Выбрать главу

baronowa nienawidzi pani Stawskiej - ogarnęły mnie najgorsze przeczucia.

Tego samego wieczora chciałem pobiec do moich szlachetnych przyjaciółek i

zakląć na wszystkie świętości, ażeby tak ciągle nie przesiadywały w oknach i

nie narażały się na śledztwo baronowej. Tymczasem akurat o wpół do dziewiątej

zachciało mi się pić i - zamiast do pań, poszedłem na kufelek.

Był już tam radca Węgrowicz i Szprot, ajent handlowy. Właśnie mówili coś o

tym domu, co zawalił się przy ulicy Wspólnej, kiedy naraz Węgrowicz trąca

swoim kuflem w mój kufel i mówi:

443

- Niejeden się to jeszcze dom zawali przed Nowym Rokiem!

A Szprot mrugnął okiem.

Nie podobało mi się jego mruganie, bo nigdy nie lubiłem przemrugiwać się z

lada błaznem, więć pytam:

- Cóż to, panie, mają znaczyć pańskie pantominy?

On śmieje się głupowato i mówi:

- Przecież pan wie lepiej aniżeli ja, co to znaczy. Wokulski sprzedaje sklep...

Męko Chrystusowa!... Żem go nie trzasnął kuflem w łeb, dziwię się samemu

sobie. Na szczęście, pohamowałem pierwszy impet, wypiłem dwa kufle piwa

jeden po drugim i pytam go niby spokojnym głosem:

- Po cóż by Wokulski miał sklep sprzedać i komu?

- Komu?... - wtrąca Węgrowicz. - Alboż to mało Żydów w Warszawie? - Złożą

się we trzech, bodaj w dziesięciu, i zaparszywią Krakowskie Przedmieście z

łaski jaśnie wielmożnego pana Wokulskiego, co trzyma własny powóz i jeździ

do arystokracji na letnie mieszkanie. Mój Boże!... pamiętam, jak mi to

biedactwo podawało rozbratel u Hopfera... Nie ma teraz, jak jeździć na wojnę i

rewidować tureckie kieszenie.

- Ale po co by sprzedawał sklep? - pytam szczypiąc się w kolano, ażeby nie

wybuchnąć na tego dziada.

- Dobrze robi, że sprzedaje! - odparł Węgrowicz wziąwszy w garść już nie wiem

który kufel piwa. - Co on ma robić między kupcami, taki pan, taki... dyplomata,

taki... nowator, co nam tu nowe towary sprowadza ?...

- Mnie się zdaje, że jest inny powód - wtrącił Szprot. - Wokulski stara się o

pannę Łęcką, a choć zrazu dostał odkosza, jednak dziś znowu tam bywa, więc

musi mieć widoki... A że panna Łęcka nie wyszłaby za galanteryjnego kupca,

choćby on był dyplomatą i nowatorem...

W oczach zaczęły mi ognie latać. Uderzyłem kuflem w stół i krzyknąłem :

- Kłamiesz pan, wszystko pan kłamiesz, panie Szprot!... A oto mój adres... -

dodałem rzucając mu bilet na stół.

- Co mi pan dajesz adresy? - odparł Szprot. - Mam panu przysłać partię kortu

czy co?...

- Satysfakcji żądam od pana - krzyknąłem, wciąż bijąc w stół.

- Tere-fere! - mówi Szprot i kręci palcem w powietrzu. - Łatwo panu żądać

satysfakcji, boś oficer węgierski. Zamordować człowieka albo nawet dwu czy

samemu dać się porąbać to u pana chleb z masłem... Ale ja, panie, jestem ajent

handlowy, mam żonę, dzieci i terminowe interesa...

- Zmuszę pana do pojedynku!

- Co to zmuszę?... Ciupasem mnie pan sprowadzisz czy co?... A jakbyś mi pan

coś podobnego powiedział po trzeźwemu, tobym poszedł do cyrkułu i daliby

panu pojedynek...

- Jesteś pan bez honoru! - zawołałem.

Teraz on zaczął bić w stół.

444

- Kto bez honoru?... Komu pan to mówisz?... Nie płacę weksli czy daję zły

towar, czym bankrutował?... Zobaczymy w sądzie, kto ma honor!...

- Uspokójcie się! - prosił radca Węgrowicz. - Pojedynki to były w modzie

dawniej, nie teraz... Podajcie sobie ręce...

Wstałem od stołu zalanego piwem, zapłaciłem w bufecie i wyszedłem. Noga

moja więcej nie postanie w tej podłej dziurze...

Naturalnie, że po takim wzburzeniu nie mogłem już być u pani Stawskiej. Z

początku myślałem nawet, że całą noc spać nie będę. Alem jakoś zasnął. A gdy

Stach przyszedł na drugi dzień do sklepu, zapytałem go :

- Wiesz, co mówią?... Że sklep sprzedajesz?...

- A choćbym sprzedał, cóż by w tym było złego?...

(Prawda! Cóż by w tym było złego?... Że też mi tak prosta myśl nie przyszła do

głowy.)

- Ale bo widzisz - szepnąłem - mówią jeszcze, że żenisz się z panną Łęcką...

- Gdyby tak... Więc i cóż? - odparł.

(Jużci, ma rację! Cóż to, jemu nie wolno żenić się, z kim by chciał, nawet z

panią Stawską?... Że też nie zorientowałem się i bez potrzeby zrobiłem awanturę

temu Szprocinie.)

Naturalnie, ponieważ tego wieczora musiałem pójść nie tyle na piwo, ile ażeby

pogodzić się z niesłusznie obrażonym Szprotem, więc znowu nie byłem u pani

Stawskiej i nie ostrzegłem, ażeby nie siadała w oknie.

Tak więc nie bez przykrości dowiedziałem się, że do Wokulskiego między

kupcami wzrasta niechęć, że sklep nasz będzie sprzedany i że Stach żeni się z

panną Łęcką. Mówię: żeni się, bo on nie mając pod tym względem pewności nie

wyraziłby się tak stanowczo, nawet przede mną.

Dziś już na pewno wiem, za kim on tęsknił w Bułgarii, dla kogo zębami i

pazurami zdobywał majątek... Ha, wola boska!...

No i patrzcie, jak. ja odbiegam od przedmiotu. Ale teraz już na dobre zajmę się

awanturą pani Stawskiej i opowiem z szybkością błyskawicy.

ROZDZIAŁ JEDYNASTY:

PAMIĘTNIK STAREGO SUBIEKTA

„Jednego wieczora, zaraz po ósmej, poszedłem do tych pań. Pani Stawska

swoim zwyczajem w ostatnim pokoju odrabiała lekcje z jakimiś panienkami, a

pani Misiewiczowa z Helunią... znowu swoim zwyczajem siedziały w oknie.

Nie rozumiem, co mogły widzieć po nocy, ale że ich wszyscy widzieli, to

pewne. Nawet przysiągłbym, że pani baronowa w jednym ze swoich

nieoświetlonych okien siedzi z lornetą i penetruje pierwsze piętro, bo rolety jak

zwykle nie były zasunięte.

Cofnąłem się tedy za firankę, ażeby choć mnie ta poczwara nie widziała, i

prosto z mostu pytam pani Misiewiczowej:

445

- Bez obrazy pani dobrodziejki, dlaczego panie tak ciągle siedzicie w oknach?...

To niedobrze...

- Ja się cugów nie boję - odparła szanowna dama - a mam w tym wielką

przyjemność. Bo imaginuj sobie pan, co Helunia odkryła. Czasami okna bywają

w takim porządku oświetlone, że układa się z nich jakby abecadło... Heluniu! -

zwróciła się do dziecka - a nie ma tam jakiej literki?...

- Jest, babciu, i nawet dwie. Jest H i jest T.

- Prawda! - potwierdziła staruszka. - Jest H i jest T. Niechże pan spojrzy...

Spojrzałem. Istotnie, naprzeciw nas były oświetlone dwa okna na trzecim

piętrze, trzy na drugim i dwa na pierwszym w taki sposób, że tworzyły znak: H

Zaś w tylnej oficynie pięć okien trzeciego piętra, jedno drugiego, jedno

pierwszego i jedno na parterze, również oświetlone, tworzyły znak: T

- Przez te okna, panie - mówiła babcia - (choć rzadko układają się z nich literki)

Helunia nabrała ciekawości do abecadła, a i teraz jeszcze bawi się najlepiej,

jeżeli potrafi, złożyć z oświetlonych okien jakąś formę. Dlatego nawet nie

zapuszczamy rolek wieczorem.

Wzruszyłem ramionami, bo i jakże tu bronić dziewczynce, ażeby wyglądała

oknem, jeżeli się ona tym tak ładnie bawi!

- Jak tu nie wyglądać oknem - westchnęła pani Misiewiczowa - kiedy to nasza

jedyna przyjemność. Czy my gdzie bywamy? Czy kogo widujemy?... Od czasu

jak Ludwik wyjechał, zerwały się nasze stosunki z ludźmi. Dla jednych jesteśmy

za ubogie, dla innych podejrzane...

Otarła oczy chustką i mówiła dalej :

- O, Ludwiczek źle zrobił, że wyjechał; bo choćby go nawet uwięzili, okazałaby

się jego niewinność i znowu bylibyśmy razem. A teraz on Bóg wie gdzie, a

Stawska... Mówi pan, żeby nie wyglądać!... Przecież ona, biedactwo, ciągle

czeka, nasłuchuje i wypatruje, czy Ludwik nie wraca, a przynajmniej czy nie

będzie od niego listu? Niech tylko kto biegnie prędzej przez dziedziniec, ona