamiast pięknej kobiety panem moim byłby stary

Niemiec. I tak samo pracowałbym, nawet ciężej; z tą różnicą, że dziś pracuję dla

mego szczęścia, a wówczas dla szczęścia innych, którzy tymczasem bawiliby się

i kochaliby się na mój rachunek.

Zresztą, czy ja mam prawo narzekać? Rok temu ledwie śmiałem marzyć o

pannie Izabeli, a dziś już ją znam, staram się nawet o jej wzajemność... Czy ja ją

aby znam?... Jest zakamieniałą arystokratką, no ale nie rozejrzała się jeszcze w

świecie... Ma duszę poetyczną czy może tak się tylko przedstawia... Kokietka

ona jest, ale i to się zmieni, jeżeli mnie pokocha... Słowem - nie jest źle, a za

rok...”

W tej chwili koń jego wyrzucił głową i zarżał; odpowiedziało mu w głębi lasu

inne rżenie i tętent. Niebawem na końcu ścieżki pokazała się amazonka, w

której Wokulski poznał panią Wąsowską.

- Hop! hop!... - zawołała śmiejąc się. Zeskoczyła z konia i oddała cugle

Wokulskiemu.

- Przywiąż go pan - rzekła. - Ach, jak ja pana już znam!... Pytam się przed

godziną prezesowej: gdzie Wokulski?

„Pojechał w pole oglądać miejsce na cukrownię.”

„Akurat! - myślę. - On pojechał do lasu marzyć.'

Kazałam sobie podać konia, i otóż znajduję pana siedzącego na pniu,

rozgorączkowanego... Cha!... cha!... cha!...

- Czy tak śmiesznie wyglądam? - Nie! dla mnie nie wygląda pan śmiesznie, ale

jak by tu powiedzieć?... niespodziewanie. Wyobrażałam sobie pana całkiem

inaczej. Kiedy mi powiedziano, że pan jest kupcem, który w dodatku szybko

zrobił majątek, pomyślałam:

„Kupiec?... Zatem przyjechał na wieś albo starać się o posażną pannę, albo

wydobyć od prezesowej pieniądze na jakieś przedsiębierstwa.”

W każdym razie sądziłam, że pan jest człowiek zimny, rachunkowy, który

chodząc po lesie taksuje drzewo, a na niebo nie patrzy, bo to nie daje procentu.

Tymczasem cóż widzę?... Marzyciela, średniowiecznego trubadura, który

wymyka się do lasu, ażeby wzdychać i wypatrywać zeszłotygodniowe ślady j e j

stóp! Wiernego rycerza, który kocha na życie i śmierć jedną kobietę, a innym

robi impertynencje. Ach, panie Wokulski, jakie to zabawne... jakie to

niedzisiejsze!...

- Już pani skończyła? - spytał zimno Wokulski.

- Już... Teraz pan zabierze głos?...

429

- Nie, pani. Zaproponuję, ażebyśmy wracali do domu. Panią Wąsowską oblał