„Pewnie wraca - pomyślałem. - Diabli z tymi zaginionymi mężami, którzy po
kilku latach opamiętują się.”
454
Ku wieczorowi wpada Wirski zadyszany i zmieszany; ciągnie mnie do mego
mieszkania, zamyka drzwi, nie zdejmując futra rzuca się na fotel i mówi:
- Wiesz pan, po co wczoraj Krzeszowska siedziała w mieszkaniu Maruszewicza
do północy?..
- Do północy, u Maruszewicza?..
- Tak, i jeszcze z tym łotrem swoim adwokatem?... Hultaj Maruszewicz
wypatrzył ze swych okien, że pani Stawka ubiera lalkę, a baronowa poszła do
niego z lornetką, ażeby to sprawdzić...
- Więc i cóż?... - pytam.
- To, że baronowej przed kilkoma dniami zginęła lalka po nieboszczce córce i że
dziś ta wariatka posądza panią Stawską...
- O co?
- O kradzież lalki!...
Przeżegnałem się.
- Śmiej się pan z tego - rzekłem - lalka u nas kupiona...
- Wiem - odparł. - Z tym wszystkim dziś, o dziewiątej, pani baronowa wpadła z
rewirowym do mieszkania pani Stawskiej, kazała zabrać lalkę i spisać protokół.
Już poszła skarga do sądu...
- Oszalałeś, panie Wirski. Lalka przecież u nas...
- Wiem, wiem, ale co to wszystko znaczy, kiedy już jest skandal - mówił Wirski.
- Co najgorsze (wiem to od rewirowego), że pani Stawka nie chcąc, ażeby
Helunia dowiedziała się o lalce, z początku nie chciała jej pokazać, prosiła,
ażeby mówić cicho, rozpłakała się... Rewirowy mówi, że sam był zakłopotany,
bo przede wszystkim nie wiedział, po co go baronowa ciągnie do mieszkania
pani Stawskiej. Ale jak zaczęła jędza wrzeszczeć: „Okradła mnie!... lalka
zginęła tego samego dnia, kiedy Stawka była ostatni raz u mnie... aresztujcie ją,
bo odpowiadam całym majątkiem za prawdziwość skargi!...” - tak tedy mój
rewirowy wziął lalkę do cyrkułu i poprosił ze sobą panią Stawską... Skandal, no,
straszny skandal...
- A cóż wy na to?... - zawołałem wściekły z gniewu.
- Mnie nie było już w domu. Służąca pani Stawskiej pogorszyła sprawę
wymyślając rewirowemu na ulicy, za co nawet siedzi w kozie... Ta znowu
właścicielka paryskiej pralni, ażeby przypochlebić się baronowej, wymyślała
pani Stawskiej... Tyle tylko mamy dziś satysfakcji, że poczciwe studenciny
wylały na łeb baronowej coś tak obrzydliwego, że się domyć nie może...
- Ależ sąd!... ależ sprawiedliwość!... - krzyczałem.
- Sąd panią Stawską uniewinni - rzekł - to przecie jasna sprawa. Ale co skandal
jest, to jest... Biedna kobieta zgubiona; już nawet dziś poodprawiała uczennice i
sama nie poszła na lekcje... Zapłakują się obie z matką.
Rozumie się, że nie czekając na zamknięcie sklepu (teraz zdarza mi się to coraz
częściej), pobiegłem do pani Stawskiej, a nawet pojechałem dorożką.
455
W drodze przyszła mi jedna z najszczęśliwszych myśli, ażeby o sprawie
zawiadomić Wokulskiego, do którego też wstąpiłem, niepewny, czy jest w
domu, bo coraz częściej przesiadywał na służbie u panny Łęckiej.
Wokulski był u siebie, ale jakiś rozstrojony; konkury oczywiście nie wychodziły
mu na zdrowie. Gdym mu jednak opowiedział historię pani Stawskiej z
baronową i z lalką, chłopak ożywił się, podniósł głowę i błysnęły mu oczy.
(Nieraz spostrzegłem, że najlepszym lekarstwem na nasze własne kłopoty jest
cudze nieszczęście.)
Wysłuchał mnie z zajęciem (smutne myśli pierzchnęły mu gdzieś) rzekł :
- Zuch baba z tej baronowej... ale pani Stawka może spać spokojnie; sprawę ma
jasną jak słońce. Czy to wreszcie na nią jedną rzuca się ludzka podłość!
- Dobrze ci tak mówić - odparłem - bo jesteś mężczyzna, a nade wszystko masz
pieniądze... Tymczasem ona, biedaczka, skutkiem tej awantury już dziś straciła
wszystkie lekcje, a raczej sama się ich wyrzekła. Z czego więc będzie żyć?...
- Aj!... - syknął Wokulski uderzając się w czoło. - Nie pomyślałem o tym...
Przeszedł się parę razy po pokoju (silnie marszcząc brwi), potrącił krzesło,
zabębnił na szybie i nagle stanął przede mną. ,
- Dobrze! - rzekł. - Jedźże do tych pań, a ja tam będę za godzinę. Zdaje mi się,
że zrobimy interes z panią Milerową...
Spojrzałem na niego z uwielbieniem. Pani Milerowa straciła niedawno męża,
kupca galanteryjnego tak jak i my; cały zaś jej sklep, majątek, kredyt zależał od
Wokulskiego. Więc już prawie zgadywałem, co Stach zrobi dla pani Stawskiej...
Cwałuję tedy na ulicę, buch w dorożkę, jadę jak trzy lokomotywy i wpadam jak
raca kongrewska do tej pięknej, tej szlachetnej, tej nieszczęśliwej, tej od
wszystkich opuszczonej pani Heleny. Mam pełne piersi wesołych okrzyków i
otwierając drzwi chcę zawołać ze śmiechem: „Kpijcie, panie, z całego
świata!...” Wtem wchodzę i - cały mój dobry humor zostaje za progiem. Bo
proszę sobie wyobrazić, com znalazł. W kuchni Marianna ma zawiązaną głowę i
obrzmiałą fizjognomię, niewątpliwy dowód, że była dziś w cyrkule. Na kominie
ciemno, naczynia od obiadu nie pozmywane, samowar nie nastawiony, a nad
spuchniętą biedaczką siedzi stróżowa, dwie służące i mleczarka, z minami jak
na pogrzebie.
Chłód przeleciał mi po kościach, ale wchodzę do salonu. Prawie ten sam widok.
Na środku siedzi w fotelu pani Misiewiczowa, również z obwiązaną głową, a
dokoła niej pan Wirski, pani Wirska, właścicielka paryskiej pralni, która znowu
pokłóciła się z baronową, i jeszcze jakichś parę dam, które rozmawiają
półgłosem, ale za to ucierają nosy o całą oktawę wyżej aniżeli w codziennych
okolicznościach. Na domiar spostrzegam pod piecem panią Stawską, która
siedzi na stołeczku biała jak kreda.
Słowem, atmosfera katakumbowa, twarze blade lub żółte, oczy załzawione,
nosy zaczerwienione. Tylko Helunia trzyma się jako tako. Siedzi przy
fortepianie ze swą dawną laleczką i jej rękoma od czasu do czasu uderza w
klawisz mówiąc:
456
- Cicho, Zosiu, cicho... Nie graj, bo babcię głowa boli.
Proszę dodać do tego przyćmione światło lampy, która trochę filuje, i...
poodsłaniane rolety, a każdy pojmie, jakie mnie uczucia ogarnęły.
Ujrzawszy mnie pani Misiewiczowa zaczęła wylewać chyba już resztki łez.
- Ach, więc przyszedłeś, szlachetny panie Rzecki?... nie wstydzisz się biednych
kobiet okrytych hańbą?... O, nie całujże mnie w rękę!... Nieszczęśliwa nasza
rodzina... Niedawno Ludwiczek posądzony, a teraz na nas przyszła kolej...
Musimy się stąd wynieść choćby na koniec świata... Mam pod Częstochową
siostrę, tam pojedziemy dokonać złamanego życia...
Szepnąłem Wirskiemu, ażeby delikatnie wyprosił stąd gości, i zbliżyłem się do
pani Stawskiej.
- Wolałabym nie żyć... - rzekła mi na powitanie.
Wyznaję, że po kilkuminutowym pobycie zupełnie skołowaciałem. Byłbym
przysiągł, że pani Stawka, jej matka, a nawet jej obecne tu przyjaciółki są
naprawdę zhańbione i że nam wszystkim nie pozostaje nic innego, tylko śmierć.
Pragnienie śmierci nie przeszkodziło mi jednak poprawić filującej lampy, która
zaczęła już cały pokój zasypywać delikatną, ale bardzo czarną sadzą.
- No, moje panie - odezwał się nagle Wirski - wynośmy się stąd, bo pan Rzecki
musi pogadać z panią Stawską.
Wizytujące damy, w których współczucie nie osłabiło ciekawości, oświadczyły,
że i one mogą z nami pogadać. Ale Wirski tak zamaszyście zaczął podawać im
salopy, że zakłopotane biedaczki ucałowawszy panią Stawską, panią
Misiewiczowę; Helunię i panią Wirską (myślałem, że w końcu zaczną całować
krzesełka) wyniosły się nareszcie i nadto zmusiły małżonków Wirskich do
wyjścia razem z nimi.
- Kiedy sekret, to sekret - rzekła najrezolutniejsza z nich. Państwo także nie
jesteście tu potrzebni.
Nastąpił nowy atak pożegnań; pocałunków, pocieszeń i ledwie że wyszli na