Выбрать главу

W saloniku matka pani Stawskiej, jak zwykle, robiła pończochę; zobaczywszy

nas uniosła się nieco z fotelu i zdziwiona przypatrywała się Wokulskiemu.

Z drugiego pokoju wyjrzała Helcia.

- Mamo - szepnęła tak głośno, że zapewne słychać ją było na dziedzińcu -

przyszedł pan Rzecki i jeszcze jakiś pan.

W tej chwili wyszła do nas i pani Stawska.

Widząc obie damy odezwałem się:

- Nasz gospodarz, pan Wokulski, przychodzi złożyć paniom uszanowanie i

zakomunikować wiadomości...

- O Ludwiczku?.. - pochwyciła pani Misiewiczowa. - Czy żyje?..

Pani Stawska pobladła, a potem równie szybko zarumieniła się. Była w tej

chwili tak piękna, że nawet Wokulski przypatrywał się jej, jeżeli nie z

zachwytem, to przynajmniej z życzliwością. Jestem pewny, że z miejsca

zakochałby się w niej, gdyby nie ten podły zapach kalafiorów zalatujący z

kuchni.

Siedliśmy. Wokulski zapytał panie, czy są zadowolone z lokalu, a następnie

opowiedział im, że Ludwik Stawski był przed dwoma laty w New Yorku, a

następnie przeniósł się do Londynu pod przybranym nazwiskiem. Napomknął z

lekka, że Stawski był wówczas chory i że za parę tygodni spodziewa się o nim

stanowczych wiadomości.

Słuchając tego pani Misiewiczowa kilka razy odwołała się do pomocy chustki...

Pani Stawska była spokojniejsza, tylko parę łez stoczyło się jej po twarzy. Aby

ukryć wzruszenie, zwróciła się z uśmiechem do córeczki i rzekła półgłosem:

- Podziękuj, Heluniu, panu, że nam przyniósł wiadomości o tatce.

Znowu łzy jej błysnęły, ale opanowała się. Tymczasem Helunia zrobiła dyg

przed Wokulskim, a następnie przypatrzywszy mu się wielkimi oczyma, nagle

schwyciła go za szyję i ucałowała w same usta.

Nieprędko zapomnę zmian, jakim uległa fizjognomia Stacha wobec tak

niespodzianych pieszczot. Ponieważ, o ile wiem, jeszcze nigdy nie pocałowało

go żadne dziecko, więc w pierwszej chwili cofnął się zdziwiony; potem objął

Helunię za ramiona, wpatrywał się w nią ze wzruszeniem i pocałował w głowę.

Byłbym przysiągł, że wstanie z krzesła i powie pani Stawskiej:

Pozwól pani, ażebym zastąpił ojca tej kochanej dziecinie...”

438

Ale... nie powiedział tego; spuścił głowę i wpadł w zwykłą sobie zadumę.

Dałbym połowę mojej rocznej pensji, ażeby dowiedzieć się: o czym on wtedy

inyślał? Może o pannie Łęckiej?... Eh, znowu starość wyłazi... Cóż panna

Łęcka? ani umywała się do Stawskiej!

Po paruminutowym milczeniu Wokulski spytał:

- Zadowolone panie z sąsiadów?...

- Jak z których - odezwała się pani Misiewiczowa.

- Owszem, bardzo - wtrąciła pani Stawska. Przy tym spojrzała na WokuIskiego i

zarumieniła się.

- Czy i pani Krzeszowska jest równie miłą sąsiadką? - spytał Wokulski.

- O panie!... - zawołała pani Misiewiczowa podnosząc palec w górę.

- To nieszczęśliwa kobieta - przerwała pani Stawska. - Straciła córkę.

Mówiąc to obracała w palcach rąbek chusteczki i spod swoich cudownych rzęs

usiłowała patrzeć... jużci nie na mnie. Ale powieki musiały jej ciężyć jak ołów,

więc tylko rumieniła się coraz mocniej i stawała się coraz poważniejszą, jak

gdyby ją który z nas obraził.

- A któż to jest ten pan Maruszewicz? - mówił dalej Wokulski, jakby nie myśląc

nawet o obecnych damach.

- Letkiewicz, , urwis... - prędko odpowiedziała pani Misiewiczowa.

- Ależ mateczko, to tylko oryginał!... - poprawiła ją córka. W tej chwili miała

oczy tak wielkie i źrenice tak rozszerzone jak chyba jeszcze nigdy.

- Bo ci.studenci to podobno bardzo niesforni - rzekł Wokulski patrząc na

fortepian.

- Zwyczajnie młodzi - odparła pani Misiewiczowa i głośno utarła nos

- Widzisz, Heluniu, znowu odpina ci się kokardka - rzekła pani Stawska

nachylając się do córeczki, może aby ukryć zakłopotanie na samą wzmiankę o

niesfornościach studenckich.

Znudził mnie już Wokulski swoją rozmową. Istotnie, trzeba być albo

półgłówkiem, albo źle wychowanym człowiekiem, ażeby tak piękną kobietę

wypytywać o współlokatorów! Przestałem go też słuchać i machinalnie

począłem wyglądać na podwórze.

I oto, com zobaczył... W jednym z okien Maruszewicza uchyliła się roleta i

przez szparę z boku można było dojrzeć, że ktoś patrzy w naszą stronę.

„Szpieguje nas ten poczciwiec!” - pomyślałem. Zwróciłem oczy ku drugiemu

piętru od frontu. Masz pociechę!... W najdalszym pokoju pani baronowej

Krzeszowskiej oba lufciki otwarte, a w głębi widać... ją samą, jak przypatruje

się lokalowi pani Stawskiej przez teatralną lornetkę.

„Że też Pan Bóg nie ukarze tej jędzy...” - rzekłem do siebie, pewny, że z tego

lornetowania wyniknie kiedy skandal.

Modliłem się nie na próżno. Kara boska już wisiała nad głową intrygantki, w

postaci śledzia, który wysuwał się z lufcika na trzecim piętrze. Śledzia owego

trzymała jakaś tajemnicza ręka, odziana w granatowy rękaw ze srebrnym

439

galonem, spoza ręki zaś co kilka sekund wychylała się mizerna twarz ze

złośliwym uśmiechem.

Nie trzeba było mojej przenikliwości, ażeby zgadnąć, że był to jeden z nie

płacących komornego studentów, który tylko czekał na ukazanie się baronowej

w lufciku, ażeby na nią puścić śledzia.

Ale baronowa była ostrożna, więc mizerny studencina nudził się. Przekładał

opatrznościowego śledzia z jednej ręki do drugiej i zapewne dla zabicia czasu

robił bardzo nieprzystojne miny do dziewcząt z paryskiej pralni.

Właśnie kiedy zastanawiałem się, że zamach, przygotowywany na baronowę

przez studenta ze śledziem, spełznie na niczym, Wokulski wstał z krzesła i

zaczął żegnać damy.

- Tak prędko panowie odchodzą! - szepnęła pani Stawska i w tej chwili

ogromnie zmieszała się.

- Może panowie będą łaskawi częściej... - dodała pani Misiewiczowa.

Ale safanduła Stach, zamiast poprosić panie, ażeby pozwoliły mu bywać co

dzień albo nawet ażeby go stołowały (co ja niezawodnie powiedziałbym będąc

na jego miejscu), ten... ten dziwak, zapytał się: czy nie potrzebują jakich

reperacyj w mieszkaniu...

- O, już wszystko, co było potrzebne, zrobił poczciwy pan Rzecki - odparła pani

Misiewiczowa zwracając się do mnie z sympatycznym uśmiechem. (Szczerze

mówiąc, nawet nie lubię takich uśmiechów u osób w pewnym wieku.)

W kuchni Stach zatrzymał się na sekundę, widać drażnił go zapach kalafiorów,

więc rzekł do mnie:

- Trzeba by tu urządzić jaki wentylator albo co...

Na schodach nie mogłem już wytrzymać i zawołałem:

- Gdybyś tu bywał częściej, sam byś poznał, jakie melioracje należałoby

zaprowadzić w tym domu. Ale co ciebie obchodzi dom albo nawet taka piękna

kobieta!

Wokulski stanął w sieni i patrząc na rynnę mruknął:

- Phy!... gdybym ją poznał wcześniej, może bym się z nią ożenił:

Usłyszawszy to doznałem dziwnego uczucia: byłem kontent, a jednocześnie

jakby mnie kto w serce kolnął.

- A tak, to już się nawet nie ożenisz? - spytałem.

- Kto wie?... - odparł. - Może się i ożenię... Ale nie z nią.

Usłyszawszy zaś to, doznałem jeszcze dziwniejszego uczucia; było mi żal, że

pani Stawska nie dostanie Stacha za męża, a jednocześnie jakby mi kto zdjął

ciężar z piersi.

Ledwie wyszliśmy na dziedziniec, patrzę, a pani baronowa wychyla się ze

swego lufcika i woła, oczywiście do nas:

- Panie !... Proszę !...

Nagle - rozdzierającym głosem krzyknęła: „Ach nihiliści...”, i cofnęła się w głąb

pokoju.

440

Jednocześnie o kilka kroków od nas spadł na podwórze śledź, na którego stróż

rzucił się z taką drapieżnością, że nawet mnie nie spostrzegł.

- Nie zajdziesz do pani baronowej? - zapytałem Stacha. - Ona, zdaje się, ma do