Выбрать главу

„Panie! - wola - zobacz no, co ci dokazują...” Komornik wybiega na dziedziniec

i widzi taką scenę:

Okno na trzecim piętrze otwarte (miarkuj pan, w lutym!) i z owego okna lecą na

podwórze: sienniki, kołdry, książki, trupie główki i tam dalej. Niedługo

poczekawszy zjeżdża na sznurze kufer, a po nim łóżko.

No i cóż pan na to?” - woła Maruszewicz.

„Trzeba spisać protokół - mówi komornik. - Zresztą wyprowadzają się, więc

może nie warto im przeszkadzać.”

Wtem - nowa szopka. W otwartym oknie na trzecim piętrze ukazuje się krzesło,

na krześle siada Patkiewicz, dwaj koledzy spychają go i - mój Patkiewicz jedzie

z krzesłem na sznurach na dół!... To już i komornika zemdliło, a jeden stójkowy

przeżegnał się.

„Kark skręci... - mówią baby. - Jezus Maria! ratuj duszę jego...” Maruszewicz,

jako człowiek nerwowy, uciekł do pani Krzeszowskiej, a tymczasem krzesełko z

Patkiewiczem zatrzymuje się na wysokości drugiego piętra, przy oknie

baronowej.

„Skończcież, panowie, z tymi żartami!” - woła komornik do dwu kolegów

Patkiewicza, którzy go spuszczali.

„Ale ba! kiedy nam się sznur zerwał...” - mówią tamci.

„Ratuj się, Patkiewicz!” - woła z góry Maleski.

Na dziedzińcu awantura. Baby (ile, że niejedna mocno interesowała się

zdrowiem Patkiewicza) zaczynają wrzeszczeć, stójkowi osłupieli, a komornik

zupełnie stracił głowę.

„Stań pan na gzymsie!... Bij w okno...” - woła do Patkiewicza.

Memu Patkiewiczowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zaczyna tedy pukać

do okna baronowej tak, że sam Maruszewicz nie tylko mu otworzył lufcik, ale

jeszcze własnoręcznie wciągnął chłopa do pokoju.

Nawet baronowa przybiegła zatrwożona i mówi do Patkiewicza:

„Boże miłosierny! potrzebne też to panu takie figle”

„Inaczej nie miałbym przyjemności pożegnać szanownej pani”- odpowiada

Patkiewicz i słyszę, pokazał jej takiego nieboszczyka, że baba runęła na wznak

na podłogę wołając:

„Nie ma mnie kto bronić!... Nie ma już mężczyzn!... Mężczyzny!...

Mężczyzny!...”

Krzyczała tak głośno, że ją było słychać na całym dziedzińcu, i nawet komornik

bardzo opacznie wytłomaczył sobie jej wołania, bo powiedział do stójkowych :

„Ot, w jaką chorobę wpadła biedna kobieta!... Trudno, już ze dwa lata jest w

separacji z mężem.”

Patkiewicz, jako medyk, pomacawszy puls baronowej, kazał jej zadać waleriany

i najspokojniej wyszedł. A tymczasem w ich lokalu ślusarz wziął się do

486

odbijania angielskiego zatrzasku. Kiedy już skończył swoją czynność i dobrze

drzwi pokaleczył, Maleski nagle przypomniał sobie, że oba klucze: od zamku i

od zatrzasku - ma w kieszeni.

Ledwie baronowa. doszła do przytomności, zaraz ów adwokat począł ją

namawiać, ażeby wytoczyła proces i Patkiewiczowi, i Maleskiemu. Ale baba

jest już tak zrażona do procesów, że tylko zwymyślała swego doradcę i

przysięgła, iż od tej pory żadnemu studentowi nie wynajmie lokalu, choćby na

wieki miał stać pustkami.

Potem, jak mi mówiono, z wielkim płaczem zaczęła namawiać Maruszewicza,

ażeby on nakłonił barona do przeproszenia jej i do sprowadzenia się do niej.

„Ja wiem - szlochała - że on już nie ma ani grosza, że za mieszkanic nie płaci i

nawet ze swoim lokajem jada na kredyt. Mimo to; wszystko mu zapomnę i

popłacę długi, byle nawrócił się i sprowadził do domu. Bez mężczyzny nie

mogę rządzić takim domem... umrę tu w ciągu roku...”

W tym widzę karę boską - zakończył Wirski odmuchując cygaro. - A

narzędziem tej kary będzie baron...

- A druga historia? - spytałem.

- Druga jest krótsza, ale za to ciekawsza. Wyobraź pan sobie, że baronowa,

baronowa Krzeszowska, złożyła wczoraj wizytę pani Stawskiej...

Oj! do licha... - szepnąłem. - To zły znak...

- Wcale nie - rzekł Wirski. - Baronowa przyszła do pani Stawskiej, spłakała się,

dostała spazmów i prosiła obie damy prawie na klęczkach, ażeby jej zapomniały

ów proces o lalkę, bo inaczej nie będzie mieć spokoju do końca życia.

- I one obiecały zapomnieć?

- Nie tylko obiecały, ale jeszcze ucałowały ją i nawet przyrzekły wyjednać jej

przebaczenie u Wokulskiego. o którym baronowa odzywa się z wielkimi

pochwałami...

- Oj, do diabła!... - zawołałem. - Po cóż one z nią rozmawiały o Wokulskim?...

Gotowe nieszczęście...

- Ale, co pan mówisz! - reflektował mnie Wirski. - To kobieta skruszona, żałuje

za grzechy i niezawodnie poprawi się.

Była już północ, więc sobie poszedł. Nie zatrzymywałem go, bo mnie trochę

zraził swą wiarą w skruchę baronowej. Ha! zresztą kto ją tam wie, może się i

naprawdę nawróciła?...

Post scriptum. Byłem pewny, że MacMahonowi uda się zrobić zamach na rzecz

małego Napoleonka. Tymczasem dziś dowiaduję się, że MacMahon upadł,

prezydentem rzeczypospolitej został mieszczanin Grévy, a mały Napoleonek

pojechał na wojnę, do jakiegoś Natalu do Afryki.

Trudna rada - niech się chłopak uczy wojować. Za jakie pół roku wróci okryty

sławą, tak że go sami Francuzi gwałtem zaczną ciągnąć do siebie, a my

tymczasem - ożenimy Stacha z panią Heleną.

O, bo ja, kiedy uwezmę się na co, to mam metternichowskie sposoby i

rozumiem naturalny bieg rzeczy.

487

Niech więc żyje Francja z Napoleonidami, a Wokulski z panią Stawską!...

ROZDZIAŁ TRZYNASTY:

DAMY I KOBIETY

W minionym karnawale i w bieżącym wielkim poście fortuna po raz trzeci czy

czwarty znowu łaskawym okiem spojrzała na dom pana Łęckiego.

Jego salony były pełne gości, a do przedpokoju sypały się bilety wizytowe jak

śnieg. I znowu pan Tomasz znalazł się w tej szczęśliwej pozycji, że nie tylko

miał kogo przyjmować, ale nawet mógł robić wybór pomiędzy odwiedzającymi.

- Pewnie już niedługo umrę - mówił nieraz do córki. - Mam jednak tę

satysfakcję, że ludzie ocenili mnie choć przed śmiercią.

Panna Izabela słuchała tego z uśmiechem. Nie chciała rozpraszać ojcowskich

złudzeń, ale była pewna, że rój wizytujących jej składa hołdy - nie ojcu.

Wszakże pan Niwiński, najwykwintniejszy aranżer, najczęściej z nią tańczył, nie

z ojcem. Pan Malborg, wzór dobrych manier i wyrocznia mody, z nią

rozmawiał, nie z ojcem, a pan Szastalski, przyjaciel poprzedzających, nie przez

ojca, tylko przez nią czuł się nieszczęśliwym i niepocieszonym. Pan Szastalski

wyraźnie jej to oświadczył, a chociaż sam nie był ani najwykwintniejszym

tancerzem jak pan Niwiński, ani wyrocznią mody jak pan Malborg, był jednak

przyjacielem panów: Niwińskiego i Malborga. Mieszkał blisko nich, z nimi

jadał, z nimi sprowadzał sobie angielskie lub francuskie garnitury, damy zaś

dojrzałe nie mogąc w nim dopatrzeć żadnych innych zalet nazywały go

przynajmniej poetycznym.

Dopiero drobny fakt, jedno zdanie zmusiło pannę Izabelę do szukania w innym

kierunku tajemnicy jej triumfów.

Podczas pewnego balu rzekła do panny Pantarkiewiczówny:

- Nigdy tak dobrze nie bawiłam się w Warszawie jak tego roku.

- Bo jesteś zachwycająca - odpowiedziała krótko panna Pantarkiewiczówna

zasłaniając się wachlarzem, jakby chciała ukryć mimowolne ziewnięcie...

- Panny „w tym wieku” umieją być interesujące - odezwała się na cały głos pani

z de Ginsów Upadalska do pani z Fertalskich Wywrotnickiej.

Ruch wachlarza panny Pantarkiewiczówny i słówko pani z de Ginsów

Upadalskiej zastanowiły pannę Izabelę. Za dużo miała rozumu, ażeby nie

zorientować się w sytuacji, jeszcze tak jaskrawo oświetlonej.

„Cóż to za wiek? - myślała. - Dwadzieścia pięć lat jeszcze nie stanowią <<tego

wieku>>... Co one mówią?...”