Выбрать главу

A tymczasem on - prawił Szuman - czy to w piwnicy Hopfera, czy to na stepie

tak się karmił Aldonami, Grażynami, Marylami i tym podobnymi chimerami, że

w pannie Łęckiej widzi bóstwo. On się już nie tylko kocha, ale uwielbia ją,

modli się, padałby przed nią na twarz... Przykre go czeka zbudzenie!... Bo choć

to romantyk pełnej krwi, jednak nie będzie naśladować Mickiewicza, który nie

tylko przebaczył tej, co z niego zadrwiła, ale jeszcze tęsknił do niej po zdradzie,

bal nawet ją unieśmiertelnił... Piękna nauka dla naszych panien: jeżeli chcesz

być sławną, zdradzaj najgorętszych wielbicieli!... My, Polacy, jesteśmy skazani

na głupców nawet w tak prostej rzeczy jak miłość...

- I myślisz doktór, że Wokulski będzie taki błazen?... - spytałem czując, że

burzy się we mnie krew jak pod Vilagos:

Szuman aż skoczył na krześle.

- O, do licha, nie!... - zawołał. - Dziś może szaleć, dopóki mówi sobie: „A nuż

mnie kocha, a nuż jest taką, jak myślę?...” Ale gdyby nie ocknął się

spostrzegłszy, że z niego żartują, ja... ja pierwszy, jakem Żyd, plunąłbym mu w

oczy... Taki człowiek może być nieszczęśliwym, ale nie wolno mu być

podłym...

474

Dawno już nie widziałem Szumana tak rozdrażnionego. Żyd, bo Żyd, ma to

wypisane od czuba do pięty, ale rzetelny przyjaciel i człowiek z poczuciem

honoru.

- No - rzekłem - uspokój się, doktorze. Mam dla Stacha lekarstwo.

I opowiedziałem mu wszystko, co wiem o pani Stawskiej, dodając:

- Umrę, mówię ci, doktorze, umrę albo... ożenię Stacha z panią Stawską. To

kobieta, która ma i rozum, i serce, i za miłość zapłaci miłością, a jemu takiej

trzeba.

Szuman kiwał głową i wznosił brwi.

- Ha! próbuj pan... Na żal po kobiecie jedynym lekarstwem może być tylko

druga kobieta. Chociaż obawiam się, czy kuracja już nie jest spóźniona...

- Stalowy to człowiek - wtrąciłem.

- I dlatego niebezpieczny - odparł doktór. - Trudno zatrzeć, co się raz w takim

zapisze, i trudno skleić, co pęknie.

- Pani Stawka zrobi to.

- Bodajby.

- I Stach będzie szczęśliwy.

- Oho!...

Pożegnałem doktora pełen otuchy. Kocham, bo kocham panią Helenę, ale dla

niego... wyrzeknę się jej.

Byle nie było za późno! Ale nie...

Nazajutrz w południe wpadł do sklepu Szuman; z jego uśmieszków i ze sposobu

przygryzania warg poznałem, że mu coś dolega i nastraja go na ton ironiczny:

- Byłeś doktór u Stacha? - spytałem. - Jakże dziś...

Pociągnął mnie za szafy i począł mówić zirytowanym głosem:

- Oto patrz pan, do czego doprowadzają baby nawet takich ludzi jak Wokulskil

Wiesz pan, dlaczego on rozdrażniony?..

- Przekonał się, że panna Łęcka ma kochanka

- Gdybyż się przekonał!... to może by go radykalnie uleczyło. Ale ona za

sprytna, ażeby taki naiwny wielbiciel spostrzegł, co się dzieje za kulisami.

Zresztą, w tej chwili chodzi o co innego. Śmiech powiedzieć, wstyd

powiedzieć!... - zżymał się doktór.

Uderzył się w łysinę i mówił ciszej:

- Jutro bal u księcia, gdzie, naturalnie, będzie panna Łęcka. I czy pan wiesz, że

książę do tej chwili nie zaprosił Wokulskiego, choć z innymi zrobił to już od

dwu tygodni!... A czy uwierzyłbyś pan, że Stach chory z tego powodu?...

Doktór zaśmiał się piskliwie, wyszczerzając popsute zęby, a ja dalibóg -

zarumieniłem się ze wstydu.!

- Teraz rozumiesz pan, na jakiej pochyłości może znaleźć się człowiek?... -

spytał Szuman. - Już drugi dzień truje się, że go jakiś książę nie zaprosił na bal...

On, ten nasz kochany, ten nasz podziwiany Stach...

- I on sam powiedział to panu?

475

- Bah! - mruknął doktór - właśnie, że nie powiedział. Gdyby miał siłę

powiedzieć, potrafiłby odrzucić tak dalece spóźnione zaproszenie.

- Myślisz pan, że go zaproszą?

- Och! Niezaproszenie kosztowałoby piętnaście procent rocznie od kapitału,

który książę ma w spółce. Zaprosi go, zaprosi, gdyż, dzięki Bogu, Wokulski jest

jeszcze rzeczywistą siłą. Ale pierwej, znając jego słabość dla panny Łęckiej,

podrażni go, pobawi się nim jak psem, któremu pokazuje się i chowa mięso,

ażeby nauczyć go chodzenia na dwu łapach. Nie bój się pan, oni go nie

wypuszczą od siebie, na to są za mądrzy; ale go chcą wytresować, ażeby pięknie

służył, dobrze aportował, a choćby i kąsał tych, którzy im nie są mili.

Wziął swoją bobrową czapkę i kiwnąwszy mi głową, wyszedł. Zawsze dziwak.

Cały dzień upłynął mi marnie; nawet parę razy omyliłem się w rachunkach.

Wtem, kiedym już myślał o zamknięciu sklepu, zjawił się Stach. Zdawało mi

się, że przez parę tych dni schudł. Obojętnie przywitał się z naszymi panami i

zaczął przewracać w biurku.

- Szukasz czego? - spytałem.

- Czy nie było tu listu od księcia?... - odparł nie patrząc mi w oczy.

- Odsyłałem ci wszystkie listy do mieszkania...

- Wiem, ale mógł się który zostać, zarzucić...

Wolałbym rwać ząb aniżeli usłyszeć to pytanie. Więc Szuman miał rację: Stach

gryzie się, że go książę na bal nie zaprosił!

Gdy sklep zamknięto i panowie wyszli, Wokulski rzekł:

- Co dziś robisz ze sobą? Nie zaprosiłbyś mnie na herbatę?

Naturalnie, zaprosiłem go z radością i przypomniałem sobie dobre czasy, kiedy

Stach przepędzał u mnie prawie każdy wieczór. Jakże daleko te czasy! Dziś on

był posępny, ja zakłopotany i choć obaj mieliśmy sobie dużo do powiedzenia,

żaden z nas nie patrzył drugiemu w oczy. Nawet zaczęliśmy rozmawiać o

mrozie i dopiero szklanka herbaty, w której było pół szklanki araku, rozwiązała

mi trochę usta.

- Wciąż mówią - odezwałem się -- że sprzedajesz sklep.

- Już go prawie sprzedałem - odparł Wokulski.

- Żydom?...

Zerwał się z fotelu i wsadziwszy ręce w kieszenie zaczął chodzić po pokoju.

- A komuż go sprzedam?... - spytał. - Czy tym, którzy nie kupią sklepu, gdyż

mają pieniądze, czy tym, którzy by go dlatego tylko kupili, że nie mają

pieniędzy? Sklep wart ze sto dwadzieścia tysięcy rubli, mam je rzucić w błoto?

- Strasznie ci Żydzi wypierają nas...

- Skąd?... Z tych pozycyj, których nie zajmujemy albo do zajmowania których

sami ich zmuszamy, pchamy ich, błagamy, aby je zajęli. Mego sklepu nie kupi

żaden z naszych panów, ale każdy da pieniądze Żydowi, aby on go kupił i...

płacił dobre procenta od wziętego kapitału.

- Czy tak?...

- Naturalnie, że tak, wiem przecie, kto Szlangbaumowi pożycza pieniędzy...

476

- To Szlangbaum kupuje?

- A któż by inny? Klejn, Lisiecki czy Zięba?... Ci nie znaleźliby kredytu, a

znalazłszy, może by go zmarnowali.

- Będzie kiedyś awantura z tymi Żydami - mruknąłem.

- Bywały już, trwały przez osiemnaście wieków i jaki rezultat?.. W

antyżydowskich prześladowaniach zginęły najszlachetniejsze jednostki, a

zostały tylko takie, które mogły uchronić się od zagłady. I oto jakich mamy dziś

Żydów: wytrwałych, cierpliwych, podstępnych, solidarnych, sprytnych i po

mistrzowsku władających jedyną bronią, jaka im pozostała - pieniędzmi. Tępiąc

wszystko, co lepsze, zrobiliśmy dobór sztuczny i wypielęgnowaliśmy

najgorszych.

- Czy jednak pomyślałeś, że gdy twój sklep przejdzie w ich ręce, kilkudziesięciu

Żydów zyska popłatną pracę, a kilkudziesięciu naszych ludzi straci ją?

- To nie moja wina - odparł zirytowany Wokulski. - Nie moja wina, że ci, z

którymi łączą mnie stosunki, domagają się, ażebym sklep sprzedał. Prawda, że

społeczność straci, ale też i społeczność chce tego.

- A obowiązki?..

- Jakie obowiązki?!... - wykrzyknął. - Czy względem tych, którzy nazywają

mnie wyzyskiwaczem, czy tych, którzy mnie okradają? Spełniony obowiązek

powinien coś przynosić człowiekowi, gdyż inaczej byłby ofiarą, której nikt od