Выбрать главу

A co, ukradła?... Widzisz pani, co się teraz zrobiło z paninej gęby?... Hę?..

- Jak kobieta jest ładna, to się i z kryminału wygrzebie - rzekła czerwona dama

do swojej sąsiadki.

- Ale pani się nie wygrzebiesz... - mruknął maglarz.

- Głupiś pan!...

- Paniś głupsza...

- Ciszej!... - zawołał sędzia.

468

Kazano nam wstać i usłyszeliśmy wyrok najzupełniej uniewinniający panią

Stawską.

- Teraz - zakończył sędzia skończywszy czytanie - może pani podać skargę o

potwarz.

Zeszedł na salę, uścisnął za rękę panią Stawską i dodał:

- Bardzo mi przykro, żem panią sądził, i bardzo mi przyjemnie, że mogę

powinszować.

Pani Krzeszowska dostała spazmów, a dama z czerwoną twarzą mówiła do swej

sąsiadki:

- Na ładną buzię to i sędzia jest pażyrny... Ale nie tak to będzie w dniu

ostatecznym! - westchnęła.

- Cholera!... jak to bluźni... - mruknął maglarz.

Poczęliśmy wychodzić. Wokulski podał rękę pani Stawskiej, ż którą wysunął się

naprzód, ja zaś ostrożnie zacząłem sprowadzać panią Misiewiczowę z brudnych

schodów.

- Mówiłam, że się tak skończy - upewniała mnie staruszka - ale pan to nie

miałeś wiary...

- Ja nie miałem wiary?..

- Tak, chodziłeś jak struty... Jezus Maria... A to co?..

Ostatnie te słowa skierowane były do mizernego studenta, który wraz ze swoim

towarzyszem czekał przed bramą, widocznie na panią Krzeszowską, a myśląc,

że ona wychodzi, ucharakteryzował się na trupa przed... panią Misiewiczową!...

Wnet poznał swoją omyłkę i zawstydził się tak; że pobiegł parę kroków

naprzód.

- Patkiewicz!... Stójże... już idą... - zawołał pan Maleski.

- Niech cię diabli porwą!... - wybuchnął pan Patkiewicz. - Ty zawsze musisz

mnie skompromitować.

Usłyszawszy jednak hałas w bramie zawrócił się i jeszcze raz pokazał

nieboszczyka... Wirskiemu!...

To już młodych ludzi ostatecznie zdetonowało; więc poszli do domu bardzo

rozgniewani na siebie i każdy inną stroną ulicy.

Nimeśmy jednak dopędzili ich dorożkami, już znowu szli razem i ukłonili się

nam z wielką galanterią.

ROZDZIAŁ DWUNASTY:

PAMIĘTNIK STAREGO SUBIEKTA

Wiem ja, dlaczego tak szeroko rozpisałem się o sprawie pani Stawskiej. Oto

dlaczego...

Na świecie jest dużo niedowiarków i ja sam bywam czasami niedowiarkiem i

wątpię o Opatrzności Boskiej. Nieraz też, kiedy źle idą polityczne interesa albo

469

kiedy patrzę na nędzę ludzką i na triumfy łajdaków (jeżeli taki wyraz wolno

wymawiać), nieraz myślę sobie:

„Stary głupcze, nazywający się Ignacym Rzeckim! Ty wyobrażasz sobie, że

Napoleonidzi wrócą na tron, że Wokulski zrobi coś nadzwyczajnego, bo jest

zdolny, i będzie szczęśliwym, bo jest uczciwy?... Ty myślisz, ośla głowo, że

chociaż hultajom zrazu dzieje się dobrze, a ludziom poczciwym źle, to jednakże

w końcu źli zostaną pohańbieni, a dobrzy sławą okryci?... Tak sobie

imaginujesz?... Więc głupio sobie imaginujesz!... Na świecie nie ma żadnego

porządku, żadnej sprawiedliwości, tylko walka. O ile w tej walce zwyciężają

dobrzy, jest dobrze, o ile źli; jest źle; ale ażeby istniała jakaś potęga protegująca

tylko dobrych, tego sobie wcale nie wyobrażaj... Ludzie są jak liście, którymi

wiatr ciska; gdy rzuci je na trawnik, leżą na trawniku, a gdy rzuci w błoto - leżą

w błocie...”

Tak sobie nieraz myślałem w chwilach zwątpienia; lecz proces pani Stawskiej

doprowadził mnie do wręcz przeciwnych rezultatów, do wiary, że dobrym

ludziom prędzej czy później stanie się sprawiedliwość.

Bo zastanów się tylko... Pani Stawka jest zacności kobieta, więc powinna być

szczęśliwą; Stach jest wyższym nad wszelką wartość człowiekiem, więc - i on

powinien być szczęśliwy. Tymczasem Stach jest ciągle rozdrażniony i smutny

(aż mi się czasem płakać chciało, kiedym na niego patrzył), a pani Stawka miała

sprawę o kradzież...

Gdzież więc jest sprawiedliwość nagradzająca dobrych?...

Zaraz ją zobaczysz, o człowieku małej wiary! Ażeby zaś lepiej przekonać cię, że

na tym świecie jest porządek, zapisuję tu następujące proroctwa :

Po pierwsze - pani Stawka wyjdzie za mąż za Wokulskiego i będzie z nim

szczęśliwa.

Po drugie - Wokulski wyrzeknie się swojej panny Łęckiej, a ożeni się z panią

Stawską i będzie z nią szczęśliwy.

Po trzecie - mały Lulu jeszcze w tym roku zostanie cesarzem Francuzów pod

imieniem Napoleona IV, zbije Niemców na bryndzę i zrobi sprawiedliwość na

całym świecie, co mi jeszcze przepowiadał śp. mój ojciec.

Że Wokulski ożeni się z panią Stawską i że zrobi coś nadzwyczajnego, o tym

już dziś nie mam najmniejszej wątpliwości. Jeszcze się, co prawda, nie zaręczył

z nią, jeszcze się nawet nie oświadczył, zresztą... jeszcze nawet on sam sobie z

tego nie zdaje sprawy. Ale ja już widzę... Jasno widzę, jak rzeczy pójdą, i głowę

dam sobie uciąć, że tak będzie... Ja mam nos polityczny!

Bo tylko uważ, co się dzieje.

Na drugi dzień po procesie Wokulski był wieczorem u pani Stawskiej i siedział

do jedynastej w nocy. Na trzeci dzień był w sklepie u Milerowej, przejrzał

księgi i oddawał wielkie pochwały pani Stawskiej, co nawet trochę ubodło

Milerowę. Na czwarty zaś dzień...

No, on wprawdzie nie był ani u Milerowej, ani u pani Stawskiej, ale za to mnie

zdarzyły się dziwne wypadki.

470

Przed południem (jakoś nie było gości w sklepie) ni stąd, ni zowąd przychodzi

do mnie kto?... Młody Szlangbaum, ten starozakonny, który pracuje w ruskich

tkaninach.

Patrzę mój Szlangbaum zaciera ręce, wąs do góry, głowa pod sufit... Myślę:

„Zwariował czy co?...” A on - kłania mi się, ale z głową zadartą, i mówi

dosłownie te wyrazy:

- Spodziewam się, panie Rzecki, że cokolwiek nastąpi, będziemy dobrymi

przyjaciółmi...

Myślę: „Tam do diabła, czy Stach nie dał mu dymisji?..” Więc odpowiadam :

- Możesz być pewny, panie Szlangbaum, mojej życzliwości, cokolwiek bądź

nastąpi, byleś nie popełnił nadużycia, panie Szlangbaum...

Na ostatnie słowa położyłem nacisk, bo mi mój pan Szlangbaum wyglądał tak,

jakby miał zamiar albo nasz sklep kupić (co wydaje mi się

nieprawdopodobnym), albo kasę okraść... Czego, lubo jest uczciwy

starozakonny, nie uważałbym za rzecz niemożliwą.

On to widać zmiarkował, bo uśmiechnął się nieznacznie i wyszedł do swojego

oddziału. W kwadrans później wpadłem tam niby niechcący, ale zastałem go jak

zwykle przy robocie. Owszem, powiedziałbym nawet, że pracował gorliwiej niż

zwykle: wbiegał na drabinki, wydobywał sztuki rypsu i aksamitu, wkładał je na

powrót do szaf, słowem kręcił się jak bąk.

„Nie - myślę - już ten chyba nas nie okradnie...”

Spostrzegłem, co mnie również zastanowiło, że pan Zięba jest uniżenie grzeczny

dla Szlangbauma, a na mnie patrzy trochę z góry, choć jeszcze nie bardzo:

„Ha! - myślę - chce Szlangbaumowi wynagrodzić dawne krzywdy, a wobec

mnie, najstarszego subiekta, zachowuje godność osobistą. Bardzo uczciwie robi,

zawsze bowiem należy trochę zadzierać głowy wobec wyższych, a być

uprzedzająco grzecznym dla niższych...”

Wieczorkiem zaszedłem do restauracyjki na piwko. Patrzę, jest pan Szprot i

radca Węgrowicz. Ze Szprotem od tamtej afery, co to o niej mówiłem, jesteśmy

na stopie obojętności, ale z radcą witam się kordialnie. A on do mnie:

- No i co, już?...

- Przepraszam - mówię - ale nie rozumiem. (Myślałem, że robi aluzję do procesu

pani Stawskiej.) Nie rozumiem - mówię - panie radco.

- Czego nie rozumiesz - on mówi - tego, że sklep sprzedany?...