mi świadkiem, trzeba być taką półwariatką jak pani baronowa.
Za to też nam zapłaciła dzika baba dziesięć tysięcy rubli... Ach, gdyby to ode
mnie zależało, wydusiłbym ze sto tysięcy. Niechby płakała, niechby
spazmowała, niechby nawet umarła... Niegodziwa kobieta!
Ale myślmy o czym innym, nie o ludzkich niegodziwościach.
432
Właściwie mówiąc, kto wie, czy poczciwy Stach nie był mimowolną przyczyną
nieszczęścia pani Stawskiej; a nawet może nie tyle on, ile ja... Ja go do niej
gwałtem prowadziłem, ja radziłem Stachowi, ażeby nie odwiedzał tej poczwary,
pani baronowej, ja wreszcie pisałem do Wokulskiego, kiedy był w Paryżu,
ażeby zasięgnął tam wiadomości o Ludwiku Stawskim. Krótko mówiąc: ja, nikt
inny, tylko ja rozdrażniłem tę jędzę Krzeszowską. Odpokutowałem też przez
dwa miesiące!...
Ha, trudno. Panie Boże, jeżeli jesteś, zbaw pomimo to duszę moją, jeżeli ją mam
- jak mówił pewien żołnierz z czasów rewolucji francuskiej.
(Ach, jak ja się starzeję, jak ja się starzeję!... zamiast od razu przystąpić do
rzeczy, baję, kręcę, nudzę... Choć, dalibóg, krew by mnie chyba zalała, gdybym
miał od razu napisać o tym potwornym, o tym haniebnym procesie...)
Zaraz, niech zbiorę myśli.
Stach przez wrzesień był na wsi u prezesowej Zaslawskiej. Po co on tam jeździł,
co robil?... domyśleć się nie mogę. Ale z paru listów, które do mnie napisał,
widzę, że musiało mu się dziać nieosobliwie. Jaki diabeł sprowadził tam pannę
Izabelę Łęcką?... Eh! przecież nią się już chyba nie zajmuje. I będę chłystkiem,
jeżeli go nie wyswatam z panią Stawską. Wyswatam, odprowadzę ich do
ołtarza, dopilnuję, ażeby przysiągł jak się należy, a potem... Może sobie w łeb
palnę, czy ja wiem?...
(Stary głupcze!... i tobież to myśleć o takim aniele?... Zresztą ja o niej wcale nie
myślę; osobliwie od czasu, kiedy przekonałem się, że ona kocha Wokulskiego.
Niechże go sobie kocha, byle oboje byli szczęśliwi. A ja?... Ej, Katz, mój stary
przyjacielu, miałżebyś być odważniejszy ode mnie?...)
W listopadzie, właśnie w tym samym dniu, kiedy zawalił się dom na ulicy
Wspólnej, Wokulski wrócił z Moskwy. I znowu nie wiem, co tam robił, dość, że
zarobił około siedemdziesięciu tysięcy rubli... Takie zyski przechodzą moje
pojęcie, ale przysięgnę, że interes, do którego Stach należał, musiał być
uczciwy.
W parę dni po jego powrocie przychodzi do mnie jeden solidny kupiec i mówi:
- Kochany panie Rzecki, nie mam zwyczaju mieszać się do cudzych spraw, ale -
ostrzeż pan Wokulskiego (nie ode mnie, tylko od siebie), że ten jego wspólnik
Suzin to wielki hultaj i zapewne niedługo zbankrutuje..: Ostrzeż go pan, bo
szkoda człowieka... Zawsze Wokulski, jakkolwiek wszedł na fałszywą drogę,
zasługuje na wśpółczucie...
- Co pan nazywasz fałszywą drogą? - pytam.
- No jużci, panie Rzecki - mówi on - kto jeździ do Paryża, kupuje okręty w
czasie nieporozumień z Anglią i tak dalej, ten, panie Rzecki, nie odznacza się
obywatelskimi cnotami.
- Panie drogi - ja mówię - a czymże kupno okrętów różni się od kupna chmielu?
Chyba większym zarobkiem...
- No - mówi znowu on - panie Rzecki, nie będziemy rozprawiali o tej materii.
Gdyby to zrobił kto inny, nie miałbym nic przeciw temu, ale Wokulski!... Obaj
433
przecie znamy jego przeszłość, a ja może lepiej niż pan, bo nieraz świętej
pamięci Hopfer robił u mnie przez niego obstalunki.
- Pan - mówię do owego kupca - rzucasz podejrzenia na Wokulskiego?
- Nie, panie - mówi znowu on - ja tylko powtarzam, co gada całe miasto. Nie
myślę bynajmniej szkodzić Wolkulskiemu, osobliwie w opinii pana, który jesteś
jego przyjacielem (i słusznie, boś patrzył na tego człowieka, kiedy był inny niż
dziś), ale... Przyznaj pan, że ten człowiek szkodzi naszemu przemysłowi... Nie
sądzę również jego patriotyzmu, panie Rzecki, ale... szczerze panu powiem (bo
przecie wobec pana muszę być szczery), że te perkaliki moskiewskie... Rozumie
pan?..
Byłem wściekły. Gdyż jakkolwiek jestem eks-porucznikiem węgierskiej
piechoty, nie mogę jednak pojąć: czym perkaliki niemieckie są lepsze od
moskiewskich? Ale z moim kupcem nie było gawędy. W taki sposób bestia
podnosił brwi, tak ruszał ramionami, a tak rozkładał ręce, iż w końcu
pomyślałem, że on jest wielki patriota, a ja gałgan, choć w tym czasie, kiedy on
nabijał kieszenie rublami i imperiałami, mnie paręset kul przeleciało nade
łbem...
Naturalnie, że opowiedziałem o tym Stachowi, który wysłuchawszy odparł:
- Uspokój się, mój kochany. Ci sami ludzie, którzy mnie ostrzegają, że Suzin
jest hultaj, przed miesiącem pisali do Suzina, że ja jestem bankrut, szachraj, eks-
powstaniec.
Po rozmowie z tym poczciwym kupcem, którego nawet nazwiska nie wymienię,
i po wszystkich anonimach, jakie odebrałem, postanowiłem sobie zapisywać
rozmaite opinie wypowiadane przez dobrych ludzi o Wokulskim.
A więc tedy na pierwszą porcję: Stach jest złym patriotą, ponieważ tanimi
perkalikami zepsuł trochę interesa łódzkim-fabrykantom.. Bene!...Zobaczymy,
co będzie dalej.
W październiku, jakoś w tym czasie, kiedy Matejko skończył malować bitwę
grunwaldzką (duży to obraz i okazały, tylko nie trzeba go pokazywać
żołnierzom, którzy przyjmowali udział w bitwach), wpada do sklepu
Maruszewicz, ten przyjaciel pani baronowej Krzeszowskiej. Widzę - magnat
całą gębą! Na brzuchu, a raczej w tym miejscu, gdzie ludzie mają brzuch, złota
dewizka gruba na pół palca, a długa - że choć psy na niej ciągnij. W krawacie
brylantowa spinka, na rękach nowe rękawiczki, na nogach nowe buty, na całym
ciele (mizerne to ciało, pożal się Boże!) nowy garnitur. Przy tym mina, jakby
jednej nitki nie miał na kredyt, tylko wszystko za gotówkę. (Później Klejn, który
mieszka w tym samym domu, objaśnił-mnie,. że Maruszewicz grywa w karty i
że od pewnego czasu szczęście mu służy.)
Wpada tedy mój elegant do sklepu w kapeluszu na głowie, z hebanową laseczką
w ręku i rozejrzawszy się niespokojnie (on bo ma jakieś niepewne spojrzenie),
pyta:
- Pan Wokulski jest?... Ach, pan Rzecki!... Na słówko...
Weszliśmy za szafy.
434
- Z wyborną nowiną przychodzę - mówi, czule ściskając mnie za rękę. -
Możecie panowie sprzedać swoją kamienicę, tę po Łęckim... Baronowa
Krzeszowska ją kupi. Już wyprocesowała od męża swoje kapitały i (jeżeli
potraficie się targować) da, dziewięćdziesiąt tysięcy rubli, a nawet może coś
odstępnego...
Musiał spostrzec zadowolenie na mojej twarzy (mnie to kupno kamienicy nigdy
nie przypadało do gustu), bo ścisnął mnie za rękę jeszcze mocniej, o ile taki
zdechlak może coś mocno robić, i słodko uśmiechając się (mdło mi od tej
słodyczy) zaczął szeptać:
- Mogę panom oddać usługę... ważną usługę... Pani baronowa badzo polega na
moim zdaniu i... jeżeli ja...
Tu dostał lekkiego kaszlu.
- Rozumiem - odezwałem się zgadując, z kim mam do czynienia. - Pan
Wokulski zapewne nie będzie robił trudności co do porękawicznego...
- Ależ proszę pana - zawołał - cóż znowu!... Tym bardziej że ze stanowczą
propozycją przyjdzie do panów adwokat baronowej. Zresztą nie o mnie chodzi...
To, co mam, zupełnie mi wystarcza... Ale znam pewną ubogą rodzinę, której na
moją rekomendację panowie zechcecie coś...
- Proszę pana - przerwałem mu - wolimy złożyć jakąś sumę wprost na pańskie
ręce, o ile naturalnie interes dojdzie do skutku.
- O, że dojdzie, mogę ręczyć honorem! - zapewnił pan Maruszewicz.
Ponieważ jednak ja wcale nie dałem mu słowa, że otrzyma porękawiczne, więc
chwilę pokręcił się po sklepie i opuścił go gwiżdżąc.